To jest one-shot przeprosinowy, bo... no, napisałam go w ramach przeprosin :)
~*~
Cześć! Jestem Emana. Pierwsza "normalna" córka moich rodziców. Mówię "normalna", bo gdy pierwszy raz się całowali to powstał ogromny bałwan, którego mama lubi pieszczotliwie nazywać "synkiem" albo "Pianką". Zaś do mnie zwraca się często "Płatek".Ojciec uważa, że wyglądem wdałam się w matkę. Właściwie to ma sporo racji, bo można powiedzieć, że jestem kopią mamy, ale w innych nieco kolorach. Moje włosy mają odcień złamanej bieli; nie tak platynowe, jak mamy, ale też nie tak białe jak taty. Cerę mam alabastrową, lecz z delikatnie zarumienionymi policzkami. Jednak kolor oczu mam taki jak tata, odziedziczyłam po nim nawet tą ledwo widoczną śnieżynkę na tęczówce. Ubieram się raczej prosto, w suknie o ciemniejszym kolorze niż mamy. I mam nawyk gubienia butów. Niespecjalnie, po prostu jak gdzieś usiądę, to najczęściej potem już idę bez pantofli i nawet tego nie zauważam.
W ogóle to o tacie wiem sporo. Umarł w obronie siostry i w nagrodę Księżyc powołał go do drugiego życia. Mówił, że moje imię pochodzi od niej właśnie.
Za to mama nie lubi mówić o przeszłości. Ba, nienawidzi o tym rozmawiać. Z czasów przed moimi narodzinami znam tylko jeden epizod z jej życia - poznanie taty. Ale tylko raz słyszałam tą historię.
- Leciałem sobie spokojnie w górach, gdy zobaczyłem kobietę, brnącą przez śnieg. Zrobiło mi się jej żal, kiedy zobaczyłem tą pełną bólu twarz - mówił tata - Normalnie nie zwracałem uwagi na dorosłych, ale w niej było to coś, co nie pozwoliło mi tak po prostu jej zostawić. Posłałem do niej trochę zaczarowanego śniegu by uspokoić swoje sumienie i dalej szybowałem sobie na plecach.
Nagle coś miękkiego pacnęło mnie w tył głowy.
- Co do...! - otworzyłem gwałtownie oczy i zobaczyłem jasnoniebieską rękawiczkę. Zirytowany machnięciem posłałem ją daleko od siebie. Wróciłem do spokojnego lotu.
Po chwili zaplątałem się w purpurowe coś, co okazało się peleryną. Zakląłem pod nosem i już płaszczyk leciał do rękawiczki. Niezadowolony spojrzałem w dół, na tą kobietę.
Platynowłosa nieznajoma z uśmiechem na twarzy patrzyła za siebie, śpiewając.
- Zobaczę dziś, czy sił mam dość - po tych słowach zamachnęła się i stworzyła lodowe schody. Wytrzeszczyłem oczy z zaskoczenia. Były piękne - By wejść na szczyt odmienić los! I wyjść zza krat jak wolny ptak... o tak!
Podleciałem do niej zadziwiony.
- Jesteś taka jak ja... - wyszeptałem, ale nie usłyszała mnie. Tupnęła z całej siły w śnieg, a spod jej buta błysnął lód formując się w ogromną śnieżynkę.
- Wreszcie ja, zostawię ślad! Co tam burzy gniew... - wzniosła ręce i wokół niej zaczął rosnąć pałac. Właśnie ten, w którym teraz mieszkasz. Rozglądałem się zachwycony jak twoja matka kształtuje lód, z jaką łatwością przychodziło jej tworzyć tak skomplikowane wzory i jednocześnie śpiewać. Jej delikatny głos niósł się chyba po całych górach. W słowach jej pieśni była też zawarta obietnica:
- Nie zrobię kroku w tył, nie spojrzę nigdy wstecz! Mam tę moc, mam tę moc! Z nową zorzą zbudzę się! Mam tę moc, mam tę moc! Już nie ma tamtej mnie! Oto ja stanę w słońcu dnia!
Gdy zmieniła swoją starą kieckę, która skrywała dokładnie jej ciało, i tego sztywniackiego koka, zobaczyłem jak piękna jest. Wierz mi, różnica była ogromna...
I właśnie w tym momencie mama weszła do komnaty. Była wściekła, gdy usłyszała o czym mi opowiadał tata.
- Musimy porozmawiać, kochanie - warknęła, podpierając się pod boki. Pierwszy raz widziałam ją tak rozzłoszczoną, zazwyczaj była bardzo miła. Nigdy nie podniosła na mnie głosu, nawet jak w napadzie złości zdemolowałam całą jadalnię.
Ale nienawidziła rozmów o jej przeszłości. Tata mówił, że chciała po prostu zapomnieć o bólu z dawnych czasów. Często się zastanawiałam o co chodzi. Kiedyś nawet chciałam zapytać mamę wprost, jednak usłyszałam jej krzyk, który przeszedł w szloch i łagodny, uspokajający głos taty. Kiedyś zdarzało się to co kilka nocy, ale teraz tylko co parę tygodni.
Dziś była sobota, czyli jak ja ją nazywałam Dzień Rodziców, bo przeznaczali ten czas tylko dla siebie. Mi to pasowało - mogłam przez całe szesnaście godzin latać bez czujnego wzroku ojca czy pouczeń matki na temat wychowania. To nie tak, że mi to przeszkadza, po prostu miło co jakiś czas pobyć tylko ze sobą. Mogłam lecieć właściwie wszędzie, tylko do tego jednego miasteczka, widocznego z balkonu naszego salonu, nie wolno mi było się zbliżać.
Nigdy nie wiedziałam czemu nie wolno mi tam pójść. Miałam tylko podejrzenia, że chodzi o przeszłość mamy, bo kiedy o to zapytałam oczy taty od razu powędrowały do niej. Zresztą i on nerwowo reagował na choćby niewinne wzmianki o tym.
Kiedyś znalazłam dziwny przedmiot wykonany z błyszczącego złotego metalu z pojedynczym błękitnym kryształem. Wyglądem kojarzył mi się z krokusem. Zaciekawiona pokazałam go tacie, pytając co to jest, ale on zaraz mi to zabrał i wyrzucił przez okno, mówiąc że to nigdy nie powinno trafić w moje ręce. W najbliższy Dzień Rodziców wygrzebałam go ze śniegu i ukryłam w moim lodowym domku.
Właściwie to była duża, a zarazem długa jaskinia, którą podzieliłam na pomieszczenia i odpowiednio wyposażyłam. Nie chciałam wchodzić mamie i tacie w drogę podczas ich dnia, dlatego na ten czas przenosiłam się tam. Zgromadziłam sobie zapasy jedzenia, oczywiście zamrożonego by się nie zepsuło, i kilka co ciekawszych książek. Miałam tam podręczniki, które tata zwinął jakimś dzieciakom z Burgess. Mama powiedziała, że jako jej córka nie mogę nie mieć choćby podstawowej wiedzy. Nie za bardzo rozumiałam o co jej chodzi, ale grzecznie czytałam co kazała i uczyłam się od taty różnych języków. To ostatnie szło mi wspaniale, bo po nim odziedziczyłam zdolności lingwistyczne. A właśnie, wspominałam, że mój ojciec jest duchem, a matka człowiekiem? Nie? No to już wiecie.
Koneksje rodzinne zapewniały mi władanie lodem, śniegiem oraz wiatrem, szybkie dorośnięcie i nieśmiertelność. Zresztą cała nasza trójka miała przed sobą wieczność; mama z nieznanych nam powodów także przestała się starzeć. Tata uważa, że Księżyc maczał w tym swoje świetliste palce.
Dobra, zboczyłam z tematu. Dziś była sobota. Jedyny dzień, kiedy nikt mnie nie pilnuje, więc czy jest coś dziwnego w tym, że właśnie dziś zdecydowałam się polecieć do Zakazanego Miasteczka? Chyba każdy by tak postąpił.
Nagle coś miękkiego pacnęło mnie w tył głowy.
- Co do...! - otworzyłem gwałtownie oczy i zobaczyłem jasnoniebieską rękawiczkę. Zirytowany machnięciem posłałem ją daleko od siebie. Wróciłem do spokojnego lotu.
Po chwili zaplątałem się w purpurowe coś, co okazało się peleryną. Zakląłem pod nosem i już płaszczyk leciał do rękawiczki. Niezadowolony spojrzałem w dół, na tą kobietę.
Platynowłosa nieznajoma z uśmiechem na twarzy patrzyła za siebie, śpiewając.
- Zobaczę dziś, czy sił mam dość - po tych słowach zamachnęła się i stworzyła lodowe schody. Wytrzeszczyłem oczy z zaskoczenia. Były piękne - By wejść na szczyt odmienić los! I wyjść zza krat jak wolny ptak... o tak!
Podleciałem do niej zadziwiony.
- Jesteś taka jak ja... - wyszeptałem, ale nie usłyszała mnie. Tupnęła z całej siły w śnieg, a spod jej buta błysnął lód formując się w ogromną śnieżynkę.
- Wreszcie ja, zostawię ślad! Co tam burzy gniew... - wzniosła ręce i wokół niej zaczął rosnąć pałac. Właśnie ten, w którym teraz mieszkasz. Rozglądałem się zachwycony jak twoja matka kształtuje lód, z jaką łatwością przychodziło jej tworzyć tak skomplikowane wzory i jednocześnie śpiewać. Jej delikatny głos niósł się chyba po całych górach. W słowach jej pieśni była też zawarta obietnica:
- Nie zrobię kroku w tył, nie spojrzę nigdy wstecz! Mam tę moc, mam tę moc! Z nową zorzą zbudzę się! Mam tę moc, mam tę moc! Już nie ma tamtej mnie! Oto ja stanę w słońcu dnia!
