środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 12 - Jack, boję się...

 Spojrzałam na swoje dłonie. Moja skóra zbladła, niemal była biała. Upadłam, nie mając siły się poruszyć.
 Nie wiem ile czasu minęło zanim pojawił się Jack. Przerażony moim stanem wziął mnie szybko na ręce i poleciał.
 Powieki zaczęły mi ciążyć. Byłam tak zmęczona...
 - Nie zamykaj oczu! - krzyknął Jack - Masz tu zostać jasne? I pamiętaj, jak zobaczysz światło, to nie idź w jego stronę! - resztką sił uśmiechnęłam się na chwilę
 - Jack... - wyszeptałam z trudem
 - Nie zemrzesz mi na rękach, kobieto! - przyśpieszył jeszcze. Wiatr smagał moje ciało, przeszywał mnie chłód. Było tak zimno...
 - Jack, boję się...
 - Jesteśmy prawie na miejscu, Roszpunka coś zaradzi, trzymaj się! - mówił gorączkowo. Głowa mi opadła, nie mogłam już się ruszać. To było ponad moje siły.
 Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła i coś ostrego poraniło mi lekko twarz. Jack rozbił okno?
 - O matko! Co jej się stało? - usłyszałam głos Roszpunki
 - Nie wiem. Musiałem ją zostawić, bo wymusiła na mnie przysięgę, że ochronię Annę. Jak wróciłem to już Mroka nie było, a ona leżała na trawie. Zrób coś! - zawołał zrozpaczony
 Poczułam jak ktoś unosi moje bezwładne ciało i otula czymś miękkim.
 - Kwiatku światło zbudź... Pokaż mocy dar. Odwróć czasu bieg, i wróć mi dawny skarb. Ulecz każdą z ran, odmień losu plan. Co stracone znajdź, i wróć mi dawny skarb, mój dawny skarb. - zaśpiewała Roszpunka
 W moim wnętrzu obudziło się ciepło. Powoli zaczęło mnie ogarniać, lecząc i przywracając siły. Otworzyłam z trudem oczy. Czułam się o wiele lepiej, ale gdzieś w głębi mnie nadal było to obezwładniające zimno.
 - Roszpunka, to ty jesteś blondynką? - zapytałam zaskoczona, siadając. Dziewczyna miała teraz złociste, kilku metrowe włosy, a na mojej koronacji miała krótkie, brązowe.
 - Czyli z tobą już lepiej - uśmiechnęła się w odpowiedzi
 - Tylko spróbuj zrobić mi coś takiego jeszcze raz - burknął Jack. Uśmiechnęłam się niemrawo
 - Co z Anną? - spytałam
 - Tu jestem! - zawołała rudowłosa, prawie miażdżąc mi żebra w uścisku
 - Udusisz mnie zaraz - jęknęłam. Szybko mnie puściła
 - Prawie zamarzłaś - zarzuciła mi
 - Mrok powiedział, że uwolniłam za dużo mocy i ona zwróciła się przeciw mnie. Powiedział, że zamarznę... bezpowrotnie. - szepnęłam obejmując się rękami
 - Jak to możliwe, że twoja magia mogła by cię zaatakować? Ona jest częścią ciebie!
 - Ale to się stało... Roszpunko, nie mówiłaś, że masz moc - zmieniłam szybko temat na przyjemniejszy
 - Gdy byłam na twojej koronacji to jej już nie miałam... albo jeszcze - powiedziała bawiąc się kosmykiem włosów - Wcześniej miałam bardzo długie włosy, nigdy ich nie ścinałam. Ale z powodu zawiłej historii, podczas której spotkałam Julka, w sumie przez niego, utraciłam je. Właściwie on mi je ściął. A niedawno zaczęły szybko odrastać i odzyskiwać moc.
 W pewnym momencie poczułam, że chłód stał się mocniejszy. Potarłam ramiona, co nie umknęło uwadze Jack'a.
 - Zimno ci? - zapytał zdziwiony
 - Ten chłód... on został - zadrżałam, bo zrobiło mi się jeszcze zimniej - I wraca - skuliłam się
 - Ale dawno powinno ci już przejść! - zawołała Anna - Jack cię kocha, a to powinno rozpuścić lód w sercu
 Roszpunka ujęła moją dłoń i przymknęła oczy. Gdy je otworzyła, były pełne strachu.
 - To nie w sercu ma lód. Jej dusza zamarza - wyszeptała
 - Zrób coś! - powiedział Jack - Przecież twoje włosy leczą!
 - Ale to coś innego, Jack. Mogę uleczyć ciało, ale nie duszę. - odparła z rozpaczą - Mogę to jedynie spowolnić
 - Lecimy na biegun. Ty też Punzie.
 - W jej stanie, nie wiem czy to mądre - powiedziała dziewczyna
 - Musimy coś zrobić! Może North coś wie! Nie mogę tak siedzieć i patrzeć jak umiera!
 - Dobrze. Anno, Julek się tobą zajmie, dobrze?
 - Nie mogę tu zostać!
 - Jak tylko będziemy na miejscu, wyślę po ciebie Pita przez portal North'a
 Blondyna zawołała Julka i rozmówiła się z nim. Potem zrobiła ze swoich włosów coś na kształt huśtawki i w niej usiadła podając część ich Jackowi. Chłopak obwiązał się nimi i wziął mnie w ręce.
 A potem nasza trójka poleciała na północ.

