niedziela, 29 listopada 2015

One-shot przeprosinowy

To jest one-shot przeprosinowy, bo... no, napisałam go w ramach przeprosin :)
~*~
 Cześć! Jestem Emana. Pierwsza "normalna" córka moich rodziców. Mówię "normalna", bo gdy pierwszy raz się całowali to powstał ogromny bałwan, którego mama lubi pieszczotliwie nazywać "synkiem" albo "Pianką". Zaś do mnie zwraca się często "Płatek".
 Ojciec uważa, że wyglądem wdałam się w matkę. Właściwie to ma sporo racji, bo można powiedzieć, że jestem kopią mamy, ale w innych nieco kolorach. Moje włosy mają odcień złamanej bieli; nie tak platynowe, jak mamy, ale też nie tak białe jak taty. Cerę mam alabastrową, lecz z delikatnie zarumienionymi policzkami. Jednak kolor oczu mam taki jak tata, odziedziczyłam po nim nawet tą ledwo widoczną śnieżynkę na tęczówce. Ubieram się raczej prosto, w suknie o ciemniejszym kolorze niż mamy. I mam nawyk gubienia butów. Niespecjalnie, po prostu jak gdzieś usiądę, to najczęściej potem już idę bez pantofli i nawet tego nie zauważam.
 W ogóle to o tacie wiem sporo. Umarł w obronie siostry i w nagrodę Księżyc powołał go do drugiego życia. Mówił, że moje imię pochodzi od niej właśnie.
 Za to mama nie lubi mówić o przeszłości. Ba, nienawidzi o tym rozmawiać. Z czasów przed moimi narodzinami znam tylko jeden epizod z jej życia - poznanie taty. Ale tylko raz słyszałam tą historię.
 - Leciałem sobie spokojnie w górach, gdy zobaczyłem kobietę, brnącą przez śnieg. Zrobiło mi się jej żal, kiedy zobaczyłem tą pełną bólu twarz - mówił tata - Normalnie nie zwracałem uwagi na dorosłych, ale w niej było to coś, co nie pozwoliło mi tak po prostu jej zostawić. Posłałem do niej trochę zaczarowanego śniegu by uspokoić swoje sumienie i dalej szybowałem sobie na plecach.
 Nagle coś miękkiego pacnęło mnie w tył głowy.
 - Co do...! - otworzyłem gwałtownie oczy i zobaczyłem jasnoniebieską rękawiczkę. Zirytowany machnięciem posłałem ją daleko od siebie. Wróciłem do spokojnego lotu.
 Po chwili zaplątałem się w purpurowe coś, co okazało się peleryną. Zakląłem pod nosem i już płaszczyk leciał do rękawiczki. Niezadowolony spojrzałem w dół, na tą kobietę.
 Platynowłosa nieznajoma z uśmiechem na twarzy patrzyła za siebie, śpiewając.
 - Zobaczę dziś, czy sił mam dość - po tych słowach zamachnęła się i stworzyła lodowe schody. Wytrzeszczyłem oczy z zaskoczenia. Były piękne - By wejść na szczyt odmienić los! I wyjść zza krat jak wolny ptak... o tak!
 Podleciałem do niej zadziwiony.
 - Jesteś taka jak ja... - wyszeptałem, ale nie usłyszała mnie. Tupnęła z całej siły w śnieg, a spod jej buta błysnął lód formując się w ogromną śnieżynkę.
 - Wreszcie ja, zostawię ślad! Co tam burzy gniew... - wzniosła ręce i wokół niej zaczął rosnąć pałac. Właśnie ten,  w którym teraz mieszkasz. Rozglądałem się zachwycony jak twoja matka kształtuje lód, z jaką łatwością przychodziło jej tworzyć tak skomplikowane wzory i jednocześnie śpiewać. Jej delikatny głos niósł się chyba po całych górach. W słowach jej pieśni była też zawarta obietnica:
 - Nie zrobię kroku w tył, nie spojrzę nigdy wstecz! Mam tę moc, mam tę moc! Z nową zorzą zbudzę się! Mam tę moc, mam tę moc! Już nie ma tamtej mnie! Oto ja stanę w słońcu dnia!
 Gdy zmieniła swoją starą kieckę, która skrywała dokładnie jej ciało, i tego sztywniackiego koka, zobaczyłem jak piękna jest. Wierz mi, różnica była ogromna...
 I właśnie w tym momencie mama weszła do komnaty. Była wściekła, gdy usłyszała o czym mi opowiadał tata.
 - Musimy porozmawiać, kochanie - warknęła, podpierając się pod boki. Pierwszy raz widziałam ją tak rozzłoszczoną, zazwyczaj była bardzo miła. Nigdy nie podniosła na mnie głosu, nawet jak w napadzie złości zdemolowałam całą jadalnię.
 Ale nienawidziła rozmów o jej przeszłości. Tata mówił, że chciała po prostu zapomnieć o bólu z dawnych czasów. Często się zastanawiałam o co chodzi. Kiedyś nawet chciałam zapytać mamę wprost, jednak usłyszałam jej krzyk, który przeszedł w szloch i łagodny, uspokajający głos taty. Kiedyś zdarzało się to co kilka nocy, ale teraz tylko co parę tygodni.
 Dziś była sobota, czyli jak ja ją nazywałam Dzień Rodziców, bo przeznaczali ten czas tylko dla siebie. Mi to pasowało - mogłam przez całe szesnaście godzin latać bez czujnego wzroku ojca czy pouczeń matki na temat wychowania. To nie tak, że mi to przeszkadza, po prostu miło co jakiś czas pobyć tylko ze sobą. Mogłam lecieć właściwie wszędzie, tylko do tego jednego miasteczka, widocznego z balkonu naszego salonu, nie wolno mi było się zbliżać.
 Nigdy nie wiedziałam czemu nie wolno mi tam pójść. Miałam tylko podejrzenia, że chodzi o przeszłość mamy, bo kiedy o to zapytałam oczy taty od razu powędrowały do niej. Zresztą i on nerwowo reagował na choćby niewinne wzmianki o tym.
 Kiedyś znalazłam dziwny przedmiot wykonany z błyszczącego złotego metalu z pojedynczym błękitnym kryształem. Wyglądem kojarzył mi się z krokusem. Zaciekawiona pokazałam go tacie, pytając co to jest, ale on zaraz mi to zabrał i wyrzucił przez okno, mówiąc że to nigdy nie powinno trafić w moje ręce. W najbliższy Dzień Rodziców wygrzebałam go ze śniegu i ukryłam w moim lodowym domku.
 Właściwie to była duża, a zarazem długa jaskinia, którą podzieliłam na pomieszczenia i odpowiednio wyposażyłam. Nie chciałam wchodzić mamie i tacie w drogę podczas ich dnia, dlatego na ten czas przenosiłam się tam. Zgromadziłam sobie zapasy jedzenia, oczywiście zamrożonego by się nie zepsuło, i kilka co ciekawszych książek. Miałam tam podręczniki, które tata zwinął jakimś dzieciakom z Burgess. Mama powiedziała, że jako jej córka nie mogę nie mieć choćby podstawowej wiedzy. Nie za bardzo rozumiałam o co jej chodzi, ale grzecznie czytałam co kazała i uczyłam się od taty różnych języków. To ostatnie szło mi wspaniale, bo po nim odziedziczyłam zdolności lingwistyczne. A właśnie, wspominałam, że mój ojciec jest duchem, a matka człowiekiem? Nie? No to już wiecie.
 Koneksje rodzinne zapewniały mi władanie lodem, śniegiem oraz wiatrem, szybkie dorośnięcie i nieśmiertelność. Zresztą cała nasza trójka miała przed sobą wieczność; mama z nieznanych nam powodów także przestała się starzeć. Tata uważa, że Księżyc maczał w tym swoje świetliste palce.
 Dobra, zboczyłam z tematu. Dziś była sobota. Jedyny dzień, kiedy nikt mnie nie pilnuje, więc czy jest coś dziwnego w tym, że właśnie dziś zdecydowałam się polecieć do Zakazanego Miasteczka? Chyba każdy by tak postąpił.
 Z samego rana poszłam do swojego domku i zjadłam solidne jak na mnie śniadanie. Z posiłkami było u mnie jak ze snem - lekkie śniadanko i więcej nic mi nie potrzeba. Tak samo wystarczą mi trzy godziny snu. W każdym razie najadłam się i wyszukałam na dnie szafy maleńką torebkę, w której mieściło się niewielkie zawiniątko. Rozwinęłam delikatny materiał i moim oczom ukazało się owe metalowe coś.
 Nie wiedziałam co to jest, ani do czego służy, ale uznałam to za jakąś ozdobę. Z moich ustaleń wynikało, że nosi się ją na głowie; nigdzie indziej nie chciała się trzymać, a i tak trzeba mieć odpowiednią fryzurę. Stwierdziłam, że dopytam się ludzi w miasteczku, oni powinni wiedzieć.
 Przerzuciłam sobie przez ramię torebkę i podleciałam po cichu do okna lodowego pałacu. Musiałam się upewnić, że rodzicom nie przyjdzie do głowy polecieć gdzieś. Gdyby zobaczyli, że nie posłuchałam się ich, raczej nie byliby zbyt zadowoleni.
 Na szczęście byli sobą bardzo zajęci, dzięki czemu niebezpieczeństwo nakrycia znacznie zmalało. Wzbiłam się szybko w powietrze, kierując się do fiordu, gdzie było Zakazane Miasteczko. Znajdowało się ono spory kawałek od domu, więc dopiero po kwadransie zobaczyłam je.
 Nagle zwolniłam. Nie przemyślałam przecież co tam zrobię. Chciałam poznać przeszłość mamy, dowiedzieć się czym jest owy metalowy przedmiot w mojej torebce i co oznacza, jaka jest jego wartość dla mojej matki i czemu tata tak nerwowo zareagował, kiedy mu to pokazałam...
 Szybko porównałam budowę miasta do tego co znałam z książek. Najbardziej rzucał się w oczy ogromny zamek, chyba ze trzy razy większy od tego, w którym mieszkałam. Przed nim był spory plac, gdzie bawiła się grupka małych dzieci, pod opieką trójki starszych, mających pewnie około siedemnastu lat. Przy bramie stało dwoje strażników. Byli ubrani w mundury, składające się z długich, ciemnozielonych płaszczy z fioletowymi wzorami, czarnych kołnierzy oraz żółtym krokusem na karku, zapinane na dwa rzędy guzików. Do tego mieli czarne pasy, ze sprzączką w kolorze starego złota i wysokie czapki w tym samym kolorze co płaszcz z kwiatem wyszytym z przodu i czerwonym piórem z lewej strony. Na rękach mieli białe rękawiczki. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jest im za gorąco, ale zaraz mi się przypomniało co mówił tata. Normalni ludzie szybko marzną.
 Wylądowałam pomiędzy domami, w zacienionej uliczce. Zimno śniegu muskające moje bose stopy nie było nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, podobało mi się. Dziś miałam na sobie prostą suknię, podobną  do tej mamy, tyle że na krótki i nieprzezroczysty rękaw, bez błyszczącego gorsetu i w odcieniu bluzy taty. Lekko onieśmielona nowym miejscem, ale także podekscytowana przygładziłam materiał i ruszyłam na plac.
 Ludzie przyglądali mi się ze zdziwieniem pomieszanym ze strachem. Nie rozumiałam dlaczego jedna ze starszych kobiet na mój widok przeżegnała się. Jakiś mężczyzna potknął się, gdy tylko zobaczył moją twarz. O co tu chodzi?
 W końcu doszłam placu przed zamkiem. Tam od razu zauważyłam siedmio-, ośmioletnie dzieci obrzucające się śniegiem. Maluchy, widząc mnie, podbiegły. Piegowata dziewczyna o zielonych oczach przyjrzała mi się uważnie i zapytała:
 - Nie jest pani zimno?
 - Nie, ale dziękuję za troskę - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie
 - Mnie mama by nie wypuściła tak ubranej na ulicę. Zaraz bym zmarzła. - odparła - Pobawi się pani z nami? Prosimy! - pozostałe dzieci spojrzały na mnie z nadzieją. Nie potrafiłam im odmówić.
 - Dobrze - przytaknęłam z szerokim uśmiechem. Tak właściwie to jeszcze nigdy nie bawiłam się z innymi dziećmi - Kto ma ochotę na bitwę na śnieżki?! - zawołałam radośnie. Maluchy rozpierzchły się błyskawicznie po placu. Złapałam garść śniegu, która w moim ręku natychmiast stała się gładką kulą i rzuciłam w najbliższe dziecko. Brązowowłosy chłopczyk nie był mi dłużny i zaraz oberwałam w ramię białym puchem.
 Nasza zabawa trwała długo. Ani się obejrzałam, a zegar wybił trzecią. Razem z dziećmi usiadłam w kółku, śmiejąc się jeszcze trochę. Nie była zbytnio zmęczona, ale one ledwo łapały oddech, dlatego zrobiliśmy sobie przerwę. Wtedy przypomniałam sobie po co tu w ogóle jestem. Szybko wyciągnęłam z torebki zawiniątko.
 - Wiecie może co to jest? - spytałam maluchy, pokazując im jednocześnie to metalowe coś.
 - To korona! - zawołała rudowłosa dziewczynka, która, jeśli się dobrze orientowałam, miała na imię Olivia. Jej słowa przykuły uwagę przechodzącego mężczyzny, który zaraz do nas podszedł. Gdy zobaczył przedmiot w moich rękach jego oczy się zaokrągliły.
 - Niemożliwe... - wyszeptał. Natychmiast niemal odbiegł od nas i powiedział coś cichutko do straży przy bramie. Ci zaraz spojrzeli na mnie spod zmrużonych powiek i ruszyli w naszym kierunku. Trójka nastolatków szybko podeszła i zabrała swoich podopiecznych. Zmarszczyłam brwi zaskoczona ich reakcją.
 W tym czasie umundurowani mężczyźni o surowych twarzach zdążyli dojść. Ich miny nie wróżyły nic dobrego.
 - Jest panienka aresztowana pod zarzutem kradzieży jednego z insygniów władzy królewskiej. Do czasu przesłuchania, będzie panienka zamknięta w lochach.
 - Słucham? - zapytałam zaskoczona, ale strażnicy złapali mnie za ręce i zawlekli do zamku. Nawet nie próbowałam uciec, gdy zamykali mnie w celi, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Zaraz by mnie złapali i tylko na pytałabym sobie biedy. Koronę zabrał jeden z nich, mówiąc:
 - Módl się, aby cię na stracono za ten występek.
***
 Wiecie co stwierdziłam? Mam klaustrofobię. Naprawdę trudno było mi siedzieć w maleńkiej celi, z rękami zakutymi w dziwne kajdany, zakrywające całe dłonie. Te ściany są zbyt blisko... Samopoczucia nie poprawiało mi wspomnienie słów tamtego mężczyzny. Przecież nie ukradłam tej korony! Ona należała do mojej mamy... Chyba...
 Co jakiś czas przechodził przed celami kolejny mundurowy. Każdy, który miał na ramieniu dodatkowo białą przepaskę, mamrotał pod nosem "wiedźma", na mój widok. Nawet nie wiedziałam co to znaczy... ale mężczyźni nie posiadający tego dodatku w większości patrzyli na mnie z szokiem i niezrozumieniem. O co tu chodzi? Gapili się na mnie jakby wyrosła mi druga głowa albo trzecia ręka.
 Długo czekałam zanim ktoś zatrzymał się przy mojej celi. Pulchny mężczyzna nie był już młody. Miał jasne włosy, duży nos i ciemnorude włosy. Ubrany był na ciemnozielono. Jego oczy spoczęły na mnie, po czym zaczęły lustrować moją postać.
 - Panienko, co panienka tu robi? - zapytał, otwierając celę, a chwilę później moje kajdany. Rozmasowałam obolałe dłonie, delikatnie chłodząc obtarte nadgarstki.
 - Siedzę - mruknęłam
 - Niech panienka idzie ze mną, królowa na panienkę czeka - powiedział, prowadząc mnie przez korytarze
 - Nie ukradłam tej korony... - zaczęłam, ale mężczyzna mi przerwał
 - Wiem, panienko. Królowa pragnie panienkę przeprosić, aresztowanie panienki wydarzyło się bez jej wiedzy. Przepraszam, że pytam, ale gdzie panienka była przez te trzynaście lat? Co się stało po panienki ucieczce? - spytał zatroskany. Już miałam mu odpowiedzieć, że nie mam bladego pojęcia o czym mówi, bo trzynaście lat temu to moi rodzice jeszcze o dziecku nie myśleli, ale przerwał mi głos jakiegoś mężczyzny nadchodzącego z naprzeciwka.
 Miał na sobie purpurową koszulę, ciemnozielony garnitur z czarnymi łatami i naramiennikami oraz gładkie czarne spodnie z butami w tym samym kolorze. Jego intensywnie zielone oczy patrzyły na mnie pogardliwie spod kasztanowych włosów.
 - Ach, witam, witam! - klasnął w obleczone białymi rękawiczkami dłonie - Kogóż my tu mamy... czyżby nasza kochana wiedźma zaszczyciła nas swą obecnością po tylu latach? - zapytał zjadliwie
 - Generale! Panienka jest teraz gościem królowej, więc powinien ją pan traktować z należytym szacunkiem! - zgaił go rudowłosy mężczyzna
 - Może i jest gościem, ale to czarownica, Kaj - odparł tamten. Mój towarzysz wziął mnie pod ramię i ruszył. Szybko podążyłam za nim, ale musiał mnie podtrzymać, abym nie upadła. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam granatowy materiał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pochodzi z mojej sukni, teraz już sięgającej do połowy łydki. Generał widocznie "przypadkiem" nadepnął rąbek mej sukienki, obrywając u dołu kawał materiału. Za plecami usłyszałam jego złośliwy śmiech, ale nie odwróciłam się by nie dać mu tej satysfakcji.
 - Królowa już nie jest z nim zaręczona. Kiedy wyruszyła na poszukiwania panienki poznała mężczyznę, który ją szczerze kocha. - powiedział Kaj. Jakby to mnie interesowało! Chciałam tylko się dowiedzieć czemu ludzie tak dziwnie na mnie reagują.
 Już miałam się odezwać, gdy mój wzrok przypadkiem padł na okno. Było już ciemno i Dzień Rodziców dobiegał końca. Mam nadzieję, że nie będą wściekli jak się dowiedzą, że jestem w miasteczku...
 Dobra, powiem mu, zdecydowałam. Już, już otwierałam usta, gdy odezwał się Kaj:
 - Panienko, królowa czeka. - i otworzył przede mną drzwi. Chciałam zaprotestować, ale popchnął mnie lekko i zamknął pokój. I tak oto ostatnia droga ucieczki została odcięta.
 - Elsa! - usłyszałam głos i jakaś kobieta objęła mnie mocno - Boże, jak ja się o ciebie martwiłam! Gdzie ty byłaś przez te lata?! - odsunęła mnie na wyciągnięcie ręki, ale nadal nie puściła. Dopiero wtedy byłam w stanie ją zobaczyć. Przywodziła mi na myśl mamę, chociaż miała rude włosy. W sumie nie tyle rude, co o odcieniu truskawkowego blondu. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat, ale jej błękitne oczy błyskały radością spod grzywki - Skrzywdzili Cię? Jesteś cała? Przepraszam za to aresztowanie, ci strażnicy są nowi, nie poznali Cię... dobra, ale musisz mi opowiedzieć gdzie byłaś! Szukałam Cię wszędzie! - dopiero wtedy mnie puściła - Siadaj i opowiadaj! - podsunęła mi krzesło i niemal pchnęła mnie na nie. Sama usiadła naprzeciwko. Jednak mimo tego co powiedziała, nie przestała mówić - Co ci się stało? Wyglądasz strasznie...
 Nagle uświadomiłam sobie jak mnie widzi. Potargane, rozpuszczone włosy, obszarpana do połowy łydki suknia, bose stopy... obraz nędzy i rozpaczy, jak to mówi mama.