Gdy zmieniła swoją starą kieckę, która skrywała dokładnie jej ciało, i tego sztywniackiego koka, zobaczyłem jak piękna jest. Wierz mi, różnica była ogromna...
I właśnie w tym momencie mama weszła do komnaty. Była wściekła, gdy usłyszała o czym mi opowiadał tata.
- Musimy porozmawiać, kochanie - warknęła, podpierając się pod boki. Pierwszy raz widziałam ją tak rozzłoszczoną, zazwyczaj była bardzo miła. Nigdy nie podniosła na mnie głosu, nawet jak w napadzie złości zdemolowałam całą jadalnię.
Ale nienawidziła rozmów o jej przeszłości. Tata mówił, że chciała po prostu zapomnieć o bólu z dawnych czasów. Często się zastanawiałam o co chodzi. Kiedyś nawet chciałam zapytać mamę wprost, jednak usłyszałam jej krzyk, który przeszedł w szloch i łagodny, uspokajający głos taty. Kiedyś zdarzało się to co kilka nocy, ale teraz tylko co parę tygodni.
Dziś była sobota, czyli jak ja ją nazywałam Dzień Rodziców, bo przeznaczali ten czas tylko dla siebie. Mi to pasowało - mogłam przez całe szesnaście godzin latać bez czujnego wzroku ojca czy pouczeń matki na temat wychowania. To nie tak, że mi to przeszkadza, po prostu miło co jakiś czas pobyć tylko ze sobą. Mogłam lecieć właściwie wszędzie, tylko do tego jednego miasteczka, widocznego z balkonu naszego salonu, nie wolno mi było się zbliżać.
Nigdy nie wiedziałam czemu nie wolno mi tam pójść. Miałam tylko podejrzenia, że chodzi o przeszłość mamy, bo kiedy o to zapytałam oczy taty od razu powędrowały do niej. Zresztą i on nerwowo reagował na choćby niewinne wzmianki o tym.
Kiedyś znalazłam dziwny przedmiot wykonany z błyszczącego złotego metalu z pojedynczym błękitnym kryształem. Wyglądem kojarzył mi się z krokusem. Zaciekawiona pokazałam go tacie, pytając co to jest, ale on zaraz mi to zabrał i wyrzucił przez okno, mówiąc że to nigdy nie powinno trafić w moje ręce. W najbliższy Dzień Rodziców wygrzebałam go ze śniegu i ukryłam w moim lodowym domku.
Właściwie to była duża, a zarazem długa jaskinia, którą podzieliłam na pomieszczenia i odpowiednio wyposażyłam. Nie chciałam wchodzić mamie i tacie w drogę podczas ich dnia, dlatego na ten czas przenosiłam się tam. Zgromadziłam sobie zapasy jedzenia, oczywiście zamrożonego by się nie zepsuło, i kilka co ciekawszych książek. Miałam tam podręczniki, które tata zwinął jakimś dzieciakom z Burgess. Mama powiedziała, że jako jej córka nie mogę nie mieć choćby podstawowej wiedzy. Nie za bardzo rozumiałam o co jej chodzi, ale grzecznie czytałam co kazała i uczyłam się od taty różnych języków. To ostatnie szło mi wspaniale, bo po nim odziedziczyłam zdolności lingwistyczne. A właśnie, wspominałam, że mój ojciec jest duchem, a matka człowiekiem? Nie? No to już wiecie.
Koneksje rodzinne zapewniały mi władanie lodem, śniegiem oraz wiatrem, szybkie dorośnięcie i nieśmiertelność. Zresztą cała nasza trójka miała przed sobą wieczność; mama z nieznanych nam powodów także przestała się starzeć. Tata uważa, że Księżyc maczał w tym swoje świetliste palce.
Dobra, zboczyłam z tematu. Dziś była sobota. Jedyny dzień, kiedy nikt mnie nie pilnuje, więc czy jest coś dziwnego w tym, że właśnie dziś zdecydowałam się polecieć do Zakazanego Miasteczka? Chyba każdy by tak postąpił.
Z samego rana poszłam do swojego domku i zjadłam solidne jak na mnie śniadanie. Z posiłkami było u mnie jak ze snem - lekkie śniadanko i więcej nic mi nie potrzeba. Tak samo wystarczą mi trzy godziny snu. W każdym razie najadłam się i wyszukałam na dnie szafy maleńką torebkę, w której mieściło się niewielkie zawiniątko. Rozwinęłam delikatny materiał i moim oczom ukazało się owe metalowe coś.
Nie wiedziałam co to jest, ani do czego służy, ale uznałam to za jakąś ozdobę. Z moich ustaleń wynikało, że nosi się ją na głowie; nigdzie indziej nie chciała się trzymać, a i tak trzeba mieć odpowiednią fryzurę. Stwierdziłam, że dopytam się ludzi w miasteczku, oni powinni wiedzieć.
Przerzuciłam sobie przez ramię torebkę i podleciałam po cichu do okna lodowego pałacu. Musiałam się upewnić, że rodzicom nie przyjdzie do głowy polecieć gdzieś. Gdyby zobaczyli, że nie posłuchałam się ich, raczej nie byliby zbyt zadowoleni.
Na szczęście byli sobą bardzo zajęci, dzięki czemu niebezpieczeństwo nakrycia znacznie zmalało. Wzbiłam się szybko w powietrze, kierując się do fiordu, gdzie było Zakazane Miasteczko. Znajdowało się ono spory kawałek od domu, więc dopiero po kwadransie zobaczyłam je.
Nagle zwolniłam. Nie przemyślałam przecież co tam zrobię. Chciałam poznać przeszłość mamy, dowiedzieć się czym jest owy metalowy przedmiot w mojej torebce i co oznacza, jaka jest jego wartość dla mojej matki i czemu tata tak nerwowo zareagował, kiedy mu to pokazałam...
Szybko porównałam budowę miasta do tego co znałam z książek. Najbardziej rzucał się w oczy ogromny zamek, chyba ze trzy razy większy od tego, w którym mieszkałam. Przed nim był spory plac, gdzie bawiła się grupka małych dzieci, pod opieką trójki starszych, mających pewnie około siedemnastu lat. Przy bramie stało dwoje strażników. Byli ubrani w mundury, składające się z długich, ciemnozielonych płaszczy z fioletowymi wzorami, czarnych kołnierzy oraz żółtym krokusem na karku, zapinane na dwa rzędy guzików. Do tego mieli czarne pasy, ze sprzączką w kolorze starego złota i wysokie czapki w tym samym kolorze co płaszcz z kwiatem wyszytym z przodu i czerwonym piórem z lewej strony. Na rękach mieli białe rękawiczki. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jest im za gorąco, ale zaraz mi się przypomniało co mówił tata. Normalni ludzie szybko marzną.
Wylądowałam pomiędzy domami, w zacienionej uliczce. Zimno śniegu muskające moje bose stopy nie było nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, podobało mi się. Dziś miałam na sobie prostą suknię, podobną do tej mamy, tyle że na krótki i nieprzezroczysty rękaw, bez błyszczącego gorsetu i w odcieniu bluzy taty. Lekko onieśmielona nowym miejscem, ale także podekscytowana przygładziłam materiał i ruszyłam na plac.
Ludzie przyglądali mi się ze zdziwieniem pomieszanym ze strachem. Nie rozumiałam dlaczego jedna ze starszych kobiet na mój widok przeżegnała się. Jakiś mężczyzna potknął się, gdy tylko zobaczył moją twarz. O co tu chodzi?
W końcu doszłam placu przed zamkiem. Tam od razu zauważyłam siedmio-, ośmioletnie dzieci obrzucające się śniegiem. Maluchy, widząc mnie, podbiegły. Piegowata dziewczyna o zielonych oczach przyjrzała mi się uważnie i zapytała:
- Nie jest pani zimno?
- Nie, ale dziękuję za troskę - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie
- Mnie mama by nie wypuściła tak ubranej na ulicę. Zaraz bym zmarzła. - odparła - Pobawi się pani z nami? Prosimy! - pozostałe dzieci spojrzały na mnie z nadzieją. Nie potrafiłam im odmówić.
- Dobrze - przytaknęłam z szerokim uśmiechem. Tak właściwie to jeszcze nigdy nie bawiłam się z innymi dziećmi - Kto ma ochotę na bitwę na śnieżki?! - zawołałam radośnie. Maluchy rozpierzchły się błyskawicznie po placu. Złapałam garść śniegu, która w moim ręku natychmiast stała się gładką kulą i rzuciłam w najbliższe dziecko. Brązowowłosy chłopczyk nie był mi dłużny i zaraz oberwałam w ramię białym puchem.
Nasza zabawa trwała długo. Ani się obejrzałam, a zegar wybił trzecią. Razem z dziećmi usiadłam w kółku, śmiejąc się jeszcze trochę. Nie była zbytnio zmęczona, ale one ledwo łapały oddech, dlatego zrobiliśmy sobie przerwę. Wtedy przypomniałam sobie po co tu w ogóle jestem. Szybko wyciągnęłam z torebki zawiniątko.
- Wiecie może co to jest? - spytałam maluchy, pokazując im jednocześnie to metalowe coś.
- To korona! - zawołała rudowłosa dziewczynka, która, jeśli się dobrze orientowałam, miała na imię Olivia. Jej słowa przykuły uwagę przechodzącego mężczyzny, który zaraz do nas podszedł. Gdy zobaczył przedmiot w moich rękach jego oczy się zaokrągliły.
- Niemożliwe... - wyszeptał. Natychmiast niemal odbiegł od nas i powiedział coś cichutko do straży przy bramie. Ci zaraz spojrzeli na mnie spod zmrużonych powiek i ruszyli w naszym kierunku. Trójka nastolatków szybko podeszła i zabrała swoich podopiecznych. Zmarszczyłam brwi zaskoczona ich reakcją.