niedziela, 26 kwietnia 2015

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 11 - Mrok

"Wiedz, że wrócę. A wtedy z twojej rodziny zostanie żywa już tylko jedna osoba"
 Anna. Muszę ją ocalić.
 Szybko zaczęłam analizować możliwości. Jack nie może walczyć, bo ma zajęte ręce, a ja nie poradzę sobie sama.
 - Ląduj! - rozkazałam
 - Możemy uciec - zaproponował zdenerwowany
 - Nie dasz rady wystarczająco szybko lecieć z nami. - stwierdziłam - Wyląduj. Na ziemi będziemy mieli większe szanse. Oboje będziemy mogli walczyć.
 - Może mi ktoś wyjaśnić o co tu chodzi? O co chodzi z tym mrokiem? - zapytała zaniepokojona Anna
 - Zły gość. Jak ostatnio się widzieliśmy obiecał, że przy następnym spotkaniu zginiesz. I dlatego Jack miał zabrać cię na biegun. - powiedziałam szybko
 Chłopak wylądował tak szybko, że moja siostra zapiszczała przestraszona. Gdy tylko dotknęłam ziemi, zaraz stanęłam tyłem do Anny, osłaniając ją. Z jej drugiej strony był Jack w identycznej pozycji, zaciskając palce na kiju.
 - A więc znów się spotykamy, tak jak obiecałem - usłyszałam głos. Z mroku naprzeciw mnie wyszedł Pitch
 - Nie dostaniesz jej - wycedził Jack
 - O, jakie to słodkie... - zadrwił Książe Koszmarów - Chcesz uratować dwie dziewczynki, Jack? A pamiętasz nasze spotkanie, gdy nie było z tobą strażników? Nawet siebie nie potrafisz ochronić... co z ciebie za strażnik?
 Twarz Jack'a wykrzywił gniew. Chłopak z krzykiem ruszył na Mroka. Jego przeciwnik tylko się zaśmiał i rozpłynął w cieniu.
 - Obawiam się, że twoje sztuczki to trochę za mało... - głos dochodził z wszystkich cieni wokół nas. Byłam spanikowana. Jak z kimś takim walczyć? - Jesteś zbyt słaby...
 Białowłosy strzelił lodem w jeden z cieni, gdzie zmaterializował się Pitch, ale ten odtrącił cios niedbałym ruchem ręki.
 - Zapomniałeś o jeszcze jednej rzeczy, drogi Mrozie... Ja karmię się strachem... a one są przerażone - wskazał na nas - Moje koszmary są coraz silniejsze. A ty nie - roześmiał się. Otoczyły nas dziesiątki czarnych koni. Na ich czele stała nieco większa klacz. Zarżała i koszmary rzuciły się na nas. Strzelałam niemal na oślep, uważając by nie trafić Anny. Nie wiedziałam jak radzi sobie Jack.
 Wokół mnie zaczęła wytwarzać się śnieżyca. Przestałam kontrolować swoją moc, jak tamtego dnia, gdy zamroziłam serce Anny.
 Burza wpłynęła do mojego serca, by po chwili wystrzelić, zamrażając wszystkie koszmary. Kątem oka zauważyłam, że rudowłosa nie oberwała, bo zdążyła paść na ziemię. Ugięły się pode mną kolana  i upadłam ciężko na ziemię.
 - Elsa! - krzyknął zaniepokojony Jack i pomógł mi wstać
 - Jack, zabierz Annę do pałacu. Jesteśmy w Koronie. Jako sojusznicy Arendell, są zobowiązani udzielić pomocy. Niech się nią zajmą - powiedziałam chłodno, przewiercając wzrokiem Mroka
 - Lecisz z nami - odparł z naciskiem
 - Przyrzekłeś na księżyc, że będziesz ją chronić. Wypełnij teraz tą przysięgę
 - Nie zostawię cię! - zaprotestował
 - Odejdziesz. I to zaraz - odpowiedziałam z naciskiem
 Twarz chłopaka wykrzywił ból, ale musiał odlecieć. Nie mógł złamać przysięgi.
 Stanęłam zdeterminowana na przeciw Mroka.
 - Chcesz ze mną walczyć, Elso? - zapytał sarkastycznie - Jesteś słaba, słabsza od Jack'a. On jest strażnikiem, a ty tylko Obdarzoną.
 Sięgnęłam w głąb siebie. Zawsze tłamsiłam swoją moc, ale teraz przywoływałam ją. Nagle zorientowałam się, że moja moc jest ogromna. Odkryłam w sobie jej niemal nieskończone pokłady.
 Skupiłam ją na dłoniach i posłałam ku Pitch'owi. Upadł ciężko na ziemię porażony lodem. Z mojego ciała uwalniało się coraz więcej mocy w postaci potężnej energii. Uniosłam się nieco nad ziemię.
 W końcu niemal całkiem wyczerpana, upadłam. Mrok leżał ledwo żywy na przeciw mnie, ale uśmiechał się drwiąco.
 - Uwolniłaś za dużo mocy - wycharczał - Ona zwróciła się przeciwko tobie. Sama zobacz... twoja magia cię zabije... zamarzniesz już bezpowrotnie...- zaśmiał się i zapadł w mrok