 - Zresztą cała się zmieniłaś... na o wiele lepsze! Ale wyglądasz trochę jak zamarznięta. Naprawdę! Włosy masz strasznie białe, a cerę jeszcze bledszą niż w dniu koronacji. W ogóle nie widać już u ciebie piegów... i te oczy, takie lodowe... znaczy jak z lodu! Przepraszam, wiem, że strasznie dużo gadam, ale tyle cię nie widziałam... - urwała, żeby nabrać oddechu, a ja w tym czasie szybko wtrąciłam. Właściwie te słowa same wyszły z moich ust
 - Nie znam Waszej Wysokości
 - Słucham? - kobieta była wstrząśnięta tym co powiedziałam. Nie żebym ja była wiele mniej zdziwiona...
 - Ja... - zacięłam się - Nie wiem o kim Wasza Wysokość mówi. Nie nazywam się Elsa tylko Emana... - spojrzałam na nią błagalnie
 - Elsa, co ci się stało? - zapytała przerażona
 - Nie jestem Elsa! - udzieliło mi się jej rozgorączkowanie - Nie wiem kto to jest! Pierwszy raz jak żyję opuściłam pałac moich rodziców! Nigdy wcześniej tu nie byłam... - złapałam się za głowę - Dlaczego wszyscy biorą mnie za jakąś Elsę?! - jęknęłam
 Kobieta nagle się zgarbiła, jakby uszło z niej całe powietrze i spuściła głowę. Po policzku spłynęła jej łza. Siedziałyśmy tak w ciszy. Dopiero po kilku minutach cichy głos królowej przeciął powietrze.
 - Jesteś do niej taka podobna... - wyszeptała, ścierając słone krople z policzków. Podniosła głowę, odetchnęła głęboko i wstała. Podeszła do zasłoniętego czarnym materiałem obrazu. Niepewnie podążyłam za nią - Trzynaście lat temu odbyła się koronacja mojej siostry. Przed tym wydarzeniem nie miałam właściwie z nią kontaktu, nie wiedzieć czemu odwróciła się ode mnie, gdy miała pięć lat. - jej głos zrobił się melancholijny - Na balu po raz pierwszy z nią rozmawiałam od tego czasu. Ale kiedy powiedziałam, że chciałabym żeby tak było zawsze, odparła, że nie może. Odwróciła się i po prostu mnie zignorowała... - twarz królowej ściągnęła się w grymasie bólu - Byłam głupia - jej głos nagle nabrał twardości - Myślałam, że Hans mnie kocha i jeszcze tego samego dnia się zaręczyliśmy - w tonie kobiety można było dosłyszeć głęboką pogardę do samej siebie - Elsa od razu wiedziała, że coś jest nie tak, ale ja... nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. "Nie wychodzi się za nieznajomego", mówiła, "Anno, co ty wiesz o miłości" - z jej gardła wydarł się cichy szloch - "Więcej niż ty" zarzuciłam jej wtedy "Ty zawsze tylko wszystkich odtrącasz" - po policzku spłynęła jej samotna łza - Odwróciła się i ruszyła do drzwi, ale ja chcąc złapać ją za rękę zerwałam jej rękawiczkę. To ją przeraziło. Pokłóciłyśmy się i już prawie wyszła... - urwała i objęła się ramionami, próbując zdusić spazmatyczny szloch - Krzyczałam... chciałam tylko... wiedzieć co zrobiłam nie tak. Dlaczego... dlaczego ona wiecznie ucieka, czego się tak boi... Dłużej nie wytrzymała i machnięciem stworzyła mur z sopli. - znieruchomiała, a jej głos na powrót stał się pusty - Była przerażona. Wybiegła z sali, a ja po chwili za nią. Nie zdążyłam jej już dogonić. Słyszałam krzyki na dziedzińcu, ale jedyne co zauważyłam to koniec jej purpurowej peleryny. Jedna z fontann była zamrożona, lód pokrywał także schody. Wołałam ją, prosiłam, by się zatrzymała, została, ale nic nie było w stanie jej zatrzymać. Gdy dobiegła do fiordu, ledwo się odwróciła w moją stronę, już biegła, a woda zamarzała pod jej butami. To był ostatni raz jak ją widziałam... - zaszlochała cicho, ale zaraz się opanowała i odsłoniła obraz - Jesteś do niej bardzo podobna.
 Mój wzrok padł na oprawione płótno i znieruchomiałam. Kobieta na nim miała zimno spokojną, poważną twarz. Ubrana była w ciemnoturkusową suknię z gorsetem i czarnymi rękawami oraz purpurową pelerynę, spływającą dostojnie z jej ramion. Na głowie miała misterny kok, a na nim koronę. W dłoniach trzymała złote przedmioty. Jednak mimo tej powagi, mimo że każdy element obrazu był idealnie odwzorowany, odnosiło się wrażenie, że kobieta się boi. Może to przez ten dziwny wyraz jej błękitnych jak lód oczu albo zaciśnięte odrobinę zbyt mocno ręce na insygniach? Trudno orzec. Ale mimo to ją rozpoznałam.
 - Mama... - szepnęłam bezwiednie
 Królowa widocznie usłyszała moje słowa, bo jej głowa błyskawicznie odwróciła się w moim kierunku.
 - Co powiedziałaś? - zapytała, marszcząc brwi
 - Na tym obrazie jest... moja mama - powtórzyłam zagubiona - Ale jak...? - pociągnęłam kilka białych kosmyków swoich włosów, nadal zaszokowana - Nie... to by się zgadzało! Dlatego nie pozwalała mi tu przychodzić! Bała się, że się wyda! Tata wyrzucił wtedy koronę, bo nie chciał, żebym się czegoś domyśliła! I nigdy nic nie mówiła o przeszłości... Ale to bez sensu - szarpnęłam się za włosy - Musiało być coś jeszcze! Koronacja musiała być punktem kulminacyjnym, ale coś musiało stać się wcześniej... Co takiego się stało? Co?!
 - Jesteś córką Elsy? - wykrztusiła
 - Tak. Nie wiem, chyba - przyznałam - Mama nigdy nie mówiła jak się nazywa - uświadomiłam sobie - Ani tata... mam dwanaście lat i nie wiem jak mają na imię moi rodzice - pomasowałam skronie, bo ta cała sytuacja przyprawiała mnie o ból głowy.
 - Elsa żyje?! - wykrzyknęła królowa, łapiąc mnie za ramiona. Miała strasznie ciepłe ręce.
 - Tak, ale...
 - Muszę się z nią zobaczyć! - pisnęła - Ona żyje! Przez te trzynaście lat powtarzali mi, że to niemożliwe, nawet odbył się symboliczny pogrzeb... Żyje!
 Nagle poczułam delikatny chłód. Zerknęłam w okno; zaparowało. No to klops...
 - Mnie tu nie było! - rzuciłam w jej kierunku i schowałam się za pierwszą rzeczą jaka przyszła mi do głowy czyli parawanem ustawionym w kącie.
 - Co się... - zaczęła kobieta, ale szybko ją uciszyłam syknięciem.
 Gwałtowny wiatr rozwarł okiennice, które uderzyły o ściany. Do pomieszczenia wdarło się zimno. I nie tylko ono...
 - Wiem, że tu jesteś, Emana! - zawołał mój ojciec - Nie tylko ty masz przodu u wiatru!
 - A ty to kto? - zapytała powoli władczyni Arendell - Jack Frost? - szepnęła
 - Ty mnie widzisz? - zdziwił się tata. Jednak szybko przeszedł do konkretów - Widziałaś może taką białowłosą dziewczy... Tu jesteś! - krzyknął z ulgą. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam lód. No tak, moja moc, tak jak mamy, aktywuje się pod wpływem emocji...
 Tata stanął obok, wyrywając mnie z zamyślenia.
 - O, cześć tato... nie zauważyłam cię - uśmiechnęłam się sztucznie, zasłaniając dłonią twarz by stłumić histeryczny chichot - Właśnie wracałam do domu... wiesz, późna godzina już, heh - bąknęłam, rumieniąc się lekko. Nerwowym ruchem poprawiłam sukienkę.
 Ojciec walnął się lekko otwartą dłonią w czoło i przejechał nią po całej twarzy.
 - Ile razy ci mówiłem, żebyś tu nie przylatywała? Będziesz miała szczęście jeśli matka się o tym nie dowie - westchnął
 - Sto trzydzieści dwa. I pół. Lawina ci przerwała.- mruknęłam - Ale tato...
 - Nie wiesz przypadkiem gdzie mieszka Elsa? - zapytała nieśmiało królowa - Taka platynowłosa z niebieskimi oczami...
 - Na szczycie Lodowego Wierchu - białowłosy machnął na nią ręką, po czym odwrócił się do niej z dziwną miną, zdając sobie sprawę z tego co zrobił - Jesteś Anna, tak? - zapytał z miną pełną obaw
 - Eee... tak? - przytaknęła niepewnie. Mój tata przejechał kolejny raz dłonią po twarzy w geście załamania.
 - Emana, połóż mi czasem kwiatki na grobie - jęknął żałośnie, waląc głową w najbliższą ścianę
 - Co? - zapytałam zdziwiona - Niby czemu?
 - Bo mnie twoja matka zamorduje jak się dowie! - krzyknął nagle wkurzony. Cofnęłam się zaskoczona. Tata nigdy się nie denerwował, wszystko obracał w żart. Ale gniew szybko z niego wyparował i pozostała rezygnacja - Obiecałem jej, że się nie dowiesz, że będę cię pilnował - powiedział, przeczesując palcami włosy - Chciała tylko zapomnieć o tej mieścinie, o tym co tu się stało... i wszystko się posypało - dopadły mnie straszne wyrzuty sumienia - Zerwałem wszystkie kontakty, by z nią zostać, porzuciłem dzieciaki by zostać jej i tylko jej Strażnikiem i to schrzaniłem - schował twarz w dłoniach. Nagle poderwał  głowę i rzucił do wiatru - Nie dopuszczaj nikogo do naszego pałacu. Emana idziemy - powiedział do mnie ostro - Twoja matka nie może się dowiedzieć gdzie byłaś i co tu zaszło, jasne?
 - Ale...
 - Bez dyskusji! - złapał mnie za ramię i wyciągnął siłą na balkon, skąd zabrał nas wiatr.
 - Tato! Tato, przestań! - krzyczałam próbując się wyrwać. W końcu udało mi się wyszarpnąć z jego uścisku - Tato, o co tu chodzi?! Co takiego się stało mamie?! - ojciec mierzył mnie chwilę stalowym wzrokiem, po czym odparł zimno:
 - Dwadzieścia sześć lat temu, kiedy twoja matka miała osiem lat, Anna poważnie nadużyła jej mocy do zabawy. Skończyło to się poślizgnięciem się Elsy i lodowym ciosem w głowę jej siostry. To przez nią twoja matka nie chce wracać do przeszłości - ostatnie zdanie wręcz wywarczał - Przez nią uważała się za potwora, a swoją moc za przekleństwo. Wiesz ile mi zajęło wykorzenienie z niej tego przekonania? Wiesz ile nocy spędziła płacząc za utraconym domem?! To zdarzenie nadal ją prześladuje!
 Spuściłam głowę zawstydzona. Nie wiedziałam co teraz powiedzieć, jak się zachować. Na szczęście z tego kłopotu wybawił mnie tata. Widząc moją reakcję, jego spojrzenie złagodniało, a on podszedł i mnie przytulił
 - Przepraszam, maleńka, nie chciałem na ciebie nakrzyczeć - wtuliłam się w niego jak mała dziewczynka. - Wiesz, że mamusia nie może się dowiedzieć, kochanie, dlatego ani słowa, że tam byłaś, dobrze?
 - Dobrze, tato - mruknęłam mu w ramię
***
 Minął już prawie tydzień. Sześć dni sztucznych uśmiechów, zapewnień, że wszystko dobrze, że nic się nie stało. Mama zauważyła, że coś się zmieniło, ale tata powiedział jej tylko:
 - Zabrałem ją do Burgess na zabawę z dzieciakami. Trochę ją przytłoczyła wiadomość, że ich zdaniem jest półprzezroczysta
 Tak naprawdę nigdy tam nie byłam, no ale co miałam zrobić? Przytaknęłam mu tylko, krzywiąc się delikatnie.
 Niby wszystko było jak wcześnie, ale... nie, wszystko było dokładnie tak jak wcześniej. To ja teraz zaczęłam zauważać więcej. Cienie pod oczami od koszmarów, maskowane jakimś kremem co miał ten sam odcień co jej skóra, zawahanie przed każdym użyciem mocy... rzeczy, na które wcześniej uważałam za normalne. Na początku tata obserwował uważnie każdy mój krok, by upewnić się czy nie odwiedzam siostrę mamy. Jednak już po trzech dniach zaniechał tych działań.
 A ja cały czas snułam plany. Jak sprowadzić tu królową Arendell bez wzbudzania podejrzeń? Na pewno pod nieobecność taty, on zaraz by mnie powstrzymał. No i muszę przekonać wiatr, by mi pomógł.
 Spojrzałam w okno. Był dopiero ranek, ale musiałam już zaczynać realizować swój plan. Od tamtego pamiętnego dnia minęły dwa tygodnie. Uznałam to za optymalny czas, aby tata stracił czujność. Ostatnie siedem wieczorów prosiłam wiatr, by pozwolił mi zabrać tu królową. Musiałam tylko dobrze wybrać moment, w którym polecę do Arendell, tak żeby wyrobić się przed powrotem ojca. Tata codziennie, a właściwie trzy razy dziennie, leciał do jakiegoś miasteczka bądź wsi, oczywiście nie do Arendell, i przynosił coś do jedzenie, dla mnie i mamy. Sam lubił czasem coś przekąsić, ale nie potrzebował tego. Tylko my dwie musiałyśmy coś jeść.
 Wyszłam na balkon i już miałam się wzbić w powietrze, gdy za plecami usłyszałam głos:
 - Dokąd się wybierasz? - mama patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Na szczęście przygotowałam sobie wcześniej wymówkę.
 - Chciałam tylko pojeździć na łyżwach - skłamałam gładko. Zaskakujące, jak szybko człowiek dochodzi do wprawy w oszukiwaniu innych
 - Ale wróć na obiad! - zastrzegła z uśmiechem
 - Spokojnie, wyrobię się przed powrotem taty - mama tylko westchnęła cicho i  wróciła do zamku - A przynajmniej taką mam nadzieję... - mruknęłam pod nosem
 Dla pewności poleciałam nad zamarznięte jezioro, które znajdowało się w połowie drogi do Arendell, i rzeczywiście zaczęłam jeździć na łyżwach. Tak dla pewności, że tata się nie zorientuje. Zresztą miała rację, ojciec nie ufał mi jeszcze w pełni, bo w chmurach mignęła mi jego granatowa bluza. Sprawdzał czy powiedziałam mamie prawdę.
 Odczekałam jeszcze kilka minut i z pełną prędkością poleciałam do Zakazanego Miasteczka. Tam wylądowałam tuż przed zaskoczonymi strażnikami.
 - Ja do królowej - oznajmiłam
 - Czy była panienka umówiona? - zapytał jeden z nich, ten sam, który wcześniej mnie aresztował
 - Nie, ale to pilne...
 - Nie możemy panienki wpuścić, przykro mi - odparł drugi - Nie ma widzeń z królową bez wcześniejszego umówienia...
 - Przepraszam - warknęłam przepychając się między nimi. Zaczęli mnie gonić, ale szybko ich zgubiłam w plątaninie korytarzy. Gorzej, że sama też nie wiedziałam gdzie jestem...
 Skręciłam w południowy korytarz i od razu wpadłam na Kaja.
 - Och... Witam, ja do królowej. Jest tu gdzieś... może? - zająknęłam się
 - Jest w swoim gabinecie, oczywiście - odparł służący
 - Ahaaa.... - mruknęłam przeciągle
 - To te drzwi po prawo - uświadomił mnie. Szybko mu podziękowałam i wbiegłam do pokoju, nawet nie pukając. Nie miałam na to czasu, musiałam się wyrobić przed tatą. Na moje szczęście kobieta była sama w komnacie.
 - El... Emana - wykrztusiła, jak mnie zobaczyła - Nie myślałam, że wrócisz
 - Szybka decyzja. Chcesz spotkać moją mamę? - zapytałam
 - Oczywiście! - zawołała, zrzucając z ramion pelerynę, a koronę odkładając na biurko. Narzuciła na siebie podbijany białym futrem płaszcz i czapkę do kompletu - Idziemy! - krzyknęła radośnie, łapiąc po drodze jeszcze rękawiczki. Chciała wybiec przez drzwi, ale załapałam ją za ramię i pociągnęłam lekko w stronę balkonu
 - Mam lepszy pomysł - załapałam ją w pasie, tak jak tata zwykle łapał mamę i wzniosłam nas w powietrze. Królowa na początku piszczała, ale zaraz zaczęła się śmiać.
 - To cudowne! - zawołała rozemocjonowana - Elsa też tak potrafi?!
 - Nie, to akurat odziedziczyłam po tacie!
 Gnałam przed siebie z ogromną prędkością, więc po trzech minutach już byłyśmy na miejscu. Wleciałyśmy przez okno. Szybko wbiegłyśmy po schodach. Gestem nakazałam jej pozostać za drzwiami, a sama weszłam do górnej sali.
 - Cześć, mamo, wróciłam! - krzyknęłam od progu
 - Już jesteś, Płatek? Pośpieszyłaś się - na jej twarzy zagościł uśmiech
 - Mam coś dla ciebie - przygryzłam lekko dolną wargę. Mama utkwiła wzrok w czymś za moimi plecami i zbladła przeraźliwie
 - Anna... t-to ty? Po tylu latach? - wykrztusiła
 - Elsa, nawet nie wiesz jak mi cię brakowało - powiedziała kobieta, robiąc krok do przodu. Moja matka zareagowała błyskawicznie. Przycisnęła dłonie do piersi i cofnęła się.
 - Nie podchodź, Anno! Nie chcę ci zrobić krzywdy! - głos jej drżał; była przerażona. 
 - Mamo, spokojnie - powiedziałam do niej - wszystko jest pod kontrolą...
 - Skąd wiesz, Emana?! - krzyknęła zrozpaczona - Wtedy też miało być nic i prawie ją zabiłam!
 No dobra, reakcji mamy nie przewidziałam. Ona naprawdę się bała. Dowodził temu chociażby śnieg, który padał dookoła nas coraz gęściej i gęściej i wirował wokół niej.
 - Elsa, tym razem sobie jakoś poradzimy! - królowa Arendell przekrzykiwała wycie wiatru. Jej rude warkocze łopotały, a ona sama z trudem opierała się podmuchom - Już wiem dlaczego ciągle mnie unikałaś, rozumiem cię!
 - Niczego nie rozumiesz, Anno! - zawołała moja matka - Nie wiesz jak to jest być potworem, jakie to uczucie, gdy musisz okłamywać wszystkich, by cię choćby tolerowali! Nie widziałaś tego przerażenia, nienawiści i obrzydzenia w ich oczach, kiedy zrozumieli czym jestem! Odejdź, Anno! Nie jesteś tu bezpieczna!
 - Może lepiej się wycofaj... - bąknęłam do rudowłosej. Już nie byłam tak pewna, czy to dobry pomysł, tak po prostu je skonfrontować...
 - Elsa... naprawdę mi przykro, że to cię spotkało! - królowa nie odpuszczała mimo bardzo wyraźnych komplikacji w naszych planach - Razem wszystko naprawimy, już nie będzie wiecznej zimy! I staniesz w słońcu dnia, jak ja!
 - Nie jaaa! - krzyknęła mama, a cała burza skumulowała się w jej sercu, by wystrzelić w naszym kierunku.
 - Nie! - usłyszałam głos taty i coś pchnęło mnie na posadzkę. Białowłosy chłopak wyprostował się nagle i upadł ciężko na czworaka tuż koło mnie.
 - Tato! - pisnęłam przestraszona i pomogłam mu wstać. Ledwo się trzymał na nogach. Jego laska leżała kilka metrów dalej, więc utworzyłam jej kopię z lodu i podałam ojcu.
 - Anna! - krzyknęła cienko moja matka i podbiegła w kierunku, gdzie stała królowa Arendell. Ale to już nie była ona. Na jej miejscu stał lodowy posąg. Mój umysł odmawiał przyjęcia prawdy, jednak nie mogłam zbyt długo zaprzeczać.
 Moc mojej matki zamieniła ową rudowłosą kobietę w czysty lód.
 - Jesteś z siebie zadowolona, Emana? - wystękał mój ojciec - TO chciałaś osiągnąć?
 Spojrzałam na mamę. Nadal byłam w szoku. A mama obejmowała lodową figurę swojej siostry, łkając.
 Co ja narobiłam...
 - Anna? - usłyszałam cichy szept mamy. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że królowa Arendell znów wygląda jak dawniej. A mama ją obejmuje.