Przerzuciłam sobie przez ramię torebkę i podleciałam po cichu do okna lodowego pałacu. Musiałam się upewnić, że rodzicom nie przyjdzie do głowy polecieć gdzieś. Gdyby zobaczyli, że nie posłuchałam się ich, raczej nie byliby zbyt zadowoleni.
Na szczęście byli sobą bardzo zajęci, dzięki czemu niebezpieczeństwo nakrycia znacznie zmalało. Wzbiłam się szybko w powietrze, kierując się do fiordu, gdzie było Zakazane Miasteczko. Znajdowało się ono spory kawałek od domu, więc dopiero po kwadransie zobaczyłam je.
Nagle zwolniłam. Nie przemyślałam przecież co tam zrobię. Chciałam poznać przeszłość mamy, dowiedzieć się czym jest owy metalowy przedmiot w mojej torebce i co oznacza, jaka jest jego wartość dla mojej matki i czemu tata tak nerwowo zareagował, kiedy mu to pokazałam...
Szybko porównałam budowę miasta do tego co znałam z książek. Najbardziej rzucał się w oczy ogromny zamek, chyba ze trzy razy większy od tego, w którym mieszkałam. Przed nim był spory plac, gdzie bawiła się grupka małych dzieci, pod opieką trójki starszych, mających pewnie około siedemnastu lat. Przy bramie stało dwoje strażników. Byli ubrani w mundury, składające się z długich, ciemnozielonych płaszczy z fioletowymi wzorami, czarnych kołnierzy oraz żółtym krokusem na karku, zapinane na dwa rzędy guzików. Do tego mieli czarne pasy, ze sprzączką w kolorze starego złota i wysokie czapki w tym samym kolorze co płaszcz z kwiatem wyszytym z przodu i czerwonym piórem z lewej strony. Na rękach mieli białe rękawiczki. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jest im za gorąco, ale zaraz mi się przypomniało co mówił tata. Normalni ludzie szybko marzną.
Wylądowałam pomiędzy domami, w zacienionej uliczce. Zimno śniegu muskające moje bose stopy nie było nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, podobało mi się. Dziś miałam na sobie prostą suknię, podobną do tej mamy, tyle że na krótki i nieprzezroczysty rękaw, bez błyszczącego gorsetu i w odcieniu bluzy taty. Lekko onieśmielona nowym miejscem, ale także podekscytowana przygładziłam materiał i ruszyłam na plac.
Ludzie przyglądali mi się ze zdziwieniem pomieszanym ze strachem. Nie rozumiałam dlaczego jedna ze starszych kobiet na mój widok przeżegnała się. Jakiś mężczyzna potknął się, gdy tylko zobaczył moją twarz. O co tu chodzi?
W końcu doszłam placu przed zamkiem. Tam od razu zauważyłam siedmio-, ośmioletnie dzieci obrzucające się śniegiem. Maluchy, widząc mnie, podbiegły. Piegowata dziewczyna o zielonych oczach przyjrzała mi się uważnie i zapytała:
- Nie jest pani zimno?
- Nie, ale dziękuję za troskę - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie
- Mnie mama by nie wypuściła tak ubranej na ulicę. Zaraz bym zmarzła. - odparła - Pobawi się pani z nami? Prosimy! - pozostałe dzieci spojrzały na mnie z nadzieją. Nie potrafiłam im odmówić.
- Dobrze - przytaknęłam z szerokim uśmiechem. Tak właściwie to jeszcze nigdy nie bawiłam się z innymi dziećmi - Kto ma ochotę na bitwę na śnieżki?! - zawołałam radośnie. Maluchy rozpierzchły się błyskawicznie po placu. Złapałam garść śniegu, która w moim ręku natychmiast stała się gładką kulą i rzuciłam w najbliższe dziecko. Brązowowłosy chłopczyk nie był mi dłużny i zaraz oberwałam w ramię białym puchem.
Nasza zabawa trwała długo. Ani się obejrzałam, a zegar wybił trzecią. Razem z dziećmi usiadłam w kółku, śmiejąc się jeszcze trochę. Nie była zbytnio zmęczona, ale one ledwo łapały oddech, dlatego zrobiliśmy sobie przerwę. Wtedy przypomniałam sobie po co tu w ogóle jestem. Szybko wyciągnęłam z torebki zawiniątko.
- Wiecie może co to jest? - spytałam maluchy, pokazując im jednocześnie to metalowe coś.
- To korona! - zawołała rudowłosa dziewczynka, która, jeśli się dobrze orientowałam, miała na imię Olivia. Jej słowa przykuły uwagę przechodzącego mężczyzny, który zaraz do nas podszedł. Gdy zobaczył przedmiot w moich rękach jego oczy się zaokrągliły.
- Niemożliwe... - wyszeptał. Natychmiast niemal odbiegł od nas i powiedział coś cichutko do straży przy bramie. Ci zaraz spojrzeli na mnie spod zmrużonych powiek i ruszyli w naszym kierunku. Trójka nastolatków szybko podeszła i zabrała swoich podopiecznych. Zmarszczyłam brwi zaskoczona ich reakcją.
W tym czasie umundurowani mężczyźni o surowych twarzach zdążyli dojść. Ich miny nie wróżyły nic dobrego.
- Jest panienka aresztowana pod zarzutem kradzieży jednego z insygniów władzy królewskiej. Do czasu przesłuchania, będzie panienka zamknięta w lochach.
- Słucham? - zapytałam zaskoczona, ale strażnicy złapali mnie za ręce i zawlekli do zamku. Nawet nie próbowałam uciec, gdy zamykali mnie w celi, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Zaraz by mnie złapali i tylko na pytałabym sobie biedy. Koronę zabrał jeden z nich, mówiąc:
- Módl się, aby cię na stracono za ten występek.
***
Wiecie co stwierdziłam? Mam klaustrofobię. Naprawdę trudno było mi siedzieć w maleńkiej celi, z rękami zakutymi w dziwne kajdany, zakrywające całe dłonie. Te ściany są zbyt blisko... Samopoczucia nie poprawiało mi wspomnienie słów tamtego mężczyzny. Przecież nie ukradłam tej korony! Ona należała do mojej mamy... Chyba...
Co jakiś czas przechodził przed celami kolejny mundurowy. Każdy, który miał na ramieniu dodatkowo białą przepaskę, mamrotał pod nosem "wiedźma", na mój widok. Nawet nie wiedziałam co to znaczy... ale mężczyźni nie posiadający tego dodatku w większości patrzyli na mnie z szokiem i niezrozumieniem. O co tu chodzi? Gapili się na mnie jakby wyrosła mi druga głowa albo trzecia ręka.
Długo czekałam zanim ktoś zatrzymał się przy mojej celi. Pulchny mężczyzna nie był już młody. Miał jasne włosy, duży nos i ciemnorude włosy. Ubrany był na ciemnozielono. Jego oczy spoczęły na mnie, po czym zaczęły lustrować moją postać.
- Panienko, co panienka tu robi? - zapytał, otwierając celę, a chwilę później moje kajdany. Rozmasowałam obolałe dłonie, delikatnie chłodząc obtarte nadgarstki.
- Siedzę - mruknęłam
- Niech panienka idzie ze mną, królowa na panienkę czeka - powiedział, prowadząc mnie przez korytarze
- Nie ukradłam tej korony... - zaczęłam, ale mężczyzna mi przerwał
- Wiem, panienko. Królowa pragnie panienkę przeprosić, aresztowanie panienki wydarzyło się bez jej wiedzy. Przepraszam, że pytam, ale gdzie panienka była przez te trzynaście lat? Co się stało po panienki ucieczce? - spytał zatroskany. Już miałam mu odpowiedzieć, że nie mam bladego pojęcia o czym mówi, bo trzynaście lat temu to moi rodzice jeszcze o dziecku nie myśleli, ale przerwał mi głos jakiegoś mężczyzny nadchodzącego z naprzeciwka.
Miał na sobie purpurową koszulę, ciemnozielony garnitur z czarnymi łatami i naramiennikami oraz gładkie czarne spodnie z butami w tym samym kolorze. Jego intensywnie zielone oczy patrzyły na mnie pogardliwie spod kasztanowych włosów.
- Ach, witam, witam! - klasnął w obleczone białymi rękawiczkami dłonie - Kogóż my tu mamy... czyżby nasza kochana wiedźma zaszczyciła nas swą obecnością po tylu latach? - zapytał zjadliwie
- Generale! Panienka jest teraz gościem królowej, więc powinien ją pan traktować z należytym szacunkiem! - zgaił go rudowłosy mężczyzna
- Może i jest gościem, ale to czarownica, Kaj - odparł tamten. Mój towarzysz wziął mnie pod ramię i ruszył. Szybko podążyłam za nim, ale musiał mnie podtrzymać, abym nie upadła. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam granatowy materiał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pochodzi z mojej sukni, teraz już sięgającej do połowy łydki. Generał widocznie "przypadkiem" nadepnął rąbek mej sukienki, obrywając u dołu kawał materiału. Za plecami usłyszałam jego złośliwy śmiech, ale nie odwróciłam się by nie dać mu tej satysfakcji.
Co jakiś czas przechodził przed celami kolejny mundurowy. Każdy, który miał na ramieniu dodatkowo białą przepaskę, mamrotał pod nosem "wiedźma", na mój widok. Nawet nie wiedziałam co to znaczy... ale mężczyźni nie posiadający tego dodatku w większości patrzyli na mnie z szokiem i niezrozumieniem. O co tu chodzi? Gapili się na mnie jakby wyrosła mi druga głowa albo trzecia ręka.
Długo czekałam zanim ktoś zatrzymał się przy mojej celi. Pulchny mężczyzna nie był już młody. Miał jasne włosy, duży nos i ciemnorude włosy. Ubrany był na ciemnozielono. Jego oczy spoczęły na mnie, po czym zaczęły lustrować moją postać.
- Panienko, co panienka tu robi? - zapytał, otwierając celę, a chwilę później moje kajdany. Rozmasowałam obolałe dłonie, delikatnie chłodząc obtarte nadgarstki.