Rozdział 10 - Pocałunek

 Jack złapał się za twarz.
 - Chyba sierpowego to uczyłaś się od Ząbek - jęknął
 - Och... Jack, przepraszam - pisnęłam. Chciałam dotknąć policzka, ale wpół ruchu zrezygnowałam. Stworzyłam za to duży płatek śniegu i ruchem ręki posłałam go ku chłopakowi. Gdy tylko dotknął jego skóry, białowłosy odetchnął z ulgą.
 - Na przyszłość uprzedzaj, że mam cię nie całować, ok? - uśmiechnął się łobuzersko, a ja dostałam prawie palpitacji na ten widok - Bo urządzisz mnie jak Ząbek Mroka
 - A co mu zrobiła? - zapytałam zaciekawiona
 - Wybiła mu zęba sierpowym, a ja zdecydowanie nie chcę tak skończyć - zaśmiał się
 Zagryzłam wargę, usiłując nie wybuchnąć śmiechem. Jak ja mam się na niego wkurzyć? No jak?! Wzięłam głęboki wdech i opanowałam wyraz twarzy. Szkoda, że emocji się nie dało ogarnąć...
 - To cię teraz ostrzegam, żebyś nie próbował sztuczek - wycelowałam w niego palcem
 - A powiesz czemu uciekłaś? - zapytał przekrzywiając uroczo głowę
 - Prosiłam cię o coś - burknęła usiłując być na niego zła, ale nie potrafiłam - A jak ty byś się czuł?! Ja się w tobie zabujałam, a wy uważaliście, że jestem w zmowie z Mrokiem. - założyłam ramię na ramię - Wiesz jak to boli? I co miałam zrobić? Zostać? - zaśmiałam się gorzko - To byłoby o wiele gorsze.
 Jack patrzył mi chwilę w oczy z taką czułością, że kolana się pode mną ugięły. Złapał mnie, ratując przed upadkiem i pocałował.
 Tym razem go nie walnęłam. Czułam jego chłodne wargi, jego lekko cytrynowy zapach, przywodzący na myśl lodowce... ani się obejrzałam, całowałam Jack'a z równą gorliwością.
 Wplotłam palce w jego białe, jedwabiste włosy, a ręka chłopaka zawędrowała w okolice mojej talii. Objęłam go, przywierając całym ciałem.
 Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, takiej burzy emocji. Czułam go wszędzie... a jednak pragnęłam by był jeszcze bliżej.
 - O ho ho! Nie podejrzewałam cię o coś takiego, siostra!- odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Jack był czerwony jak burak, a sądząc po tym jak mnie piekły policzki, to moja twarz też miała taki kolor. - A mówiłaś, że nie chcesz z nim rozmawiać... - uniosła brwi
 - Eee... - wykrztusił zakłopotany Jack
 - Nic nie widziałaś - powiedziałam ściągając usta w wąską kreskę
 - Ależ oczywiście, siostrunio - przewróciła oczami z figlarnym uśmiechem - Lecimy w końcu? Czy turkaweczki chcą jeszcze pobyć same?
 - Anna! - zganiłam ją
 - Elsa! - przedrzeźniała mnie
 - Proszę cię... - jęknęłam
 - A o co? - zrobiła minę elfa North'a
 - Przestań. Proszę cię, przestań.
 - Dobra, ale lecimy czy stoimy?
 - Lecimy - wtrącił Jack
 Chłopak złapał nas obiema rękami w pasie, przerywając kolejną wypowiedź Anny. Dziewczyna na początku piszczała, a potem krzyczała radośnie. Wtuliłam się, na tyle ile pozwalała mi obecność siostry, w Jack'a.
 Gdzieś w połowie drogi, nad królestwem na jakiejś wyspie, zaczęły się kłopoty. Przed nami pojawił się czarny koń z piasku.
 - Jack, co się dzieje? - zapytałam zaniepokojona
 - Mrok - powiedział tylko jedno słowo, ale ogarnęło mnie przerażenie.

piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 9 - Nie ufasz mi...

 Tym razem nie potrafiłam się rozluźnić w jego objęciach. Jednak to nie groźba Pitch'a to sprawiła, a fakt, że oni... że ja...
 - Coś się stało, Elsa? - wcześniej zaślepiona nie widziałam w nim tej sztuczności - Nie martw się o Annę, zajmiemy się nią. Będzie bezpieczna
 - Nie o to chodzi... - westchnęłam
 - Stało się coś jeszcze? - zapytał ostrożnie
 - Później ci powiem... - byliśmy już niemal w Arendell. Jack gwałtownie się zatrzymał
 - Powiedz teraz - rzekł twardo. Spojrzałam na niego. W jego oczach nie widziałam już łagodności.
 - Właśnie o to - bąknęłam - Wyląduj
 - Nie - sprzeciwił się
 - Ale przysięgnij, że mimo wszystko będziesz chronił Annę. Daj słowo strażnika - nalegałam
 - Przysięgam na księżyc, że będę chronić Annę - przyrzekł po chwili namysłu. Odetchnęłam z ulgą, nieważne jak Jack zareaguje, moja siostra będzie bezpieczna
 - Boli mnie to, że... - załamał mi się głos - Pierwszy raz uwierzyłam... ale... nie ufasz mi - zamknęłam oczy - Anna miała rację - powiedziałam cicho - Nic nie wiem o miłości
 Poczułam jak jego ramiona napinają się.
 Wcześniej uważałam, że stwierdzenie "złamane serce" to przenośnia, nie mająca żadnych podstaw. Dlatego ból w piersi mnie zaskoczył. Czułam jak moje serce rozpadało się na kawałki.
 Położyłam mu ręce na piersi i z całej siły go odepchnęłam. Po chwili zorientowałam się, że to było głupie, bo lecieliśmy dość wysoko, ale pod stopami poczułam grunt szybciej niż myślałam. Biegłam przed siebie. Ścieżka wiodła w dół. Wciąż nie otwierając oczu przedzierałam się przez las. Po policzkach spływały mi łzy.
 Gdzieś w tle słyszałam krzyki Jack'a, ale nie rozumiałam co mówił, w głowie mi huczało. Biegłam na oślep, byle dalej, byle gdzie...
***
 Chyba zemdlałam, bo następne co zobaczyłam to Anna, która okrywała mnie kocem.
 - Musisz odpocząć - powiedziała
 - On tu jest? - zapytałam
 - Kto? - zmarszczyła brwi
 - Jack...
 - A ma być? Nieważne. Co robiłaś sama w lesie? - zapytała lekko wkurzona
 - Nic - skłamałam
 - Nic - powtórzyła powoli - Od kiedy "nic" znaczy płacz i ciągłe powtarzanie "nie, nie, nie"?
 - Ja... innym razem ci wytłumaczę. - zmieniłam temat - Jack tu przybędzie i zabierze cię w bezpieczne miejsce. - rudowłosa już otwierała usta, by zaprotestować, ale nie dałam jej dojść do głosu - Żadnych dyskusji. I jakby pytał, to nie chcę z nim rozmawiać. - dodałam kategorycznie
 Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do pokoju. Od razu zamknęłam drzwi na klucz. Chciałam być sama.
 Usiadłam przy drzwiach, jak wtedy, gdy moi rodzice utonęli i zaczęłam łkać. Byłam kompletnie załamana. Kiedy zaczęłam wierzyć w miłość i zakochałam się w kimś... a ten ktoś uważał, że jestem w zmowie z wrogiem.
 Uniosłam głowę i zauważyłam za oknem Jack'a. Patrzył na mnie tak jakoś... inaczej. Z troską, smutkiem... pisnęłam ze strachu. Wyglądał jakby go to zraniło. Uchylił okno i wślizgnął się do środka. Zaczęłam krzyczeć. Chciał mnie uspokoić, ale strzelałam na oślep lodem. W końcu złapał mnie za nadgarstki, przycisnął do ściany i pocałował, przerywając moje krzyki. Skamieniałam zaskoczona. A potem zanim pomyślałam walnęłam go z całej siły na odlew w twarz.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 8 - Kim jesteś?