***
 - Witam, witam... a kogóż my tu mamy? - rozległ się drwiący głos w kącie. Strażnicy natychmiast obrócili się w tym kierunku. Z cienia wyszedł mężczyzna o niezdrowej, ziemistej cerze, kruczych włosach i szarych oczach, odziany w czarny strój. Na jego widok czwórka sług księżyca złapała za broń
 - Mrok - warknęła Zębuszka, wyszarpując zza paska długi sztylet. Nosiła go od zniknięcia Piątego Strażnika
 - Z takim podejściem do osób, które chcą wam pomóc, to się nie dziwię, że go nie odnaleźliście - roześmiał się Czarny Pan - Ale skoro uważacie, że nie potrzebujecie żadnych wskazówek, to żegnam - dodał odwracając się. Już miał zniknąć, gdy Zając zawołał:
 - Czekaj! Wiesz, gdzie on jest?!
 - Oczywiście! I mogę wam to powiedzieć...
 - Czego chcesz w zamian? - zapytał rzeczowo North. Wreszcie była szansa odnaleźć tego białowłosego urwisa. Chłopak trzynaście lat temu po prostu rozpłynął się w powietrzu.
 - Ja? Nic od was nie chcę - wzruszył ramionami Książę Koszmarów - Uznajcie to za gest dobrej woli z mojej strony.
 Strażnicy spojrzeli po sobie. Pitch nigdy nie robił nic z dobrej woli.
 - Jaki jest w tym haczyk? - spytała nieufnie Ząbek
 - Haczykiem jest pewna młoda dama, która z nim jest. Nazywa się Elsa, Elsa z Arendell. Piękne i potężne dziewczę. To ona dała mi wystarczająco mocy by wrócić - powiedział
 - Dlaczego mamy ci wierzyć, że Jack jest w tej krainie? - zapytał Zając - Bywaliśmy tam co roku i jakoś go nie znaleźliśmy!
 - Biedni Strażnicy, jeszcze się nie zorientowaliście, że w tej sali nie da się kłamać? - Mrok roześmiał się kpiąco - Owa dziewczyna ma bardzo dużo mocy. - kontynuował swą wypowiedź - Usidliła waszego kochasia mieszając mu w uczuciach i ukryła swój pałac przed wszystkimi.
 - Dlaczego nam to mówisz? - spytała wróżka-zębuszka
 - Patrzyłem na nią łaskawym okiem przez te lata, co było błędem. Jest już potencjalnym zagrożeniem, coraz silniejsza z każdym rokiem. Nieśmiertelna, potężna i niezależna.
 - I co to ma do nas? - zdziwił się Zając
 - Nie odda go bez walki, a i on będzie się opierał. Jest święcie przekonany, że ją kocha - odparł mu Pitch - Jeśli wam się powiedzie, zakujcie ją w te kajdany, a Jackowi podajcie ten wywar - machnął ręką i na ławie zmaterializowały się wyżej wspomniane przedmioty.
 - Nie podamy mu jakiejś twojej trucizny! - zaprotestował Święty Mikołaj, a Piasek poparł go, pokazując kilka obrazków nad głową
 - To wasza decyzja - wzruszył ramionami Czarny Pan - Ale bez tego wasza walka będzie beznadziejna. Chłopak własnowolnie odciął się od was, by z nią być. To pozbawi go wspomnień i związanych z nimi uczuć do niej, dzięki czemu zostanie wśród was, zamiast uciec z nią cichaczem.
 - Skąd to wiesz? - spytał North
 - Spędziłem u jej boku trzynaście długich lat, więc ją po prostu znam.
 - Oddajesz nam sprzymierzeńca. Czemu? - dopytywała się Ząbek. Miała dziwne wrażenie, że coś jest na rzeczy. Coś oczywistego, co powinni już dawno wychwycić, ale im to umknęło.
 - Razem są o wiele groźniejsi. - powiedział chłodno - Dziewczyna jest nieskora do współpracy z nikim, nie chce się dzielić swoją białowłosą zabawką. To czyni ją bezużyteczną dla mnie, a jednocześnie sprawia, że nie przyłączy się do was. Chłopak już by nie skupiał się tylko na niej, a na swoich starych przyjaciołach. Nie rozumiem dlaczego tak trudno wam mi uwierzyć...
 - Ty nigdy nie robisz nic bezinteresownie - stwierdził Zając
 - Gdzie ty tu widzisz bezinteresowność? - roześmiał się Książę Koszmarów - Ujarzmicie mojego niedoszłego wroga i odzyskacie swojego chłoptasia. Obustronna korzyść. Przyjmujecie?
 - Zgoda - powiedział po chwili wahania North. Nie podobała mu się współpraca z wrogiem, ale tylko w ten sposób mogli odzyskać Jacka. Nie mieli wyjścia.
 - Mieszkają w lodowym pałacu na szczycie najwyższej góry, Lodowego Wierchu - powiedział Mrok i rozpłynął się w ciemnościach.