- Siedzę - mruknęłam
- Niech panienka idzie ze mną, królowa na panienkę czeka - powiedział, prowadząc mnie przez korytarze
- Nie ukradłam tej korony... - zaczęłam, ale mężczyzna mi przerwał
- Wiem, panienko. Królowa pragnie panienkę przeprosić, aresztowanie panienki wydarzyło się bez jej wiedzy. Przepraszam, że pytam, ale gdzie panienka była przez te trzynaście lat? Co się stało po panienki ucieczce? - spytał zatroskany. Już miałam mu odpowiedzieć, że nie mam bladego pojęcia o czym mówi, bo trzynaście lat temu to moi rodzice jeszcze o dziecku nie myśleli, ale przerwał mi głos jakiegoś mężczyzny nadchodzącego z naprzeciwka.
Miał na sobie purpurową koszulę, ciemnozielony garnitur z czarnymi łatami i naramiennikami oraz gładkie czarne spodnie z butami w tym samym kolorze. Jego intensywnie zielone oczy patrzyły na mnie pogardliwie spod kasztanowych włosów.
- Ach, witam, witam! - klasnął w obleczone białymi rękawiczkami dłonie - Kogóż my tu mamy... czyżby nasza kochana wiedźma zaszczyciła nas swą obecnością po tylu latach? - zapytał zjadliwie
- Generale! Panienka jest teraz gościem królowej, więc powinien ją pan traktować z należytym szacunkiem! - zgaił go rudowłosy mężczyzna
- Może i jest gościem, ale to czarownica, Kaj - odparł tamten. Mój towarzysz wziął mnie pod ramię i ruszył. Szybko podążyłam za nim, ale musiał mnie podtrzymać, abym nie upadła. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam granatowy materiał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pochodzi z mojej sukni, teraz już sięgającej do połowy łydki. Generał widocznie "przypadkiem" nadepnął rąbek mej sukienki, obrywając u dołu kawał materiału. Za plecami usłyszałam jego złośliwy śmiech, ale nie odwróciłam się by nie dać mu tej satysfakcji.
- Królowa już nie jest z nim zaręczona. Kiedy wyruszyła na poszukiwania panienki poznała mężczyznę, który ją szczerze kocha. - powiedział Kaj. Jakby to mnie interesowało! Chciałam tylko się dowiedzieć czemu ludzie tak dziwnie na mnie reagują.
Już miałam się odezwać, gdy mój wzrok przypadkiem padł na okno. Było już ciemno i Dzień Rodziców dobiegał końca. Mam nadzieję, że nie będą wściekli jak się dowiedzą, że jestem w miasteczku...
Dobra, powiem mu, zdecydowałam. Już, już otwierałam usta, gdy odezwał się Kaj:
- Panienko, królowa czeka. - i otworzył przede mną drzwi. Chciałam zaprotestować, ale popchnął mnie lekko i zamknął pokój. I tak oto ostatnia droga ucieczki została odcięta.
- Elsa! - usłyszałam głos i jakaś kobieta objęła mnie mocno - Boże, jak ja się o ciebie martwiłam! Gdzie ty byłaś przez te lata?! - odsunęła mnie na wyciągnięcie ręki, ale nadal nie puściła. Dopiero wtedy byłam w stanie ją zobaczyć. Przywodziła mi na myśl mamę, chociaż miała rude włosy. W sumie nie tyle rude, co o odcieniu truskawkowego blondu. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat, ale jej błękitne oczy błyskały radością spod grzywki - Skrzywdzili Cię? Jesteś cała? Przepraszam za to aresztowanie, ci strażnicy są nowi, nie poznali Cię... dobra, ale musisz mi opowiedzieć gdzie byłaś! Szukałam Cię wszędzie! - dopiero wtedy mnie puściła - Siadaj i opowiadaj! - podsunęła mi krzesło i niemal pchnęła mnie na nie. Sama usiadła naprzeciwko. Jednak mimo tego co powiedziała, nie przestała mówić - Co ci się stało? Wyglądasz strasznie...
Dobra, powiem mu, zdecydowałam. Już, już otwierałam usta, gdy odezwał się Kaj:
- Panienko, królowa czeka. - i otworzył przede mną drzwi. Chciałam zaprotestować, ale popchnął mnie lekko i zamknął pokój. I tak oto ostatnia droga ucieczki została odcięta.
- Elsa! - usłyszałam głos i jakaś kobieta objęła mnie mocno - Boże, jak ja się o ciebie martwiłam! Gdzie ty byłaś przez te lata?! - odsunęła mnie na wyciągnięcie ręki, ale nadal nie puściła. Dopiero wtedy byłam w stanie ją zobaczyć. Przywodziła mi na myśl mamę, chociaż miała rude włosy. W sumie nie tyle rude, co o odcieniu truskawkowego blondu. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat, ale jej błękitne oczy błyskały radością spod grzywki - Skrzywdzili Cię? Jesteś cała? Przepraszam za to aresztowanie, ci strażnicy są nowi, nie poznali Cię... dobra, ale musisz mi opowiedzieć gdzie byłaś! Szukałam Cię wszędzie! - dopiero wtedy mnie puściła - Siadaj i opowiadaj! - podsunęła mi krzesło i niemal pchnęła mnie na nie. Sama usiadła naprzeciwko. Jednak mimo tego co powiedziała, nie przestała mówić - Co ci się stało? Wyglądasz strasznie...
Nagle uświadomiłam sobie jak mnie widzi. Potargane, rozpuszczone włosy, obszarpana do połowy łydki suknia, bose stopy... obraz nędzy i rozpaczy, jak to mówi mama.
- Zresztą cała się zmieniłaś... na o wiele lepsze! Ale wyglądasz trochę jak zamarznięta. Naprawdę! Włosy masz strasznie białe, a cerę jeszcze bledszą niż w dniu koronacji. W ogóle nie widać już u ciebie piegów... i te oczy, takie lodowe... znaczy jak z lodu! Przepraszam, wiem, że strasznie dużo gadam, ale tyle cię nie widziałam... - urwała, żeby nabrać oddechu, a ja w tym czasie szybko wtrąciłam. Właściwie te słowa same wyszły z moich ust
- Nie znam Waszej Wysokości
- Słucham? - kobieta była wstrząśnięta tym co powiedziałam. Nie żebym ja była wiele mniej zdziwiona...
- Ja... - zacięłam się - Nie wiem o kim Wasza Wysokość mówi. Nie nazywam się Elsa tylko Emana... - spojrzałam na nią błagalnie
- Elsa, co ci się stało? - zapytała przerażona
- Nie jestem Elsa! - udzieliło mi się jej rozgorączkowanie - Nie wiem kto to jest! Pierwszy raz jak żyję opuściłam pałac moich rodziców! Nigdy wcześniej tu nie byłam... - złapałam się za głowę - Dlaczego wszyscy biorą mnie za jakąś Elsę?! - jęknęłam
Kobieta nagle się zgarbiła, jakby uszło z niej całe powietrze i spuściła głowę. Po policzku spłynęła jej łza. Siedziałyśmy tak w ciszy. Dopiero po kilku minutach cichy głos królowej przeciął powietrze.
- Jesteś do niej taka podobna... - wyszeptała, ścierając słone krople z policzków. Podniosła głowę, odetchnęła głęboko i wstała. Podeszła do zasłoniętego czarnym materiałem obrazu. Niepewnie podążyłam za nią - Trzynaście lat temu odbyła się koronacja mojej siostry. Przed tym wydarzeniem nie miałam właściwie z nią kontaktu, nie wiedzieć czemu odwróciła się ode mnie, gdy miała pięć lat. - jej głos zrobił się melancholijny - Na balu po raz pierwszy z nią rozmawiałam od tego czasu. Ale kiedy powiedziałam, że chciałabym żeby tak było zawsze, odparła, że nie może. Odwróciła się i po prostu mnie zignorowała... - twarz królowej ściągnęła się w grymasie bólu - Byłam głupia - jej głos nagle nabrał twardości - Myślałam, że Hans mnie kocha i jeszcze tego samego dnia się zaręczyliśmy - w tonie kobiety można było dosłyszeć głęboką pogardę do samej siebie - Elsa od razu wiedziała, że coś jest nie tak, ale ja... nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. "Nie wychodzi się za nieznajomego", mówiła, "Anno, co ty wiesz o miłości" - z jej gardła wydarł się cichy szloch - "Więcej niż ty" zarzuciłam jej wtedy "Ty zawsze tylko wszystkich odtrącasz" - po policzku spłynęła jej samotna łza - Odwróciła się i ruszyła do drzwi, ale ja chcąc złapać ją za rękę zerwałam jej rękawiczkę. To ją przeraziło. Pokłóciłyśmy się i już prawie wyszła... - urwała i objęła się ramionami, próbując zdusić spazmatyczny szloch - Krzyczałam... chciałam tylko... wiedzieć co zrobiłam nie tak. Dlaczego... dlaczego ona wiecznie ucieka, czego się tak boi... Dłużej nie wytrzymała i machnięciem stworzyła mur z sopli. - znieruchomiała, a jej głos na powrót stał się pusty - Była przerażona. Wybiegła z sali, a ja po chwili za nią. Nie zdążyłam jej już dogonić. Słyszałam krzyki na dziedzińcu, ale jedyne co zauważyłam to koniec jej purpurowej peleryny. Jedna z fontann była zamrożona, lód pokrywał także schody. Wołałam ją, prosiłam, by się zatrzymała, została, ale nic nie było w stanie jej zatrzymać. Gdy dobiegła do fiordu, ledwo się odwróciła w moją stronę, już biegła, a woda zamarzała pod jej butami. To był ostatni raz jak ją widziałam... - zaszlochała cicho, ale zaraz się opanowała i odsłoniła obraz - Jesteś do niej bardzo podobna.