 - A więc porwali cię, a ty się z nimi zadajesz? - zapytał mężczyzna. Choć miał silny głos, było widać po nim, że jest bardzo osłabiony.
 - Kim jesteś? I czemu cię to interesuje? - spytałam skołowana
 - Jestem ci bliski, choć o tym nie wiesz - odparł muskając palcami moją twarz - Inni zwą mnie Mrokiem. A interesuje mnie to, bo byłem przy tobie od zawsze, a mną gardzisz! - podniósł głos - Oni są od jednego dnia, a ich uwielbiasz!
 - Nie rozumiem o czym mówisz - stwierdziłam zaskoczona
 - Wiedz, że wrócę. A wtedy z twojej rodziny zostanie żywa już tylko jedna osoba. - jego głos był przesycony gniewem, potem uśmiechnął się mściwie i rozpłynął w cieniu.
 Byłam przerażona. Był u mnie Czarny Pan oznajmiając, że jest mi najbliższą osobą i zapowiedział śmierć Anny. Nie miałam wątpliwości, że chodzi o nią, bo była jedynym żyjącym członkiem prócz mnie z naszego rodu.
 Skuliłam się w kącie pokoju i zaczęłam płakać. Już raz ją straciłam, nie chciałam tego powtarzać.
 Zapłakana nie zauważyłam zbliżającego się Jack'a dopóki mnie nie objął. Przestraszona odepchnęłam go i krzyknęłam.
 - Elso, co się stało? - zapytał zaskoczony moją reakcją
 - On tu był - załkałam
 - Kto? - spytał podchodząc do mnie, ale nie próbując już mnie przytulać
 - Książe Koszmarów - wyszeptałam. Jack zacisnął palce na kiju, aż mu zbielały kostki. Nie wytrzymałam i wtuliłam się w niego płacząc - Powiedział... że jest przy mnie... od zawsze... i... następnym razem... jak wróci... zginie Anna... - rozryczałam się już na dobre. Jack nieco niepewnie przytulił mnie.
 - Spokojnie... będziemy jej pilnować. Nikt jej nie skrzywdzi. A na pewno nie On. Nie ta czarna gnida z cieniem zamiast mózgu. Musimy poinformować strażników. Tylko tym razem nie mdlej po drodze, ok? - nie mogłam powstrzymać uśmiechu
 - To nie zabieraj mnie nad chmury - odparowałam. Chłopak zaśmiał się cicho. - Ale tym razem na pieszo, względnie czymkolwiek byle nie saniami czy lotem. - zastrzegłam
 - Zamknij oczy i trzymaj się mocno - odpowiedział - Tak będzie najszybciej - zrobiłam co kazał, a on objął mnie jedną ręką w pasie i poleciał.
 Tym razem lot sprawił mi przyjemność. Świszczący wiatr rozwiał mój smutek. Jack nie popisywał się jak ostatnim razem, tylko pędził z zawrotną prędkością na biegun. Nie czułam smagania wichru. Miałam wrażenie jakbyśmy byli zamknięci w bańce powietrza, które rozkosznie chłodziło mi skórę.
 Ale i ten lot musiał się kiedyś skończyć. Gdy tylko moje stopy dotknęły drewnianej podłogi troski powróciły.
 Jack zaprowadził mnie do sporej sali. Strażnicy już tam byli. Ząbek od razu przyleciała i objęła mnie. Wtuliłam się w nią jak małe dziecko.
 - Co się stało? - zapytała
 - Ten cienisty padalec, ta czarna gnida groziła Elsie - w jego głosie brzmiał tak wielki gniew, że aż zadrżałam
 - Mrok - stwierdziła, ale Jack i tak przytaknął
 - Powiedział, że zabije Annę - dodał
 Tego było już dla mnie za dużo. Zobaczyć siostrę martwą z swojej winy jest strasznie, ale wiedzieć, że zginie i nie móc nic zrobić było sto razy gorzej. Ogarnęła mnie czerń i po raz drugi w ciągu dwóch dni zemdlałam.
***
 Coś chłodnego muskało skórę mojej głowy. Rozchyliłam z trudem powieki.
 - Hej, Śnieżynko - powiedział Jack bawiąc się kosmykami włosów, które wymykały mi się z warkocza. Byłam na tym samym łóżku co ostatnim razem jak straciłam przytomność, ale tym razem moja głowa spoczywała na kolanach chłopaka. - Musisz porozmawiać z resztą strażników.
 Nie chciałam wstawać. Tak mi było z nim dobrze...
 Jack wziął mnie na ręce, zaniósł do jakiegoś pomieszczenia i położył ostrożnie na kanapie.
 - Elso, mogłabyś nam odpowiedzieć na parę pytań? - zapytał Zając
 - O co chodzi? - spytałam cicho
 - O to, że jesteś poza naszym radarem od urodzenia - odparł North
 - Jakim radarze? - zmarszczyłam brwi
 - Nie mogę cię zwęszyć - powiedział Zając - Ząbek nie ma twoich wspomnień. North nie ma cię na tatuażach. Jack nie potrafi wyczuć twojej mocy, a Piasek nie może dostać się do twoich snów.
 - Jak to możliwe? - zapytałam
 - Nie wiemy. Mrok mówił, że od zawsze jest z tobą, więc może... zablokował nas - dokończył ,ale miałam wrażenie, że nie to chciał powiedzieć. Czy on mi zarzuca współpracę z Mrokiem?! Nie no, to już serio przesada!
 Jack chyba zauważył, że denerwuję się (albo zobaczył, że kanapa zamarza), bo zmienił temat.
 - A ma ktoś pomysł jak zająć się Anną?
 - Możesz razem z Elsą zabrać ją tutaj - zaproponowała Ząbek. Zając posłał jej ostre spojrzenie, ale go zignorowała. - Musisz im wytłumaczyć sytuację - zwróciła się do mnie - Z tego co zauważyłam, Anna jest nieco roztrzepana i mogą jej nie posłuchać - skinęłam głową
 - Mam złe przeczucia - mruknęłam
 - Nie marudź! - zaśmiał się Jack - Lecimy! - złapał mnie w pasie i wyfrunął przez okno.