~*~
Podoba wam się? Może chcecie drugą część? :)

piątek, 20 listopada 2015

Ogłoszonko

Wybaczcie, że tak długo nie pisałam. Nadal przygotowuję się do tego konkursu... ale obiecuję, że do 29 listopada wstawię one-shota przeprosinowego! Nie licznie jednak na niego przed 27, bo będę za granicą.
Przepraszam,
Ania

środa, 4 listopada 2015

LA!

Witojcie! Zostałąm nominowana do LA przez Wikę z bloga Frost&Snow :D

1.Twój ulubiony kwiat?

Hm... białe chryzantemy xD Wiem, że to kwiaty nagrobne, ale one są śliczne...

2.Twoja ulubiona bajka z dzieciństwa?

Harry Potter C: Jestem bardzo sentymentalna w stosunku do tego filmu, bo to ostatni film jaki oglądałam jednocześnie z mamą i tatą...


3.Lubisz o siebie dbać? Ile poświęcasz na to czasu?

Dbanie o siebie nie jest dla mnie jakimś priorytetem, bo nie interesuje mnie jakoś przeraźliwie wygląd. Ważne jest dla mnie, żebym nie wyglądała jak straszydło. Co do czasu... półgodzinki? Nie licząc kąpieli, bo potrafię wtedy zasiedzieć się z książką i dwie godziny.


4.Co w sobie najbardziej lubisz?

Nie wiem... Że jestem silna? Chłopaki przynajmniej nie pozwalają sobie, choć niektórzy lubią się ze mną droczyć.

Albo wiem! Kolor moich włosów. Są od spodu ciemne, niemal czarne, a z wierzchu jasne. Zarąbiście to wygląda w warkoczu :3


5.Masz najlepszą przyjaciółkę / przyjaciela?

Zdefiniuj słowo przyjaciel .-.

Jeśli chodzi ci o osobę, z którą najwięcej rozmawiam, to Rudyblond (trzy lata temu w wakacje przefarbowała się na czerwono i jej włosy zrudziały; tak ją nazywam), zwana także Karoliną i Patrycja, na internetach znana jako... MissYoshka? PolskaBanana? Albo WprostKamisa... nie nadążam za tymi jej zmianami nicka.
A jeśli mówisz/piszesz o sobie, której się ufa, to nie, nie mam. Nie potrafię nikomu tak do końca zaufać...


6.Chciałabyś zmienić jakoś swój wygląd?

Tak. Chociażby kształt twarzy, bo mam jak na dziewczynę trochę zbyt prostokątną :/  I fajnie by było, gdyby moje włosy zdecydowały się czy są loczkowane czy proste, bo po wysuszeniu mam tragedię na głowie. Mama twierdzi, że wyglądam jak Merida w wersji ciemny blond, ale już po nocy moja fryzura częściowo się prostuje i mam szopę, która nie jest lokami (niektóre kosmyki są idealnie proste), a której nie da się rozczesać...


7.Harry czy Draco?

I don't know... Harry to trochę taka oferma jadąca na szczęściu, a Draco to dupek. Wybór dosyć trudny...


8.Masz fb?

A kto nie?

Dobra, głupie pytanie, mój kolega z klasy nie ma... ale ja mam :)


9. Ostatni film, jaki oglądałaś?

Hm... Kucy ponki! Moja [starsza o cztery lata] siostra ma "fazę" na kucyki pony, więc co weekend mam maraton Equestrii.


10. Jaki gatunek filmu najbardziej lubisz?

Przygodowy z elementami fantastyki.


11.Oglądałaś Titanica? Jeśli tak to co o nim sądzisz?

Oglądałam go zbyt dawno by pamiętać, miałam jakieś sześć lat tylko... w pamięci utkwiło mi jak matka śpiewała swoim dzieciom kołysanki, by usnęły, bo  nie mieli szans na przeżycie...

The end :)
Nie nominuję nikogo, bo, naprawdę, nie mam do tego teraz głowy. W tydzień musiałam się wyuczyć materiału z matmy dla trzecich klas gimbazy i chociaż lubię ten przedmiot, to jednak to było ciutkę za dużo :/  Matematyka w takich ilościach jest zabójcą czasu i weny. A że przeszłam na kolejny etap konkursu, to będzie mnie męczyć jeszcze do 27 listopada...

poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział 5 - Jaką iskrę?