Mój wzrok padł na oprawione płótno i znieruchomiałam. Kobieta na nim miała zimno spokojną, poważną twarz. Ubrana była w ciemnoturkusową suknię z gorsetem i czarnymi rękawami oraz purpurową pelerynę, spływającą dostojnie z jej ramion. Na głowie miała misterny kok, a na nim koronę. W dłoniach trzymała złote przedmioty. Jednak mimo tej powagi, mimo że każdy element obrazu był idealnie odwzorowany, odnosiło się wrażenie, że kobieta się boi. Może to przez ten dziwny wyraz jej błękitnych jak lód oczu albo zaciśnięte odrobinę zbyt mocno ręce na insygniach? Trudno orzec. Ale mimo to ją rozpoznałam.
- Mama... - szepnęłam bezwiednie
Królowa widocznie usłyszała moje słowa, bo jej głowa błyskawicznie odwróciła się w moim kierunku.
- Co powiedziałaś? - zapytała, marszcząc brwi
- Na tym obrazie jest... moja mama - powtórzyłam zagubiona - Ale jak...? - pociągnęłam kilka białych kosmyków swoich włosów, nadal zaszokowana - Nie... to by się zgadzało! Dlatego nie pozwalała mi tu przychodzić! Bała się, że się wyda! Tata wyrzucił wtedy koronę, bo nie chciał, żebym się czegoś domyśliła! I nigdy nic nie mówiła o przeszłości... Ale to bez sensu - szarpnęłam się za włosy - Musiało być coś jeszcze! Koronacja musiała być punktem kulminacyjnym, ale coś musiało stać się wcześniej... Co takiego się stało? Co?!
- Jesteś córką Elsy? - wykrztusiła
- Tak. Nie wiem, chyba - przyznałam - Mama nigdy nie mówiła jak się nazywa - uświadomiłam sobie - Ani tata... mam dwanaście lat i nie wiem jak mają na imię moi rodzice - pomasowałam skronie, bo ta cała sytuacja przyprawiała mnie o ból głowy.
- Elsa żyje?! - wykrzyknęła królowa, łapiąc mnie za ramiona. Miała strasznie ciepłe ręce.
- Tak, ale...
- Muszę się z nią zobaczyć! - pisnęła - Ona żyje! Przez te trzynaście lat powtarzali mi, że to niemożliwe, nawet odbył się symboliczny pogrzeb... Żyje!
Nagle poczułam delikatny chłód. Zerknęłam w okno; zaparowało. No to klops...
- Mnie tu nie było! - rzuciłam w jej kierunku i schowałam się za pierwszą rzeczą jaka przyszła mi do głowy czyli parawanem ustawionym w kącie.
- Co się... - zaczęła kobieta, ale szybko ją uciszyłam syknięciem.
Gwałtowny wiatr rozwarł okiennice, które uderzyły o ściany. Do pomieszczenia wdarło się zimno. I nie tylko ono...
- Wiem, że tu jesteś, Emana! - zawołał mój ojciec - Nie tylko ty masz przodu u wiatru!
- A ty to kto? - zapytała powoli władczyni Arendell - Jack Frost? - szepnęła
- Ty mnie widzisz? - zdziwił się tata. Jednak szybko przeszedł do konkretów - Widziałaś może taką białowłosą dziewczy... Tu jesteś! - krzyknął z ulgą. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam lód. No tak, moja moc, tak jak mamy, aktywuje się pod wpływem emocji...
Tata stanął obok, wyrywając mnie z zamyślenia.
- O, cześć tato... nie zauważyłam cię - uśmiechnęłam się sztucznie, zasłaniając dłonią twarz by stłumić histeryczny chichot - Właśnie wracałam do domu... wiesz, późna godzina już, heh - bąknęłam, rumieniąc się lekko. Nerwowym ruchem poprawiłam sukienkę.
Ojciec walnął się lekko otwartą dłonią w czoło i przejechał nią po całej twarzy.
- Ile razy ci mówiłem, żebyś tu nie przylatywała? Będziesz miała szczęście jeśli matka się o tym nie dowie - westchnął
- Sto trzydzieści dwa. I pół. Lawina ci przerwała.- mruknęłam - Ale tato...
- Nie wiesz przypadkiem gdzie mieszka Elsa? - zapytała nieśmiało królowa - Taka platynowłosa z niebieskimi oczami...
- Na szczycie Lodowego Wierchu - białowłosy machnął na nią ręką, po czym odwrócił się do niej z dziwną miną, zdając sobie sprawę z tego co zrobił - Jesteś Anna, tak? - zapytał z miną pełną obaw
- Eee... tak? - przytaknęła niepewnie. Mój tata przejechał kolejny raz dłonią po twarzy w geście załamania.
- Emana, połóż mi czasem kwiatki na grobie - jęknął żałośnie, waląc głową w najbliższą ścianę
- Co? - zapytałam zdziwiona - Niby czemu?
- Bo mnie twoja matka zamorduje jak się dowie! - krzyknął nagle wkurzony. Cofnęłam się zaskoczona. Tata nigdy się nie denerwował, wszystko obracał w żart. Ale gniew szybko z niego wyparował i pozostała rezygnacja - Obiecałem jej, że się nie dowiesz, że będę cię pilnował - powiedział, przeczesując palcami włosy - Chciała tylko zapomnieć o tej mieścinie, o tym co tu się stało... i wszystko się posypało - dopadły mnie straszne wyrzuty sumienia - Zerwałem wszystkie kontakty, by z nią zostać, porzuciłem dzieciaki by zostać jej i tylko jej Strażnikiem i to schrzaniłem - schował twarz w dłoniach. Nagle poderwał głowę i rzucił do wiatru - Nie dopuszczaj nikogo do naszego pałacu. Emana idziemy - powiedział do mnie ostro - Twoja matka nie może się dowiedzieć gdzie byłaś i co tu zaszło, jasne?
Kobieta nagle się zgarbiła, jakby uszło z niej całe powietrze i spuściła głowę. Po policzku spłynęła jej łza. Siedziałyśmy tak w ciszy. Dopiero po kilku minutach cichy głos królowej przeciął powietrze.
- Jesteś do niej taka podobna... - wyszeptała, ścierając słone krople z policzków. Podniosła głowę, odetchnęła głęboko i wstała. Podeszła do zasłoniętego czarnym materiałem obrazu. Niepewnie podążyłam za nią - Trzynaście lat temu odbyła się koronacja mojej siostry. Przed tym wydarzeniem nie miałam właściwie z nią kontaktu, nie wiedzieć czemu odwróciła się ode mnie, gdy miała pięć lat. - jej głos zrobił się melancholijny - Na balu po raz pierwszy z nią rozmawiałam od tego czasu. Ale kiedy powiedziałam, że chciałabym żeby tak było zawsze, odparła, że nie może. Odwróciła się i po prostu mnie zignorowała... - twarz królowej ściągnęła się w grymasie bólu - Byłam głupia - jej głos nagle nabrał twardości - Myślałam, że Hans mnie kocha i jeszcze tego samego dnia się zaręczyliśmy - w tonie kobiety można było dosłyszeć głęboką pogardę do samej siebie - Elsa od razu wiedziała, że coś jest nie tak, ale ja... nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. "Nie wychodzi się za nieznajomego", mówiła, "Anno, co ty wiesz o miłości" - z jej gardła wydarł się cichy szloch - "Więcej niż ty" zarzuciłam jej wtedy "Ty zawsze tylko wszystkich odtrącasz" - po policzku spłynęła jej samotna łza - Odwróciła się i ruszyła do drzwi, ale ja chcąc złapać ją za rękę zerwałam jej rękawiczkę. To ją przeraziło. Pokłóciłyśmy się i już prawie wyszła... - urwała i objęła się ramionami, próbując zdusić spazmatyczny szloch - Krzyczałam... chciałam tylko... wiedzieć co zrobiłam nie tak. Dlaczego... dlaczego ona wiecznie ucieka, czego się tak boi... Dłużej nie wytrzymała i machnięciem stworzyła mur z sopli. - znieruchomiała, a jej głos na powrót stał się pusty - Była przerażona. Wybiegła z sali, a ja po chwili za nią. Nie zdążyłam jej już dogonić. Słyszałam krzyki na dziedzińcu, ale jedyne co zauważyłam to koniec jej purpurowej peleryny. Jedna z fontann była zamrożona, lód pokrywał także schody. Wołałam ją, prosiłam, by się zatrzymała, została, ale nic nie było w stanie jej zatrzymać. Gdy dobiegła do fiordu, ledwo się odwróciła w moją stronę, już biegła, a woda zamarzała pod jej butami. To był ostatni raz jak ją widziałam... - zaszlochała cicho, ale zaraz się opanowała i odsłoniła obraz - Jesteś do niej bardzo podobna.
Mój wzrok padł na oprawione płótno i znieruchomiałam. Kobieta na nim miała zimno spokojną, poważną twarz. Ubrana była w ciemnoturkusową suknię z gorsetem i czarnymi rękawami oraz purpurową pelerynę, spływającą dostojnie z jej ramion. Na głowie miała misterny kok, a na nim koronę. W dłoniach trzymała złote przedmioty. Jednak mimo tej powagi, mimo że każdy element obrazu był idealnie odwzorowany, odnosiło się wrażenie, że kobieta się boi. Może to przez ten dziwny wyraz jej błękitnych jak lód oczu albo zaciśnięte odrobinę zbyt mocno ręce na insygniach? Trudno orzec. Ale mimo to ją rozpoznałam.
- Mama... - szepnęłam bezwiednie
Królowa widocznie usłyszała moje słowa, bo jej głowa błyskawicznie odwróciła się w moim kierunku.
- Co powiedziałaś? - zapytała, marszcząc brwi
- Na tym obrazie jest... moja mama - powtórzyłam zagubiona - Ale jak...? - pociągnęłam kilka białych kosmyków swoich włosów, nadal zaszokowana - Nie... to by się zgadzało! Dlatego nie pozwalała mi tu przychodzić! Bała się, że się wyda! Tata wyrzucił wtedy koronę, bo nie chciał, żebym się czegoś domyśliła! I nigdy nic nie mówiła o przeszłości... Ale to bez sensu - szarpnęłam się za włosy - Musiało być coś jeszcze! Koronacja musiała być punktem kulminacyjnym, ale coś musiało stać się wcześniej... Co takiego się stało? Co?!
- Jesteś córką Elsy? - wykrztusiła
- Tak. Nie wiem, chyba - przyznałam - Mama nigdy nie mówiła jak się nazywa - uświadomiłam sobie - Ani tata... mam dwanaście lat i nie wiem jak mają na imię moi rodzice - pomasowałam skronie, bo ta cała sytuacja przyprawiała mnie o ból głowy.
- Elsa żyje?! - wykrzyknęła królowa, łapiąc mnie za ramiona. Miała strasznie ciepłe ręce.
- Tak, ale...
- Muszę się z nią zobaczyć! - pisnęła - Ona żyje! Przez te trzynaście lat powtarzali mi, że to niemożliwe, nawet odbył się symboliczny pogrzeb... Żyje!
Nagle poczułam delikatny chłód. Zerknęłam w okno; zaparowało. No to klops...
- Mnie tu nie było! - rzuciłam w jej kierunku i schowałam się za pierwszą rzeczą jaka przyszła mi do głowy czyli parawanem ustawionym w kącie.
- Co się... - zaczęła kobieta, ale szybko ją uciszyłam syknięciem.
Gwałtowny wiatr rozwarł okiennice, które uderzyły o ściany. Do pomieszczenia wdarło się zimno. I nie tylko ono...
- Wiem, że tu jesteś, Emana! - zawołał mój ojciec - Nie tylko ty masz przodu u wiatru!
- A ty to kto? - zapytała powoli władczyni Arendell - Jack Frost? - szepnęła
- Ty mnie widzisz? - zdziwił się tata. Jednak szybko przeszedł do konkretów - Widziałaś może taką białowłosą dziewczy... Tu jesteś! - krzyknął z ulgą. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam lód. No tak, moja moc, tak jak mamy, aktywuje się pod wpływem emocji...
Tata stanął obok, wyrywając mnie z zamyślenia.
- O, cześć tato... nie zauważyłam cię - uśmiechnęłam się sztucznie, zasłaniając dłonią twarz by stłumić histeryczny chichot - Właśnie wracałam do domu... wiesz, późna godzina już, heh - bąknęłam, rumieniąc się lekko. Nerwowym ruchem poprawiłam sukienkę.
Ojciec walnął się lekko otwartą dłonią w czoło i przejechał nią po całej twarzy.
- Ile razy ci mówiłem, żebyś tu nie przylatywała? Będziesz miała szczęście jeśli matka się o tym nie dowie - westchnął
- Sto trzydzieści dwa. I pół. Lawina ci przerwała.- mruknęłam - Ale tato...
- Nie wiesz przypadkiem gdzie mieszka Elsa? - zapytała nieśmiało królowa - Taka platynowłosa z niebieskimi oczami...
- Na szczycie Lodowego Wierchu - białowłosy machnął na nią ręką, po czym odwrócił się do niej z dziwną miną, zdając sobie sprawę z tego co zrobił - Jesteś Anna, tak? - zapytał z miną pełną obaw
- Eee... tak? - przytaknęła niepewnie. Mój tata przejechał kolejny raz dłonią po twarzy w geście załamania.
- Emana, połóż mi czasem kwiatki na grobie - jęknął żałośnie, waląc głową w najbliższą ścianę
- Co? - zapytałam zdziwiona - Niby czemu?
- Bo mnie twoja matka zamorduje jak się dowie! - krzyknął nagle wkurzony. Cofnęłam się zaskoczona. Tata nigdy się nie denerwował, wszystko obracał w żart. Ale gniew szybko z niego wyparował i pozostała rezygnacja - Obiecałem jej, że się nie dowiesz, że będę cię pilnował - powiedział, przeczesując palcami włosy - Chciała tylko zapomnieć o tej mieścinie, o tym co tu się stało... i wszystko się posypało - dopadły mnie straszne wyrzuty sumienia - Zerwałem wszystkie kontakty, by z nią zostać, porzuciłem dzieciaki by zostać jej i tylko jej Strażnikiem i to schrzaniłem - schował twarz w dłoniach. Nagle poderwał głowę i rzucił do wiatru - Nie dopuszczaj nikogo do naszego pałacu. Emana idziemy - powiedział do mnie ostro - Twoja matka nie może się dowiedzieć gdzie byłaś i co tu zaszło, jasne?
- Ale...
- Bez dyskusji! - złapał mnie za ramię i wyciągnął siłą na balkon, skąd zabrał nas wiatr.
- Tato! Tato, przestań! - krzyczałam próbując się wyrwać. W końcu udało mi się wyszarpnąć z jego uścisku - Tato, o co tu chodzi?! Co takiego się stało mamie?! - ojciec mierzył mnie chwilę stalowym wzrokiem, po czym odparł zimno:
- Dwadzieścia sześć lat temu, kiedy twoja matka miała osiem lat, Anna poważnie nadużyła jej mocy do zabawy. Skończyło to się poślizgnięciem się Elsy i lodowym ciosem w głowę jej siostry. To przez nią twoja matka nie chce wracać do przeszłości - ostatnie zdanie wręcz wywarczał - Przez nią uważała się za potwora, a swoją moc za przekleństwo. Wiesz ile mi zajęło wykorzenienie z niej tego przekonania? Wiesz ile nocy spędziła płacząc za utraconym domem?! To zdarzenie nadal ją prześladuje!
Spuściłam głowę zawstydzona. Nie wiedziałam co teraz powiedzieć, jak się zachować. Na szczęście z tego kłopotu wybawił mnie tata. Widząc moją reakcję, jego spojrzenie złagodniało, a on podszedł i mnie przytulił
- Przepraszam, maleńka, nie chciałem na ciebie nakrzyczeć - wtuliłam się w niego jak mała dziewczynka. - Wiesz, że mamusia nie może się dowiedzieć, kochanie, dlatego ani słowa, że tam byłaś, dobrze?
- Dobrze, tato - mruknęłam mu w ramię
- Dobrze, tato - mruknęłam mu w ramię
***
Minął już prawie tydzień. Sześć dni sztucznych uśmiechów, zapewnień, że wszystko dobrze, że nic się nie stało. Mama zauważyła, że coś się zmieniło, ale tata powiedział jej tylko:
- Zabrałem ją do Burgess na zabawę z dzieciakami. Trochę ją przytłoczyła wiadomość, że ich zdaniem jest półprzezroczysta
Tak naprawdę nigdy tam nie byłam, no ale co miałam zrobić? Przytaknęłam mu tylko, krzywiąc się delikatnie.
Niby wszystko było jak wcześnie, ale... nie, wszystko było dokładnie tak jak wcześniej. To ja teraz zaczęłam zauważać więcej. Cienie pod oczami od koszmarów, maskowane jakimś kremem co miał ten sam odcień co jej skóra, zawahanie przed każdym użyciem mocy... rzeczy, na które wcześniej uważałam za normalne. Na początku tata obserwował uważnie każdy mój krok, by upewnić się czy nie odwiedzam siostrę mamy. Jednak już po trzech dniach zaniechał tych działań.
A ja cały czas snułam plany. Jak sprowadzić tu królową Arendell bez wzbudzania podejrzeń? Na pewno pod nieobecność taty, on zaraz by mnie powstrzymał. No i muszę przekonać wiatr, by mi pomógł.
Spojrzałam w okno. Był dopiero ranek, ale musiałam już zaczynać realizować swój plan. Od tamtego pamiętnego dnia minęły dwa tygodnie. Uznałam to za optymalny czas, aby tata stracił czujność. Ostatnie siedem wieczorów prosiłam wiatr, by pozwolił mi zabrać tu królową. Musiałam tylko dobrze wybrać moment, w którym polecę do Arendell, tak żeby wyrobić się przed powrotem ojca. Tata codziennie, a właściwie trzy razy dziennie, leciał do jakiegoś miasteczka bądź wsi, oczywiście nie do Arendell, i przynosił coś do jedzenie, dla mnie i mamy. Sam lubił czasem coś przekąsić, ale nie potrzebował tego. Tylko my dwie musiałyśmy coś jeść.
Wyszłam na balkon i już miałam się wzbić w powietrze, gdy za plecami usłyszałam głos:
- Dokąd się wybierasz? - mama patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Na szczęście przygotowałam sobie wcześniej wymówkę.
- Chciałam tylko pojeździć na łyżwach - skłamałam gładko. Zaskakujące, jak szybko człowiek dochodzi do wprawy w oszukiwaniu innych
- Ale wróć na obiad! - zastrzegła z uśmiechem
- Spokojnie, wyrobię się przed powrotem taty - mama tylko westchnęła cicho i wróciła do zamku - A przynajmniej taką mam nadzieję... - mruknęłam pod nosem
Dla pewności poleciałam nad zamarznięte jezioro, które znajdowało się w połowie drogi do Arendell, i rzeczywiście zaczęłam jeździć na łyżwach. Tak dla pewności, że tata się nie zorientuje. Zresztą miała rację, ojciec nie ufał mi jeszcze w pełni, bo w chmurach mignęła mi jego granatowa bluza. Sprawdzał czy powiedziałam mamie prawdę.
Odczekałam jeszcze kilka minut i z pełną prędkością poleciałam do Zakazanego Miasteczka. Tam wylądowałam tuż przed zaskoczonymi strażnikami.
- Ja do królowej - oznajmiłam
- Czy była panienka umówiona? - zapytał jeden z nich, ten sam, który wcześniej mnie aresztował
- Nie, ale to pilne...