 Pitch był zażenowany, a gdzieś w głębi jego kamieniejącego serca tliło się współczucie dla Ducha zimy. Jednak skrywał to pod zwyczajową maską obojętności.
Nie był przyzwyczajony do rozpaczy, smutku, bólu... same wspomnienia były dla niego potężnym wstrząsem emocjonalnym. Jednak to była tylko projekcja dawnych wydarzeń. Teraz musiał się z tym zmierzyć naprawdę.
 A widok załamanych Strażników nie pomagał mu się pozbierać.
 Wróżka-zębuszka trzęsła się spazmatycznie pod wpływem szlochu,  wtulona w Zająca, którego oczy także były wilgotne, North klęczał przy sofie, z twarzą ukrytą w ogromnych dłoniach. Piasek unosił się nad Jackiem i po prostu na niego patrzył.
 Nagle zmarszczył czoło. Miał zaskoczoną, a zarazem zafrapowaną minę. Położył ostrożnie dłoń na sercu białowłosego chłopaka. Zmarszczka nad brwiami złotego ludka pogłębiła się. Podleciał do Northa, potrząsnął nim, by zwrócić jego uwagę, po czym pokazał nad głową serię obrazków zakończoną ozdobnym znakiem zapytania.
 - Jak to nadal czujesz jego moc? - spytał zaskoczony Mikołaj - To niemożliwe. On odszedł. - jego słowa przykuły uwagę Zająca i Ząbek
 - Co powiedział Piasek? - spytała kobieta, pociągając nosem
 - Że wciąż czuje magię Księżyca od Jacka. Ale to niemożliwe... - pokręcił głową jej rozmówca.
 Zaintrygowany Pitch wyjął z kieszeni pozytywkę i przyjrzał się jej dokładnie. Przesunął nad nią dłonią, a wtedy czarny pył pokrył kawałek niewidzialnej linki. Mężczyzna machnął ręką, ukazując w ten sposób połączenie między bibelotem, a Strażnikiem Zabawy.
 - A jednak możliwe - mruknął do siebie Mrok, ale pozostali i tak to usłyszeli. Spojrzeli na niego, czekając na dalszą wypowiedź - Asmodeusz widocznie zdołał połączyć jego iskrę z tym - wskazał na Elsę-zabawkę - To by miało sens. Gdyby zabił Frosta, Emma wypowiedziałaby mu służbę.
 - Jaką iskrę? Co ma śmierć Jacka do jego siostry? - spytał Zając
 - Księżycowa Iskra to coś, co czyni nas nieśmiertelnymi. Ona odmienia nasze ciała i pozwala połączyć się z Księżycem podczas regeneracji. A co do Emmy, to tylko Frost trzyma ją przy Asmodeuszu. Gdyby nie on już dawno zwyczajnie umarłaby ze starości. Ona tylko chce być z bratem, ale Lord uczynił z jej miłości obsesję. Zrobi wszystko, by odzyskać Jacka. W każdym razie Frost nie może zginąć dopóki więzienie Elsy jest całe.
 - Czyli co mamy zrobić? - spytał North
 - Róbcie co chcecie, ja idę szukać odpowiedzi - wzruszył ramionami Strażnik Odwagi
 - Dokąd? - zapytała Zębowa Wróżka - Lecę z tobą!
 - Nie - sprzeciwił się czarnowłosy mężczyzna - To nie miejsce dla grzecznych Strażników - dodał, po czym rozpłynął się w cieniu z pozytywką w dłoni.
 - On coś ukrywa - powiedział Mikołaj
 - Racja, koleś. - przytaknął Zając - Nie wiem gdzie go wysłał Lord, ale gdy go zobaczyłem, miał sztylet w przedramieniu. Podejrzanie szybko się go pozbył, gdy go o to zapytałem.
 - Myślisz, że wybiera się TAM? - spytała Ząbek
 - Tak. Co innego miałby na myśli mówiąc "To nie miejsce dla grzecznych Strażników"? - prychnął Szarak - Łamie zasady. Może nadal jest sługą Asmodeusza?
***
 - Znasz właścicielkę tego? - spytał Pitch przypadkowo spotkanego w lesie chłopaka. Czarnowłosy nastolatek o zielonych jak morze oczach zmarszczył brwi na widok broni w dłoni mężczyzny.
 - Skąd masz sztylet mojej dziewczyny? Przecież rzuciła nim w jakiegoś gościa... - urwał, widocznie zaczynając łączyć fakty - Po co chcesz znaleźć dziewczynę, która rzuciła cię nożem? - zapytał podejrzliwie. W jego ręku pojawił się długopis.
 - Jest córką Ateny, nieprawdaż? Potrzebuję jej pomocy - odparł
 - W czym? - dociekał chłopak
 - Zaprowadź mnie do niej to się dowiesz - warknął zniecierpliwiony. Długopis w dłoni nastolatka stał się mieczem. Ale to tylko zwiększyło irytację Strażnika Odwagi - Zaprowadzisz mnie, czy mam latać po tym całym cholernym wymiarze?!
 - Glonomóżdżku, z kim tam się kłócisz? - dobiegł ich głos dziewczyny, która właśnie wyszła spomiędzy drzew. Blondynkę o stalowoszarych oczach zaskoczył widok jej chłopaka z mieczem w ręku, naprzeciw dosyć charakterystycznego mężczyzny, którego zresztą już spotkała - Percy, kto to jest?
 - To twoje, córko Ateny - powiedział Pitch, rzucając sztylet rękojeścią w jej stronę. Dziewczyna zwinnie go złapała, spoglądając z zaskoczeniem na mężczyznę - Potrzebuję twojej pomocy
 - Czy my się znamy? - zmarszczyła brwi dziewczyna
 - Nie i nie powinniśmy się znać - odpowiedział chłodno Mrok - Ale potrzebuję wiedzy, a ty jesteś córką Ateny.
 - Percy, opuść miecz. Chodźmy w takim razie do Chejrona, może on będzie w stanie ci pomóc. Ja nazywam się Annabeth Chase, a to mój chłopak Percy Jackson, syn Posejdona. - oznajmiła blondynka.
 Następnie poprowadziła Strażnika przez polanę obstawioną dwudziestoma domkami, każdym innym, z różnymi emblematami na drzwiach, zapewne oznaczającymi komu ten domek jest poświęcony, do Wielkiego Domu, czyli przytulnego piętrowego budynku o niebieskich ścianach. W środku wpadli na starszego pana na wózku inwalidzkim i latynoskiego chłopaka o elfickich rysach, który sprawiał wrażenie jakby przedawkował kofeinę.
 - Chejronie... - zaczęła, ale Latynos jej przerwał.
 - Stary, masz facjatę jak Pitch Black ze "Strażników Marzeń"! - wykrzyknął nastolatek zamiast powitania
 - Zabawny zbieg okoliczności - Mrok wykrzywił drwiąco usta - synu Hefajstosa...
 - Dzieci, zostawcie nas na chwilę samych - powiedział zaniepokojony mężczyzna na wózku.
 - Panna Chase zostaje - te słowa osadziły całą trójkę w miejscu. Żadne nie chciało zostawiać pozostałych samych - A chłopcy widać nie chcą opuścić jej.
 - A więc dobrze. Czego zatem chcesz, sługo Lorda? - spytał ze spokojem Chejron
 - Zmieniły się fronty, zmieniły się drużyny... teraz jestem Strażnikiem, centaurze - odparł Pitch - Jednakże najmłodsza, a zarazem najsilniejsza członkini naszej grupy została uprowadzona, a następnie uwięziona w pozytywce. Przybyłem tu mimo zakazu, gdyż mam nadzieję, że zdołacie nam pomóc. - wydobył z kieszeni bibelot, który niemal natychmiast porwał w dłonie Latynos.
 - Śliczna jest... - mruknął cicho - Ma chłopaka? - dodał głośniej, uśmiechając się szelmowsko
 - Tak i to takiego, który zamrozi ci culo za podrywanie jego Śnieżynki - warknął Mrok, zabierając mu zabawkę i kładąc ją na stole - Lepiej do niej nie zarywaj, bo ogień i lód niezbyt się lubią.
 - Przeciwieństwa się przyciągają - wyszczerzył się w odpowiedzi chłopak
 - Leo, skup się - upomniała go córka Ateny
 - Jasne, jasne jak sol. Najprościej by było to rozbić, w Bunkrze dziewiątym jest parę młotków, można by spróbować...
 - Zabiłbyś dziewczynę w środku - ostudził jego zapały Chejron - Zakładam, że nie ukończyła jeszcze stu lat w swym nowym wcieleniu?
 - Odrodziła się niecałe cztery lata temu - odparł Strażnik sucho
 - Zakładam, że... - zaczęła Annabeth, ale przerwały jej delikatne dźwięki skrzypiec i gitary, połączone z delikatnym głosem Elsy:
 Now and then I think of when we were together
 Like when you said you felt so happy you could die
 Told myself that you were right for me
 But felt so lonely in your company
 But that was love and it's an ache I still remember

 Zgromadzeni jak jeden mąż odwrócili się w stronę głosu, dostrzegając Latynosa, który przygryzając koniuszek języka, majstrował przy małym pokrętle. Nagle zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Spojrzał na resztę z głupawym uśmieszkiem.
 - Ja nic nie zrobiłem... - Percy spojrzał na niego ciężko - Bogowie, przecież jestem synem Hefajstosa! Mam słabość do czerwonych guzików i pokręteł w pozytywkach z pięknymi dziewczętami!
 Jednak Pitcha bardziej zainteresował bibelot, z którego płynął głos jego wnuczki. Baletnica obracała się powoli na platformie wokół własnej osi, mechanicznie poruszając ustami i grając na skrzypcach. Wykonywała absolutne minimum ruchów, ale i tak wydawała się niezwykle żywa.
 A im dłużej śpiewała, im dłużej utwór trwał, tym silniejsza stawała się aura Elsy. Herosi odczuwali to jako mrowienie, a Mrok... on to po prostu czuł.
 Now and then I think of all the times you screwed me over
 But had me believing it was always something that I'd done
 But I don't want to live that way
 Reading into every word you say
 You said that you could let it go*
 - Jesteś pewny, że to nie bomba? - zapytał Leo
 - To moja wnuczka - warknął zirytowany Pitch
 - Serio? - zdziwił się Latynos - Nie podobni jesteście. Może charakterek ma po tobie?
 - Zamknij się, Valdez - burknęła córka Ateny. Była niezadowolona, bo przerwał jej wypowiedź - Tak jak już mówiłam, a raczej próbowałam, wydaje mi się, że jeśliby połączyć dwie przeciwne sobie moce, dałoby się uzyskać energię zdolną rozbić to więzienie. Można by poprosić dzieci Hekate, jestem pewna, że któreś z nich włada jasną i ciemną magią...
 - Nie - zaprzeczył Strażnik - Jeśli Elsa teraz zostanie uwolniona, to Frost spotka się z Panem Księżycem. Dziękuję za pomoc. - powiedział i zniknął w cieniu.
***
 Gdy Pitch znalazł się w na powrót w Bazie, zastał zaskoczonych Strażników, wpatrzonych w nieruchomego Jacka. Chłopak wyglądał zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Jego włosy pojaśniały, choć nadal daleko im było do naturalnej bieli, a skóra częściowo się naprawiła. Ktoś zapewne umył mu twarz, bo nie nosiła już śladów piasku i krwi.
 - Jak to się stało? - spytał zaintrygowany Mrok
 - Jego moc... była przez chwilę tak silna... - wykrztusiła Ząbek
 - Ale teraz jest jak wcześniej - burknął Zając
 Zaciekawiony Pitch nakręcił pozytywkę, z której rozległ się utwór, tym razem bez słów, ale z samymi skrzypcami**.
 Ciało [niegdyś] białowłosego Strażnika uniosło się lekko, jaśniejąc. Blask po chwili stał się nieznośny; zgromadzeni musieli zasłonić oczy. Fala energii rzuciła ich na ziemię i światło zniknęło.
 Oszołomiony Szarak jeszcze chwilę stał w miejscu, mrugając by pozbyć się plamek sprzed oczu. Dopiero wtedy zauważył Ząbek, klęczącą przy wyglądającym jak wcześniej Jacku. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie, kąciki jej ust uniosły się delikatnie. Drobne dłonie Zębowej Wróżki dotykały jego twarzy, włosów... aż nagle spoczęły na szyi.
 Usta Strażniczki rozchyliły się w niemym zaskoczeniu. Położyła głowę na piersi ducha zimy, nasłuchując, ale zaraz przestała, po prostu leżąc przy nim.

_____________________________________
* - pozycja 8 na liście utworów
** - pozycja 9 na liście utworów

poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział 4 - Pitch!