- Nie możemy panienki wpuścić, przykro mi - odparł drugi - Nie ma widzeń z królową bez wcześniejszego umówienia...
- Zabrałem ją do Burgess na zabawę z dzieciakami. Trochę ją przytłoczyła wiadomość, że ich zdaniem jest półprzezroczysta
Tak naprawdę nigdy tam nie byłam, no ale co miałam zrobić? Przytaknęłam mu tylko, krzywiąc się delikatnie.
Niby wszystko było jak wcześnie, ale... nie, wszystko było dokładnie tak jak wcześniej. To ja teraz zaczęłam zauważać więcej. Cienie pod oczami od koszmarów, maskowane jakimś kremem co miał ten sam odcień co jej skóra, zawahanie przed każdym użyciem mocy... rzeczy, na które wcześniej uważałam za normalne. Na początku tata obserwował uważnie każdy mój krok, by upewnić się czy nie odwiedzam siostrę mamy. Jednak już po trzech dniach zaniechał tych działań.
A ja cały czas snułam plany. Jak sprowadzić tu królową Arendell bez wzbudzania podejrzeń? Na pewno pod nieobecność taty, on zaraz by mnie powstrzymał. No i muszę przekonać wiatr, by mi pomógł.
Spojrzałam w okno. Był dopiero ranek, ale musiałam już zaczynać realizować swój plan. Od tamtego pamiętnego dnia minęły dwa tygodnie. Uznałam to za optymalny czas, aby tata stracił czujność. Ostatnie siedem wieczorów prosiłam wiatr, by pozwolił mi zabrać tu królową. Musiałam tylko dobrze wybrać moment, w którym polecę do Arendell, tak żeby wyrobić się przed powrotem ojca. Tata codziennie, a właściwie trzy razy dziennie, leciał do jakiegoś miasteczka bądź wsi, oczywiście nie do Arendell, i przynosił coś do jedzenie, dla mnie i mamy. Sam lubił czasem coś przekąsić, ale nie potrzebował tego. Tylko my dwie musiałyśmy coś jeść.
Wyszłam na balkon i już miałam się wzbić w powietrze, gdy za plecami usłyszałam głos:
- Dokąd się wybierasz? - mama patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Na szczęście przygotowałam sobie wcześniej wymówkę.
- Chciałam tylko pojeździć na łyżwach - skłamałam gładko. Zaskakujące, jak szybko człowiek dochodzi do wprawy w oszukiwaniu innych
- Ale wróć na obiad! - zastrzegła z uśmiechem
- Spokojnie, wyrobię się przed powrotem taty - mama tylko westchnęła cicho i wróciła do zamku - A przynajmniej taką mam nadzieję... - mruknęłam pod nosem
Dla pewności poleciałam nad zamarznięte jezioro, które znajdowało się w połowie drogi do Arendell, i rzeczywiście zaczęłam jeździć na łyżwach. Tak dla pewności, że tata się nie zorientuje. Zresztą miała rację, ojciec nie ufał mi jeszcze w pełni, bo w chmurach mignęła mi jego granatowa bluza. Sprawdzał czy powiedziałam mamie prawdę.
Odczekałam jeszcze kilka minut i z pełną prędkością poleciałam do Zakazanego Miasteczka. Tam wylądowałam tuż przed zaskoczonymi strażnikami.
- Ja do królowej - oznajmiłam
- Czy była panienka umówiona? - zapytał jeden z nich, ten sam, który wcześniej mnie aresztował
- Nie, ale to pilne...
- Nie możemy panienki wpuścić, przykro mi - odparł drugi - Nie ma widzeń z królową bez wcześniejszego umówienia...
- Przepraszam - warknęłam przepychając się między nimi. Zaczęli mnie gonić, ale szybko ich zgubiłam w plątaninie korytarzy. Gorzej, że sama też nie wiedziałam gdzie jestem...
Skręciłam w południowy korytarz i od razu wpadłam na Kaja.
- Och... Witam, ja do królowej. Jest tu gdzieś... może? - zająknęłam się
- Jest w swoim gabinecie, oczywiście - odparł służący
- Ahaaa.... - mruknęłam przeciągle
- To te drzwi po prawo - uświadomił mnie. Szybko mu podziękowałam i wbiegłam do pokoju, nawet nie pukając. Nie miałam na to czasu, musiałam się wyrobić przed tatą. Na moje szczęście kobieta była sama w komnacie.
- El... Emana - wykrztusiła, jak mnie zobaczyła - Nie myślałam, że wrócisz
- Szybka decyzja. Chcesz spotkać moją mamę? - zapytałam
- Oczywiście! - zawołała, zrzucając z ramion pelerynę, a koronę odkładając na biurko. Narzuciła na siebie podbijany białym futrem płaszcz i czapkę do kompletu - Idziemy! - krzyknęła radośnie, łapiąc po drodze jeszcze rękawiczki. Chciała wybiec przez drzwi, ale załapałam ją za ramię i pociągnęłam lekko w stronę balkonu
- Mam lepszy pomysł - załapałam ją w pasie, tak jak tata zwykle łapał mamę i wzniosłam nas w powietrze. Królowa na początku piszczała, ale zaraz zaczęła się śmiać.
- To cudowne! - zawołała rozemocjonowana - Elsa też tak potrafi?!
- Nie, to akurat odziedziczyłam po tacie!
Gnałam przed siebie z ogromną prędkością, więc po trzech minutach już byłyśmy na miejscu. Wleciałyśmy przez okno. Szybko wbiegłyśmy po schodach. Gestem nakazałam jej pozostać za drzwiami, a sama weszłam do górnej sali.
- Cześć, mamo, wróciłam! - krzyknęłam od progu
- Już jesteś, Płatek? Pośpieszyłaś się - na jej twarzy zagościł uśmiech
- Mam coś dla ciebie - przygryzłam lekko dolną wargę. Mama utkwiła wzrok w czymś za moimi plecami i zbladła przeraźliwie
- Anna... t-to ty? Po tylu latach? - wykrztusiła
- Elsa, nawet nie wiesz jak mi cię brakowało - powiedziała kobieta, robiąc krok do przodu. Moja matka zareagowała błyskawicznie. Przycisnęła dłonie do piersi i cofnęła się.
- Nie podchodź, Anno! Nie chcę ci zrobić krzywdy! - głos jej drżał; była przerażona.
- Mamo, spokojnie - powiedziałam do niej - wszystko jest pod kontrolą...
- Skąd wiesz, Emana?! - krzyknęła zrozpaczona - Wtedy też miało być nic i prawie ją zabiłam!
No dobra, reakcji mamy nie przewidziałam. Ona naprawdę się bała. Dowodził temu chociażby śnieg, który padał dookoła nas coraz gęściej i gęściej i wirował wokół niej.
- Elsa, tym razem sobie jakoś poradzimy! - królowa Arendell przekrzykiwała wycie wiatru. Jej rude warkocze łopotały, a ona sama z trudem opierała się podmuchom - Już wiem dlaczego ciągle mnie unikałaś, rozumiem cię!
- Niczego nie rozumiesz, Anno! - zawołała moja matka - Nie wiesz jak to jest być potworem, jakie to uczucie, gdy musisz okłamywać wszystkich, by cię choćby tolerowali! Nie widziałaś tego przerażenia, nienawiści i obrzydzenia w ich oczach, kiedy zrozumieli czym jestem! Odejdź, Anno! Nie jesteś tu bezpieczna!
- Może lepiej się wycofaj... - bąknęłam do rudowłosej. Już nie byłam tak pewna, czy to dobry pomysł, tak po prostu je skonfrontować...
- Elsa... naprawdę mi przykro, że to cię spotkało! - królowa nie odpuszczała mimo bardzo wyraźnych komplikacji w naszych planach - Razem wszystko naprawimy, już nie będzie wiecznej zimy! I staniesz w słońcu dnia, jak ja!
- Nie jaaa! - krzyknęła mama, a cała burza skumulowała się w jej sercu, by wystrzelić w naszym kierunku.
- Nie! - usłyszałam głos taty i coś pchnęło mnie na posadzkę. Białowłosy chłopak wyprostował się nagle i upadł ciężko na czworaka tuż koło mnie.
- Tato! - pisnęłam przestraszona i pomogłam mu wstać. Ledwo się trzymał na nogach. Jego laska leżała kilka metrów dalej, więc utworzyłam jej kopię z lodu i podałam ojcu.
- Anna! - krzyknęła cienko moja matka i podbiegła w kierunku, gdzie stała królowa Arendell. Ale to już nie była ona. Na jej miejscu stał lodowy posąg. Mój umysł odmawiał przyjęcia prawdy, jednak nie mogłam zbyt długo zaprzeczać.
Moc mojej matki zamieniła ową rudowłosą kobietę w czysty lód.
- Jesteś z siebie zadowolona, Emana? - wystękał mój ojciec - TO chciałaś osiągnąć?
Spojrzałam na mamę. Nadal byłam w szoku. A mama obejmowała lodową figurę swojej siostry, łkając.
Co ja narobiłam...
- Anna? - usłyszałam cichy szept mamy. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że królowa Arendell znów wygląda jak dawniej. A mama ją obejmuje.
No dobra, reakcji mamy nie przewidziałam. Ona naprawdę się bała. Dowodził temu chociażby śnieg, który padał dookoła nas coraz gęściej i gęściej i wirował wokół niej.
- Elsa, tym razem sobie jakoś poradzimy! - królowa Arendell przekrzykiwała wycie wiatru. Jej rude warkocze łopotały, a ona sama z trudem opierała się podmuchom - Już wiem dlaczego ciągle mnie unikałaś, rozumiem cię!
- Niczego nie rozumiesz, Anno! - zawołała moja matka - Nie wiesz jak to jest być potworem, jakie to uczucie, gdy musisz okłamywać wszystkich, by cię choćby tolerowali! Nie widziałaś tego przerażenia, nienawiści i obrzydzenia w ich oczach, kiedy zrozumieli czym jestem! Odejdź, Anno! Nie jesteś tu bezpieczna!