 Pitch zastanawiał się czemu jest akurat tu. Na małej łódeczce na środku oceanu. Gdy wytężał wzrok, mógł dostrzec mglisty zarys wyspy. Łupina, na której płynął, powoli się do niej zbliżała.
 Ląd nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Dodatkowo chroniły go poszarpane turnie, które z łatwością mogłyby przemielić łódeczkę Mroka w drzazgi.
 Był już bardzo blisko pierwszych skał. Z mgły wyłoniły się w całej okazałości ostre skały, wokół których unosiły się kawałki drewna i syntetycznej żywicy, szczątki starych łodzi z przed wojny, ba nawet kamizelki ratunkowe z samolotu.
 Nagle usłyszał cichą pieśń bez słów. Zdawała się wpełzać do umysły i oplatać go. Zaintrygowany spojrzał w kierunku jej źródła. Z jego ust wyrwał się mimowolny okrzyk, gdy zobaczył kto jest na brzegu.
(Tja, wiem, że w tle nie ma plaży, ale nie było :/ )

 Na piaszczystej plaży siedziały cztery kobiety w różnym wieku. Pierwsza, a zarazem najstarsza z nich miała może z trzydzieści lat, ciemnobrązowe włosy i, jak niemal wszystkie pozostałe, niebieskie oczy. Miała na sobie białą suknię z czarnymi zdobieniami. Seraphina. Druga była osiemnastoletnią wersją poprzedniej tylko jej oczy miały bledszy kolor, a ubrania były typowo arendelskie w kolorystyce fioletowo-liliowej. Idun. Zaraz obok niej... Elsa, cała i zdrowa w swojej lodowej sukni z niemal przezroczystą peleryną w śnieżynki.
 Lekko skryta za nimi była najmłodsza z dziewcząt, miała może z dwanaście lat, złote oczy i włosach o kolorze pomiędzy rudym, a miodowym. Ubrana była w prostą, jasnoorzechową sukienkę, którą sama uszyła i ozdobiła oraz zwykłe brązowe buciki. We włosach miała jasnoniebieski kwiatek. Elisa.
 Dziewczyna ta umarła już kilka stuleci temu. Pitch znalazł ją, gdy miała trzy latka i zaopiekował się nią. Była dla niego jak córka...
 A teraz siedziały tu razem, śmiejąc się radośnie, machając do niego i wołając jego imię.
 - Pitchinerze! - niósł się głos Seraphiny
 - Tato! - wołała Idun
 - Pitch! - krzyczała Elsa
 - Mrok! - uzupełniała Elisa
 Chwycił wiosło i szybko zaczął zbliżać się do nich. Patrzenie na nie z daleka było dla niego niemal bolesne. Jednak nie zauważył jednej ze skał i zarył w nią dnem, przewracając łódkę. Strażnik Odwagi wpadł do wody.
 A tam oprzytomniał. Przecież Seraphina, Idun i Elisa dawno nie żyły, a Elsa aktualnie była bibelotem! Pitch zatkał uszy i wypłynął na powierzchnię, by nabrać powietrza. Tak jak myślał, Asmodeusz wysłał go na Wyspę Syren.
 Na brzegu plaży przycupnęło kilka mieszkanek owego lądu. Miały wygląd sępów z ludzkimi twarzami, które cały czas się zmieniały. Seraphina, Idun, Elsa, Elisa, Idun, Seraphina, Elisa, Elsa...
 Mężczyzna zacisnął powieki, nie chcą ulec ich podstępom. Przyzwał do siebie cienie i przeniósł na pierwszy stały ląd w okolicy. Nie myślał o żadnym konkretnym miejscu, co okazało się błędem. Wylądował tuż przed grupą uzbrojonych w łuki i miecze nastolatków, od których było czuć magię.
 Zaniepokojona szelestem dziewczyna rzuciła w jego stronę sztyletem. Mrok był na tyle rozkojarzony tą całą sytuacją z Syrenami, że zdołał tylko się osłonić ręką.
 No tak, Lord zawsze ma plan awaryjny. Wysłał go do innego wymiaru, tego, który był we władaniu istot obdarzonych wielką mocą, ale też bardzo płytkich i cóż... w większości głupszych od ludzi.
 Szybko przeniósł się cieniami, tym razem skupiając się na jednym ze Strażników, a mianowicie Piasku - jego całkowitym przeciwieństwu.
 Znowu wylądował w wodzie, tym razem na szczęście tylko do kolan. Za to jego piaskowy towarzysz unosił się tuż pod sufitem, patrząc z wyraźnym niepokojem na ciecz. Żółty ludek pomachał przybyszowi na po witanie.
 - Czyli nie tylko na mnie uwziął się Asmodeusz - westchnął Pitch - Trzeba szybko zebrać pozostałych, bo jeśli i ich Lord wysłał jak nas, to mogą mieć spore kłopoty.
 Złapał Piaska za ramię i przenieśli się do Ząbek. Strażniczkę zastali w opłakanym stanie, wyziębioną i wyczerpaną, powoli zasypywaną przez śnieg. Cóż, była po części ptakiem, a te nie znoszą zbyt dobrze zimna. Złoty ludek przestraszył się i szybko zaczął ją odkopywać. Mrok też się nie obijał i razem szybko wyciągnęli zębową wróżkę. Piasek szybko stworzył swoją chmurę i przy pomocy Pitcha przeniósł na nią Ząbek, by okryć ją świecącym kocem.
 - Dopilnuj, by się porządnie wygrzała - powiedział Czarny Pan, po czym wysłał ich cieniami do Bazy.
 Tym razem przeniósł się do Zając. I zaraz zatoczył się do tyłu, bo tuż koło niego przemknął Szarak goniony przez stado chartopodobnych stworów, będących coraz bliżej ofiary.
 Mrok westchnął i jednym machnięciem podporządkował sobie jednego potwora, a ten rzucił się na pozostałe, rozpraszając pościg. Zaskoczony Strażnik obrócił się, chcąc dowiedzieć się co się stało i zobaczył Pitcha.
 - Czemu masz w ręku sztylet? - spytał zdziwiony Szarak. Czarnowłosy natychmiast wyciągnął przedmiot z przedramienia i wrzucił w ciemność. Gdyby go zbadali, mogliby odkryć, że nie jest stąd. A niespecjalnie mu się śpieszyło do powiedzenia pozostałym, że odwiedził (niepierwszy raz) inny wymiar.
 - Nie tylko ty miałeś problemy - odparł - Lepiej pomóż Piaskowi, bo Ząbek jest w nie najlepszej formie. - dodał i odesłał go - Następny przystanek: North - mruknął do siebie, zirytowany faktem, że musi ratować tych, którzy nie chcieli mu nigdy pomóc. Którzy uznali go za potwora za coś na co nie miał wpływu.
 Ale Elsa ich potrzebowała. Mimo, że to właśnie przez nich stało się to co się stało... I dlatego  musiał z nimi współpracować.
 Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył kiedy się przeniósł. Do rzeczywistości przywróciły go dopiero głosy Zwodników, pobrzmiewające wokół.
 - Chodź, zbóju, tędy wiedzie droga... - szeptały stwory skryte w ciemnościach. A Mikołaj poddał się już ich głosom, idąc prosto nad urwisko. I dalej.
 - Won stąd! - warknął Pitch, przepędzając mrokiem Zwodniki - North, idziemy - powiedział do postawnego mężczyzny, ale ten z błędnym wzrokiem dalej szedł. - North, nie mamy na to czasu!
 - Muszę tam iść - odparł tamten, jak w transie - Tam jest droga...
 Mrok przyłożył dłoń do twarzy, mrucząc "Za jakie grzechy...", po czym najzwyczajniej w świecie odesłał Strażnika do Bazy.
 I został ostatni. Jack Frost. Gdyby Elsa go nie poznała, wszystko było by prostsze. Byłaby sama, owszem, ale bezpieczna w Arendell, z siostrą, jej mężem i dwójką dzieci. Zresztą nie do końca sama, prędzej czy później Rada zmusiłaby ją do ożenku. Gdyby tylko wcześniej pomyślał o tym, że jego mała Elsa może się zakochać właśnie w tym chłopaku...
 Tym razem cienie wyprowadziły go na pustynię. Rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł charakterystycznej srebrnobiałej czupryny. Zmarszczył brwi. Duch zimy powinien gdzieś tu być, przecież cienie nigdy się nie mylą... Przyjrzał się dokładnie piaskom pustyni i kilka metrów w prawo dojrzał czubek pozytywki z Elsą. Natychmiast podbiegł podbiegł do niej i wydobył z piachu bibelot. Otrzepał go dokładnie, czyszcząc z nawet najmniejszych drobinek i zajrzał do środka.
 Platynowowłosa baletnica ukryta za szkłem trwała, nie zważając na nic poza swym maleńkim światkiem pod kloszem. Niewzruszona stała z skrzypcami gotowymi do gry i pustym spojrzeniem przeszywająca otoczenie. Nie widziała rozpaczy krążącej w prawdziwym świecie, bólu chłopaka, którego kochała, szoku i rezygnacji Strażników. Dla niej nie było już nic.
 Mrok dopiero po chwili zauważył skrawek granatowego materiału, widoczny w miejscu, z którego wziął bibelot. Odgarnął jeszcze trochę piasku i zobaczył już nieco roztopiony szron na bluzie.
 - Mogłem się domyślić, że idiota postanowi się zabić. Miejmy nadzieję, że jeszcze żyje... - wyciągnął Strażnika Zabawy i pobieżnie otrzepał z piachu.
 Duch zimy prezentował się tragicznie. Jego włosy pociemniały, wysuszona skóra popękała od upału, a usta miał pokryte warstwą krwi zmieszanej z pustynnym pyłem.
 Najgorsze jednak były jego oczy. Niegdyś niebieskie i pełne życia - teraz ciemne i puste jak u lalki.
 Pitch przyłożył dwa palce do wgłębienia między obojczykami chłopaka, ale nie wyczuł pulsu. Mężczyzna wykrzywił usta z niesmakiem i stworzył z ciemności konia (nie koszmara, tylko konia), po czym wrzucił na niego nieruchomego Strażnika. Chwycił za lejce i razem rozpłynęli się w cieniu wydmy.
 W Bazie, jak to codziennie, panował rozgardiasz. Może nie wesoły, ale jednak.
 Ząbek siedziała na kanapie otulona ciepłym kocem, popijając herbatę, zaś pozostali (w tym nadal niezbyt przytomny North) dopytywali się czy na pewno wszystko dobrze, kręcąc się z kąta w kąt. Jednak to Strażniczka pierwsza dostrzegła przybyszy.
 - Pitch! - zachrypiała - Wszystko w porządku? Gdzie Jack? - kobieta-koliber zaczynała panikować. Mrok ściągnął Ducha zimy z konia, który uwolniony od ciężaru rozpłynął się, i położył na sofie naprzeciw Ząbek.
 - Nie ma pulsu, ani nie oddycha - poinformował obecnych. Nastała długa cisza. Pitch nie odzywał się, by Strażnicy mieli czas przetrawić jego słowa. Mijała minuta, dwie, trzy, pięć...
 Milczenie przerwał dopiero szloch Ząbek.