- Może lepiej się wycofaj... - bąknęłam do rudowłosej. Już nie byłam tak pewna, czy to dobry pomysł, tak po prostu je skonfrontować...
- Elsa... naprawdę mi przykro, że to cię spotkało! - królowa nie odpuszczała mimo bardzo wyraźnych komplikacji w naszych planach - Razem wszystko naprawimy, już nie będzie wiecznej zimy! I staniesz w słońcu dnia, jak ja!
- Nie jaaa! - krzyknęła mama, a cała burza skumulowała się w jej sercu, by wystrzelić w naszym kierunku.
- Nie! - usłyszałam głos taty i coś pchnęło mnie na posadzkę. Białowłosy chłopak wyprostował się nagle i upadł ciężko na czworaka tuż koło mnie.
- Tato! - pisnęłam przestraszona i pomogłam mu wstać. Ledwo się trzymał na nogach. Jego laska leżała kilka metrów dalej, więc utworzyłam jej kopię z lodu i podałam ojcu.
- Anna! - krzyknęła cienko moja matka i podbiegła w kierunku, gdzie stała królowa Arendell. Ale to już nie była ona. Na jej miejscu stał lodowy posąg. Mój umysł odmawiał przyjęcia prawdy, jednak nie mogłam zbyt długo zaprzeczać.
Moc mojej matki zamieniła ową rudowłosą kobietę w czysty lód.
- Jesteś z siebie zadowolona, Emana? - wystękał mój ojciec - TO chciałaś osiągnąć?
Spojrzałam na mamę. Nadal byłam w szoku. A mama obejmowała lodową figurę swojej siostry, łkając.
Co ja narobiłam...
- Anna? - usłyszałam cichy szept mamy. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że królowa Arendell znów wygląda jak dawniej. A mama ją obejmuje.
***
- Witam, witam... a kogóż my tu mamy? - rozległ się drwiący głos w kącie. Strażnicy natychmiast obrócili się w tym kierunku. Z cienia wyszedł mężczyzna o niezdrowej, ziemistej cerze, kruczych włosach i szarych oczach, odziany w czarny strój. Na jego widok czwórka sług księżyca złapała za broń
- Mrok - warknęła Zębuszka, wyszarpując zza paska długi sztylet. Nosiła go od zniknięcia Piątego Strażnika
- Z takim podejściem do osób, które chcą wam pomóc, to się nie dziwię, że go nie odnaleźliście - roześmiał się Czarny Pan - Ale skoro uważacie, że nie potrzebujecie żadnych wskazówek, to żegnam - dodał odwracając się. Już miał zniknąć, gdy Zając zawołał:
- Czekaj! Wiesz, gdzie on jest?!
- Oczywiście! I mogę wam to powiedzieć...
- Czego chcesz w zamian? - zapytał rzeczowo North. Wreszcie była szansa odnaleźć tego białowłosego urwisa. Chłopak trzynaście lat temu po prostu rozpłynął się w powietrzu.
- Ja? Nic od was nie chcę - wzruszył ramionami Książę Koszmarów - Uznajcie to za gest dobrej woli z mojej strony.
Strażnicy spojrzeli po sobie. Pitch nigdy nie robił nic z dobrej woli.
- Jaki jest w tym haczyk? - spytała nieufnie Ząbek
- Haczykiem jest pewna młoda dama, która z nim jest. Nazywa się Elsa, Elsa z Arendell. Piękne i potężne dziewczę. To ona dała mi wystarczająco mocy by wrócić - powiedział
- Dlaczego mamy ci wierzyć, że Jack jest w tej krainie? - zapytał Zając - Bywaliśmy tam co roku i jakoś go nie znaleźliśmy!
- Biedni Strażnicy, jeszcze się nie zorientowaliście, że w tej sali nie da się kłamać? - Mrok roześmiał się kpiąco - Owa dziewczyna ma bardzo dużo mocy. - kontynuował swą wypowiedź - Usidliła waszego kochasia mieszając mu w uczuciach i ukryła swój pałac przed wszystkimi.
- Dlaczego nam to mówisz? - spytała wróżka-zębuszka
- Patrzyłem na nią łaskawym okiem przez te lata, co było błędem. Jest już potencjalnym zagrożeniem, coraz silniejsza z każdym rokiem. Nieśmiertelna, potężna i niezależna.
- I co to ma do nas? - zdziwił się Zając
- Nie odda go bez walki, a i on będzie się opierał. Jest święcie przekonany, że ją kocha - odparł mu Pitch - Jeśli wam się powiedzie, zakujcie ją w te kajdany, a Jackowi podajcie ten wywar - machnął ręką i na ławie zmaterializowały się wyżej wspomniane przedmioty.
- Nie podamy mu jakiejś twojej trucizny! - zaprotestował Święty Mikołaj, a Piasek poparł go, pokazując kilka obrazków nad głową
- To wasza decyzja - wzruszył ramionami Czarny Pan - Ale bez tego wasza walka będzie beznadziejna. Chłopak własnowolnie odciął się od was, by z nią być. To pozbawi go wspomnień i związanych z nimi uczuć do niej, dzięki czemu zostanie wśród was, zamiast uciec z nią cichaczem.
- Skąd to wiesz? - spytał North
- Spędziłem u jej boku trzynaście długich lat, więc ją po prostu znam.
- Oddajesz nam sprzymierzeńca. Czemu? - dopytywała się Ząbek. Miała dziwne wrażenie, że coś jest na rzeczy. Coś oczywistego, co powinni już dawno wychwycić, ale im to umknęło.
- Razem są o wiele groźniejsi. - powiedział chłodno - Dziewczyna jest nieskora do współpracy z nikim, nie chce się dzielić swoją białowłosą zabawką. To czyni ją bezużyteczną dla mnie, a jednocześnie sprawia, że nie przyłączy się do was. Chłopak już by nie skupiał się tylko na niej, a na swoich starych przyjaciołach. Nie rozumiem dlaczego tak trudno wam mi uwierzyć...
- Ty nigdy nie robisz nic bezinteresownie - stwierdził Zając
- Gdzie ty tu widzisz bezinteresowność? - roześmiał się Książę Koszmarów - Ujarzmicie mojego niedoszłego wroga i odzyskacie swojego chłoptasia. Obustronna korzyść. Przyjmujecie?
- Zgoda - powiedział po chwili wahania North. Nie podobała mu się współpraca z wrogiem, ale tylko w ten sposób mogli odzyskać Jacka. Nie mieli wyjścia.
- Mieszkają w lodowym pałacu na szczycie najwyższej góry, Lodowego Wierchu - powiedział Mrok i rozpłynął się w ciemnościach.
- Dlaczego mamy ci wierzyć, że Jack jest w tej krainie? - zapytał Zając - Bywaliśmy tam co roku i jakoś go nie znaleźliśmy!
- Biedni Strażnicy, jeszcze się nie zorientowaliście, że w tej sali nie da się kłamać? - Mrok roześmiał się kpiąco - Owa dziewczyna ma bardzo dużo mocy. - kontynuował swą wypowiedź - Usidliła waszego kochasia mieszając mu w uczuciach i ukryła swój pałac przed wszystkimi.
- Dlaczego nam to mówisz? - spytała wróżka-zębuszka
- Patrzyłem na nią łaskawym okiem przez te lata, co było błędem. Jest już potencjalnym zagrożeniem, coraz silniejsza z każdym rokiem. Nieśmiertelna, potężna i niezależna.
- I co to ma do nas? - zdziwił się Zając
- Nie odda go bez walki, a i on będzie się opierał. Jest święcie przekonany, że ją kocha - odparł mu Pitch - Jeśli wam się powiedzie, zakujcie ją w te kajdany, a Jackowi podajcie ten wywar - machnął ręką i na ławie zmaterializowały się wyżej wspomniane przedmioty.
- Nie podamy mu jakiejś twojej trucizny! - zaprotestował Święty Mikołaj, a Piasek poparł go, pokazując kilka obrazków nad głową
- To wasza decyzja - wzruszył ramionami Czarny Pan - Ale bez tego wasza walka będzie beznadziejna. Chłopak własnowolnie odciął się od was, by z nią być. To pozbawi go wspomnień i związanych z nimi uczuć do niej, dzięki czemu zostanie wśród was, zamiast uciec z nią cichaczem.
- Skąd to wiesz? - spytał North
- Spędziłem u jej boku trzynaście długich lat, więc ją po prostu znam.
- Oddajesz nam sprzymierzeńca. Czemu? - dopytywała się Ząbek. Miała dziwne wrażenie, że coś jest na rzeczy. Coś oczywistego, co powinni już dawno wychwycić, ale im to umknęło.
- Razem są o wiele groźniejsi. - powiedział chłodno - Dziewczyna jest nieskora do współpracy z nikim, nie chce się dzielić swoją białowłosą zabawką. To czyni ją bezużyteczną dla mnie, a jednocześnie sprawia, że nie przyłączy się do was. Chłopak już by nie skupiał się tylko na niej, a na swoich starych przyjaciołach. Nie rozumiem dlaczego tak trudno wam mi uwierzyć...
- Ty nigdy nie robisz nic bezinteresownie - stwierdził Zając
- Gdzie ty tu widzisz bezinteresowność? - roześmiał się Książę Koszmarów - Ujarzmicie mojego niedoszłego wroga i odzyskacie swojego chłoptasia. Obustronna korzyść. Przyjmujecie?
- Zgoda - powiedział po chwili wahania North. Nie podobała mu się współpraca z wrogiem, ale tylko w ten sposób mogli odzyskać Jacka. Nie mieli wyjścia.
- Mieszkają w lodowym pałacu na szczycie najwyższej góry, Lodowego Wierchu - powiedział Mrok i rozpłynął się w ciemnościach.
~*~
Podoba wam się? Może chcecie drugą część? :)