środa, 14 października 2015

Rozdział 3 - To koniec

 Magiczny zmysł Pitcha, który wykrywał moc jego wnuczki, zwariował. Czuł jej moc z dwóch miejsc - od Asmodeusza i ledwie wyczuwalną z małego bibelotu w jego dłoniach. Chociaż to mogłoby być spowodowane faktem, że Anioł to stworzył przy pomocy magii Elsy... Jedno wiedział na pewno - Lord pochłonął Energię Strażniczki Wiary, a to dawało niemal stuprocentową pewność, że dziewczyna nie żyje.
 - Tak, Panie - powiedziała jasnowłosa, wbijając wzrok w czubki butów. Od niej Mrok nie czuł lodowej mocy, co oznaczało, że to była tak naprawdę Emma, która dzięki swej zmiennokształtności przemieniła się w Elsę. To by tłumaczyło też, czemu nie patrzy nikomu w oczy - zdradziły by ją czarne jak otchłań tęczówki. Na tą zmianę nie miała wpływu. A ten lód... pewnie sztuczka Lorda z użyciem mocy Strażniczki Wiary.
 Już raz użyła tego numeru, dopilnowując, by królowa Arendell zginęła. Jeszcze tydzień narzekała na zimno po ciosie ofiary...
 Wzrok Pitcha skupił się na małym przedmiocie w rękach Asmodeusza. Książe Koszmarów zatoczył się na stół, jakby ktoś go popchnął; na jego twarzy malował się strach, większy nawet niż gdy Strażnicy go pokonali i zaatakowały go własne koszmarne konie.
 - Nie zrobiłeś tego - wykrztusił przerażony
 - Zapewniam cię, że nie mam nawet najbardziej, najmniejszego pojęcia, o co ci właściwie chodzi - Lord rozłożył ręce
 - Nie ona, nie ona, to nie może być ona! - Strażnicy po raz pierwszy widzieli żeby Mrok okazywał tyle emocji - Na otchłań między wymiarami, nie zrobiłeś TEGO! - krzyknął z bólem, wskazując drżącym palcem na bibelot w dłoniach jego rozmówcy
 - Nie podoba ci się? A ja tak bardzo się starałem... - zasmucił się sztucznie Anioł - No, trudno... z resztą to i tak bardziej prezent dla Jacka - na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek. Jego towarzyszka niczym na znak uniosła głowę z okrutnym uśmiechem ukazując czarne oczy.
 - Naprawdę myślałeś, Jack, że oddam cię tak po prostu tej jasnowłosej suce? - zaśmiała się złośliwie.
 Duch Zimy spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem, bo przecież nie licząc tęczówek wyglądała identycznie jak Elsa, a wtedy jej włosy z platynowych fal stały się proste jak drut w odcieniu mlecznej czekolady. Oczy dziewczyny rozjaśniły się delikatnie, odzyskując brązową barwę, a skóra nabrała śniadego odcienia - Ona ciągle mi przeszkadzała, choć trzeba przyznać, niezła była z niej kumpela. No, ale już mi w drogę nie wejdzie - uśmiech Emmy się poszerzył - Naiwna z niej lalunia - jej wzrok się rozmazał, jakby wspominała coś miłego
 - Wesołych świąt, Strażnicy - powiedział Asmodeusz, rzucając bibelotem w zszokowanego Jacka, by potem ruchem ręki posłać Wybrańców Księżyca w podróż cieniami.
***
 Zębuszka potarła ramiona, próbując uzyskać chociażby odrobinkę ciepła. Jednak mroźny wiatr nie miał zamiaru na to pozwolić, chłoszcząc jej zziębnięte ciało i rzucając ją na ziemię, gdy tylko próbowała wzlecieć.
 "Przydałby się Jack", pomyślała, "Poprosiłby wiatr, żeby się uspokoił"
 Drobne stopy Strażniczki z trudem utrzymywały ciężar ciała. Kolejny raz spróbowała wznieść się nad grunt, jednak i tym razem żywioł był jej przeciwny. Uderzyła boleśnie opierzonymi kolanami o zamarznięte jezioro.
 Jeszcze nigdy nie czuła się tak beznadziejnie. Nie płakała, kiedy zniszczono jej pałac, porywając jej wróżki, które były przecież dla niej jak dzieci, ani gdy zginął Piasek.
 Jednak teraz, przytłoczona losem Elsy i swym pozostawiającym wiele do życzenia położeniem, nie potrafiła powstrzymać łez. To było dla niej zbyt wiele, by poradziła sobie sama...
***
 Zając nie mógł się uspokoić. Może i często zgrywał luzackiego chojraka, ale jednak charty go przerażały.
 Tesem. Kto by pomyślał, że właśnie na Wyżynie Tybetańskiej ostoi się kilka przedstawicieli tej wymarłej rasy? Wielkie, szybkie i sprytne bestie ganiały Wielkanocnego od dłuższego czasu.
 Strażnik próbował je wykiwać albo uciec przez jeden ze swoich tuneli, ale szaleńczy bieg, by nie dostać się w pazury psowatych, skutecznie mu to uniemożliwiał. Futrzak był zbyt zajęty unikaniem ich zębisk, żeby stworzyć drogę ewakuacyjną.
 Zając biegł coraz wolniej, znużony kilkugodzinnym pościgiem, co nie umknęło uwadze jego prześladowców. 
 Znajdujący się zaledwie dwa metry od ofiary Tesem zawył, wyczuwając zmęczenie ofiary. Jeszcze tylko metr...
***
 North jako dawny rosyjski zbój był przygotowany na różne okoliczności. Ale miejsce, w którym wylądował nie figurowało na jego liście ulubionych.
 - O w dziób choinkę! - zaklął po swojemu. Dlaczego akurat tu? Czemu nie Syberia, biegun czy jakieś miasto?! Tylko jakieś tropiki...
 - Jaki niegrzeczny! - zasyczał głos
 - Nieładnie! - zaskrzeczał inny
 I to jeszcze zamieszkane przez Zwodniki, zdziczałe duchy powołane przez Asmodeusza, uwielbiające mieszać w głowach podróżnych. Swymi głosikami potrafiły doprowadzić do szaleństwa lub na pewną śmierć
 - Milczeć! - zawołał Mikołaj
 - Dlaczego krzyczy?
 - Powiedziałom coś nie tak? - Zwodniki zawsze mówiły o sobie jako "to" co jeszcze bardziej denerwowało Northa
 - Ty mi kazałoś! - krzyknął głos
 - Nie, bo ty!
 - Ono!
 - Zamknijcie się wreszcie! - warknął Święty. Wziął głęboki oddech, by się uspokoić i spytał: - Gdzie jest wyjście z lasu?
 - Ścieżką w prawo! - odparł burkliwy głosik
 - Cicho!
 - Pan zły!
 - Nie wolno!
 Strażnik nigdy nie spotkał Zwodników i nie wiedział nawet co to jest, dlatego też wdał się w rozmowę w nadziei, że uda mu się odnaleźć towarzyszy.
 - Dlaczego on jest sam?
 - Porzucili go?
 - Może to zbój! - zaskrzeczał któryś, na co pozostałe zgodnie zasyczały
 - Jestem Strażnikiem! - oburzył się Mikołaj
 - Strażnik!
 - Czego pilnujesz?!
 - Cisza! - krzyknął u kresu wytrzymałości - Pokażcie mi po prostu drogę!
 - W prawo! - zaskrzeczał głos
 - Prawo! - zawtórował mu któryś
 - Potem w górę na drzewa, bo się na piaski ruchome zbiera! - pisnął inny
***
 Mokro.
 "To zdecydowanie złe miejsce dla mnie", pomyślał Piaskowy Ludek, rozglądając się.
 Tkwił w jaskini pod powierzchnią oceanu, która powoli wypełniała się wodą. Kolejny raz spróbował zatrzymać ją zaporą ze swojej mocy, ale złoty piasek w zetknięciu z cieczą stawał się ciężki i tonął, pozostawiając Piaska bez żadnej ochrony.
 Strażnik wzleciał pod sklepienie jaskini, szukając jakiegoś wyjścia, jednak znowu nic. Sufit był z litej skały.
 Piaskowy Ludek martwił się o swoich towarzyszy. Nie miał bladego pojęcia czy wszystko z nimi dobrze czy może też są w równie beznadziejnej sytuacji co on?
***
 Nie chciał już walczyć. W sumie po co? Nie miał nic przez tą głupią nadzieję na odnalezienie jej.
 Jego palce odruchowo zacisnęły się mocniej na pozytywce. Skulił się, przyciskając bibelot do serca. Mały przedmiot, w którym została uwięziona jego ukochana. Dziewczyna, która zginęła, bo go poznała. Która podniosła głos na samego Pana Księżyca, by do niego powrócić. A potem została porwana i zmieniona w zabawkę tylko dlatego, że chłopak nieuważnie porwał się na walkę ze swoją siostrą. Ten jeden mały błąd sprawił, że najmłodsza Strażniczka już nie wróci...
 - Elsa, Elsa, Elsa... - powtarzał jak mantrę
 Gorąc pustyni wyciągał z ciała Jacka życiodajny chłód. Ciepło powoli rozchodziło się we wnętrzu Strażnika Zabawy pozbawiając go sił. Chłopak czuł się taki... pusty.
 Przypomniały mu się słowa jednej z piosenek, których słuchała Elsa
 "To koniec, zabiliśmy w sobie wszystko... To koniec, mogliśmy więcej, przykro..."*

____________________
*Happysad - Koniec

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 2 - Obym tego potem nie żałował...

 Ząbek patrzyła z niepokojem na Jacka. Białowłosy chłopak zaciskał palce na swym drewnianym kiju, a w jego oczach płonęła wściekłość. Strażniczka czuła, że duch zimy jest na skraju wytrzymałości nerwowej. Wiedziała, że jeśli teraz się nie uda, Jack straci wolę przetrwania. Ta odrobinka nadziei, słabnąca z każdym dniem, była jedyną rzeczą, która trzymała Strażnika Zabawy przy życiu. Chłopak nie miał już nic poza nią.
 Za to Pitch wyglądał wręcz na zrelaksowanego. Tylko gdzieś na dnie jego oczy była odrobina niepokoju pomieszanego z lękiem.
 Książę Koszmarów obawiał się co zastaną w cytadeli Asmodeusza. Wcześniej Elsa była pod "opieką" Anioła Zła tylko trzy dni, a jej stan był straszny. Teraz tkwiła tam kilka tygodni. Martwił się, że może być już za późno, bo widział na własne oczy jak Lord traktuje jeńców.
 Nadal pamiętał tamtą ciemnowłosą dziewczynkę o różowych oczach zalewającą się krwią. Z plecami, które wyglądały jak krwawy ochłap mięsa, rękami, których skóra gdzieniegdzie była wręcz zwęglona, twarzą i szyją posiniaczonymi od uderzeń tak mocnych, że jej cera pękała pod ich wpływem, nogami pociętymi do tego stopnia, że patrząc na nie nawet nie byłeś pewny czy to są nogi.
 Asmodeusz nie znał litości. Dopiero, gdy ofiary błagały o śmierć łaskawie je zabijał, chłonąc ich Energię. Czasem, kiedy ta była wystarczająco potężna, przejmował ułamek mocy zmordowanego. A moc tamtej dziewczynki była na tyle potężna, że Lord jeszcze przez tydzień był pijany jej magią i w pewnym stopni opanował ogień.
 Pitch obawiał się siły Anioła. Jego potęga była ogromna, jeszcze zanim zaczął chłonąc Energię innych. A teraz Strażnicy zdecydowali się uderzyć. Nie miało to zbytniego sensu, bo byli o wiele słabsi od Lorda, ale jedna rzecz im sprzyjała.
 Asmodeusz uwielbiał dramaturgię i teatralne oprawy. Chciał budzić strach, ale i podziw. Słudzy Księżycowego Pana mieli nadzieję, że uda im się to wykorzystać i uwolnić Elsę. Bez niej to będzie koniec.
 - Możemy ruszać - powiedział North - W tym roku Gwiazdką zajmą się yeti. Obym tego potem nie żałował...- ostatnie zdanie wymruczał pod nosem
 - Nie pokazujcie od razu na ile was stać - pouczył ich Pitch - Asmodeusz uwielbia teatralną oprawę, a i skromność nie leży w jego naturze. Nie jestem w stanie wam powiedzieć jak się zachowa, ale prawdopodobnie będzie chwalił się swym zwycięstwem - po tych słowach uniósł dłonie i Strażników spowiły cienie.
 Zając słyszał wiele o Aniele Zła. Ale nic nie było wstanie przygotować go na to, co teraz  zobaczył.
 Asmodeusz siedział u szczytu stołu na rzeźbionym tronie, po prawicy mając jasnowłosą dziewczynę, której twarzy nie było widać, gdyż siedziała tyłem do przybyłych, a z lewej strony chłopak o miodowych włosach i zielonych oczach, w których błyskały złośliwe ogniki.
 Lord sączył powoli wino, gdy jego słudzy spożywali spokojnie kolację. Gdy tylko zobaczył przybyszy, jego wargi rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.
 - Strażnicy! Jak miło was widzieć w ten jakże wyjątkowy wieczór! - rozłożył szeroko ręce
 Dziewczyna, ubrana w suknię barwy ciemnego turkusu, drgnęła słysząc te słowa. Kielich w jej smukłej dłoni pokrył się szronem.
 - Panie, gdybyś mnie uprzedził, naszykowałabym więcej nakryć - odezwała się cicho. Jackowi zabiło mocniej serce, gdy usłyszał jej głos.
 Elsa, jego kochana Elsa żyje i jest cała.
 - Ależ skarbie, nie masz co się stresować - odparł pobłażliwie Anioł - Sebhastien z radością zrobi to za ciebie - chłopak posłusznie rozstawił naczynia dla przybyłych - Czujcie się jak u siebie, ale nie zapominajcie, że jesteście gośćmi - powiedział z olśniewającym uśmiechem, wstając - Siadajcie! - wskazał dłonią wolne nakrycia - Możesz odejść, Sebhastienie - machnął ręką na sługę
 - Tak, Panie - skłonił się chłopak i wyszedł, obrzucając po drodze Strażników pełnym pogardy spojrzeniem. Wybrańcy Księżyca byli tak zszokowani, że bez słowa wykonali jego polecenie.
 Jack usiadł koło Elsy, z trudem panując nad chęcią porwania jej w objęcia. Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi, wypatrując się w swój talerz, oddzielona od chłopaka kurtyną platynowych włosów, jakby zawstydzona.
 - Częstujcie się! - powiedział rozbawiony ich zachowaniem gospodarz - Skarbie, polej naszym drogim gościom wina, pewnie są spragnieni po podróży.
 Elsa podniosła się szybko, unikając dotyku Jacka i z głową pochyloną tak, by nikt nie mógł spojrzeć w jej oczy, wzięła butlę wypełnioną trunkiem, po czym wypełniła rozkaz Lorda. Asmodeusz poczekał cierpliwie, aż dziewczyna wróci na swe miejsce, a następnie uniósł swój kielich.
 - Wznieśmy toast za Strażników i tę oto uroczą damę - puścił oczko do jasnowłosej - Wasze zdrowie! - oznajmił i wypił zawartość szklanego naczynia. Goście mechanicznie powtórzyli jego ruchy. Wszyscy, tylko nie Pitch, który zaciskał palce na krawędzi stołu. Jako jedyny nie uległ melodii głosu Anioła, bo znał jego sztuczki. Zirytowało go to, że pozostali tak łatwo się mu poddali.
 Jednak bardziej pochłaniały jego uwagę relacje Elsy i Asmodeusza. Co takiego powiedział jej Lord, że zgodziła się mu służyć?
 Jack musnął palcami ramię jasnowłosej dziewczyny.
 - Elsa, dobrze się czujesz? - wyszeptał. Nie interesowało go, że ona służy Aniołowi. Martwił się o nią.
 - Tak - jej słowa były ledwo słyszalna zza włosów - Źle ci z tym?
 - Dlaczego miałoby być mi z tym źle? - zdziwił się - Wiesz jak się o ciebie martwiłem przez te tygodnie?
 - To miłe - odparła - Ale nie przyszedłeś do mnie. Nie było cię tu przez ten czas. Tęskniłam za tobą, Jack - głos jasnowłosej się załamał
 - Robiliśmy wszystko, ale nie mogliśmy cię znaleźć - powiedział błagalnie - Tu nie mieliśmy możliwości dostania się!
 - No dobrze! - Asmodeusz klasnął w dłonie - A teraz czas na prezenty! W końcu mamy Gwiazdkę, no nie? - uśmiechnął się szeroko - Wy nic dla mnie nie macie, ale ja owszem! Skarbie, byłabyś tak miła? - zwrócił się do swej towarzyszki
 - Oczywiście, Panie - poderwała się z miejsca i zniknęła w mrocznym korytarzu, aby zaraz wrócić z małym przedmiotem w rękach. Skłoniła się Lordowi i podała mu ową rzecz. Spuściła szybko głowę, jakby nie chciała, by na nią patrzono.
 - Elsa już nie wróci na służbę do Srebrzystego Oblicza, ale nie chciałaby przecież byście o niej zapomnieli, prawda skarbie? - rzekł dumni Lord
 - Tak, Panie - odparła z wzrokiem wbitym w czubki pantofli

piątek, 9 października 2015

Rozdział 1 - Co się z tobą stało?!

Jack był przerażony. Elsa zniknęła i choć robili wszystko nie mogli wpaść nawet na najmniejszy jej ślad. Ostatni raz ją widział jak ocaliła mu życie, gdy otoczyły go koszmary. Kiedy dłonie Emmy obejmowały jego ciało, uniemożliwiając poruszanie rękami, a jej usta szeptały: "Teraz jesteś mój". Fala lodowej mocy uwolniła go.
 A potem w ułamku sekundy Anioł rzucił się na zemdloną Strażniczkę Wiary i razem rozpłynęli się w ciemnościach.
 Chłopak latał z miejsca na miejsce, bez żadnego, nawet najmniejszego odpoczynku, bez jedzenia, bez picia od tygodni. Pozostali Strażnicy martwili się o niego, mówili, że to koniec, bo nie ma już nadziei na odnalezienie jego jasnowłosej ukochanej.
 Tylko jeden z nich, Pitch, nie odpuszczał. Zniknął na kilka dni zaraz po zaginięciu Elsy, więc pozostali uważali na początku, że to jego sprawka. Ale kiedy wrócił, gdy zobaczyli w jego oczach prawdziwe szaleństwo, zrozumieli, że szukał jej na własną rękę. Tam gdzie nie wolno było przebywać Strażnikom.
 Zrozpaczonemu Jackowi nawet nie przeszło przez myśl okazać nieposłuszeństwo Panu Księżycowi, nawet w takim momencie. Tyle, że Książe Koszmarów nie podzielał jego sentymentu do Srebrzystego Oblicza. Wieki temu odrzucił jego słowa, podążył inną drogą i tylko Strażniczka Wiary sprawiała, że zaczynał go szanować. A teraz jej nie było.
 Powoli odbijało się to na jego zachowaniu. Robił się coraz gwałtowniejszy, coraz mniej krył się z tym, że oskarża Strażników o losy Elsy. Jednak i ich podejście do niego się zmieniało. Ząbek zaczynała go rozumieć, po rozmowie z drugą Strażniczką, którą przeprowadziły niedługo po tym, jak Pitch odzyskał wspomnienia. Jeszcze zanim córka zimy zniknęła, wróżka-zębuszka nawiązała jakieś szczątkowe porozumienie z Mrokiem, niepolegające na kłótni. Jako Strażniczka Wspomnień rozumiała, jak duży wpływ na osobę ma to co przeżyła.
 Ale to nie wystarczało. Wszystko powoli zaczynało się sypać. Grono wybrańców Księżyca rozpadało się, wcześniej przyjacielskie sprzeczki Zająca i Northa stały się kłótniami, niemal wszystkie rozmowy z Jackiem czy Pitchem kończyły się agresywnymi awanturami. Ząbek zrobiła się strasznie nerwowa, a Piasek dosłownie przygasł.
***
 Anna co noc stawała na balkonie, wpatrując się w tarczę księżyca i wołając Elsę i Jacka. Martwiła się, bo nikt jej nie odpowiadał. Czuła, że stało się coś strasznego, jednak nie miała osoby, która by zaprzeczyła jej obawom. Albo potwierdziła je...
 - Mamo... - mała dziewczynka o jasnorudych włosach przytuliła się do nogi Anny - Dlaczego nie wiesz co się stało z ciocią? - spytała swym wysokim, dziecięcym głosikiem
 - Nie wiem jak porozumieć się ze Strażnikami - kobieta schowała twarz w dłoniach, opierając się łokciami o barierkę - A oni na pewno wiedzą co się sta... - urwała nagle, spoglądając na córkę, jakby dopiero sobie uświadomiła, co ta powiedziała - Kochanie, ale skąd ty wiesz, że coś się stało?
 - Słyszę - odparła zdziwiona pytaniem
 Podsłuchała jak rozmawiałam z Kristoffem? pomyślała zaskoczona królowa Arendell
 - Nie podsłuchiwałam - naburmuszyła się trzylatka
***
 Złote włosy oplotły kostkę białowłosego chłopaka, szarpnięciem ściągając go na spotkanie z gruntem.
 - Zostaw mnie! - warknął rozwścieczony
 - Nie! - wrzasnęła blondynka z nie mniejszą złością - Masz mnie zabrać na biegun! Nie pozwolę ci inaczej stąd odlecieć!
 Białowłosy mierzył ją chwilę wzrokiem, po czym nagle wzleciał. Niestety jego podstęp się nie udał, gdyż przygotowana na to działanie Roszpunka posłużyła się włosami niczym lassem. Tym razem chłopak nie miał tyle szczęścia przy lądowaniu, bo jego ręce również zostały skrępowane, przez co upadł na twarz. Zaczął się rzucać, klnąc pod nosem, ale w tym starciu jego szanse były zerowe.
 - Co się z tobą stało?! - krzyczała rozjuszona blondi - Tylko mi nie mów, że to przez śmierć Elsy, bo to było kilka lat temu! A ty teraz zachowujesz się jakbyś był poplecznikiem Mroka! Zmieniłeś się! Jesteś aroganckim dupkiem, który zachowuje się, jakby był pępkiem świata! - przysunęła się tak blisko niego, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów - Co takiego się stało?
 - Elsa się stała. Pitch się stał. Emma się stała, wszystko się stało! - wrzasnął wściekły - Elsa odwróciła, ale tak odmieniona, że nie poznałem jej twarzy. Spotkałem ją przypadkiem, ale i ona mnie nie rozpoznała, bo straciła pamięć. Wszystko się zaczęło układać, zakochaliśmy się w sobie na nowo, ale wtedy wtrąciła się ta franca i ją porwała. A po paru tygodniach zgadnij kto nas odwiedził! Do Bazy wparował Mrok z Elsą na rękach, której klatka piersiowa została wręcz rozpruta od prawego ramienia do biodra. I jeszcze śmiał nam rozkazywać! North wywlekł sukinsyna gdzieś do dolnych komnat, a reszta czuwała przy rannej, na wypadek, gdyby rany były zbyt ciężkie i potrzebowałaby znowu pomocy. Gdy tylko się uleczyła poszliśmy sprać Cienistego, ale kiedy już byliśmy o krok od załatwienia go, wpadła Elsa żeby nas powstrzymać i na dodatek zaczęła nas ochrzaniać! Cisnęła lodem w Ząbek! A potem powiedziała, że jest TĄ Elsą i zdjęła pierścionek, który czynił ją człowiekiem. Opowiedziała jak wróciła i stwierdziła, że jednak pamięta swoje dawne życie. Później się okazało, że została naznaczona jakimś cholernym znakiem, który zmieniał ją w potwora, gdy się złościła! Zaczęła trenować z Pitchem, a gdy raz uparłem się być na tym treningu to w jednym ze swych napadów szału uwięziła mnie w lodowej bryle. Za jakiś czas uciekła do Arendell, żeby pokazać się Annie, co prawie skończyło się jej śmiercią! Ogarnęła ten Znak, więc przynajmniej nie próbowała mnie zabić jak tylko ją wkurzyłem i zwróciła jakimś cudem Mrokowi wspomnienia. Później Pan Księżyc wybrał ją i Cienistego na Strażników. Ona się zmieniła i to strasznie... kiedyś była niepewna i w niemal każdym jej ruchu widać było ból, a teraz zrobiła się pyskata i nierozsądna... Gdy sprowadziła dwie koleżanki do Bazy, a Strażnicy chcieli im wymazać pamięć, bo jako osoby niemal dorosłe, nie miały prawa tam być, wściekła się. Oślepiła nas na moment, odesłała psiapsióły i zdemolowała swój pokój, prawie popełniając samobójstwo - białowłosy westchnął ciężko; był załamany - Wybrała się do Anny i co? Dzień później przyleciał do nas jakiś niezorientowany chłopak na smoku i mówi, że przysłała go Elsa, bo właśnie odwala kitę na jego wyspie. Uratowaliśmy ją, a kiedy spokojnie sobie rozmawialiśmy z Wikingami wpadł Pit i powiedział, że Asmodeusz rozniósł Zębowy Pałac i Norę, a teraz zabiera się za Bazę. North dostał białej furii. Szybko przenieśliśmy się tam, żeby wspomóc yeti. Podczas walki znalazłem się w dosyć nieciekawej sytuacji, bo Emma się na mnie uwzięła. Elsa mnie uratowała, ale uwolniła ogrom mocy i straciła przytomność. Ostatni raz ją widziałem, gdy Asmodeusz okrył ją skrzydłami. Elsa została porwana - powiedział głucho - Przeze mnie.
 - Jack, to nie twoja wina... - zaczęła Roszpunka, machnięciem wyswobadzając go z więzów
 - Właśnie, że moja! Gdybym bardziej uważał, nie musiałaby mnie ratować! - krzyknął wściekle Jack - A teraz... - głos mu się załamał - A teraz jej nie ma! - jego słowa były przesiąknięte bólem i poczuciem winy
 - Przecież ona żyje, znajdziemy ją - pocieszała go blondynka - Pewnie jest w cytadeli Asmodeusza, więc trzeba się tam dostać...
 - Ale jak? - wyszeptał głosem niewiele głośniejszym od szeptu - Tylko jego podwładni mogą się tam dostać bez jego zgody, a Pitch składając Przysięgę Strażnika ostatecznie wypowiedział mu służbę. Niemożliwe jest się tam dostać. Mrok próbował, ale nic z tego... - chłopak schował twarz w dłoniach. Punzie nie była pewna co robić, ale po chwili położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
 - Asmodeusz to zadufany w sobie dupek ze skłonnościami do dramatyzmu. Spróbujcie jutro się tam dostać.
***
 - Jutro Gwiazdka - powiedziała głucho Ząbek
 - Ta... - mruknął North. Jeden z yeti próbował podtykał mu pod nos jakieś papiery, ale Mikołaj nie zwracał na to uwagi. Martwił się o Jacka, który znów zniknął na kilka dni - Miałaś jakieś wieści o nim?
 - Nie - westchnęła Strażniczka, domyślając się o kogo chodzi. Mleczuszka przytuliła się do jej policzka.
 Wróżki odnalazły się całe i zdrowe, bo widocznie zorientowały się, że ktoś ich zaatakuje i ukryły się razem z zębami w domu Jamiego.
 Nagle do Bazy wleciał białowłosy duch zimy. W jego oczach płonął niezdrowy płomień.
 - Jutro spróbujemy odbić Elsę z cytadeli Asmodeusza - oznajmił z zimną determinacją.