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 7 - Rozmowa

 Już chciałam zaczynać, gdy do pałacu wpadł zziajany Kristoff. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Czarna kamizelka była cała w igłach, pobrudzona gdzieniegdzie ziemią, a spodnie i buty ubłocone.
 - Anka, co ty mu zrobiłaś? - zapytałam powstrzymując śmiech, bo wyglądał naprawdę komicznie.
 - Przeciągnęła mnie po wszystkich okolicznych lasach i parę razy musiałem ją łapać jak zeskakiwała z skalnych półek, co zwykle kończyło się przewrotką - burknął
 Starałam się nie śmiać, ale nie mogłam. Parsknęłam śmiechem niemal równocześnie z Jack'iem. Ząbek zaraz podleciała i zaczęła go otrzepywać, a reszta strażników usiłowała zachować powagę.
 - Elsa, nie nabijaj się z Kristofka - prosiła Anna
 - Tylko bez zdrobnień mi tu! - pogroził jej palcem, ale jego oczy się śmiały. Pokręciłam lekko głową i jednym machnięciem, nieco modyfikując jego ubiór, oczyściłam go.
 - Cześć! Jestem Olaf i trochę brakuje mi ciepła! - rozległ się głos. Do pałacu wszedł bałwanek. Jack na te słowa uniósł brwi.
 - Ma oryginalne upodobania jak na lodową istotę - stwierdził
 - Jakoś tak wyszło - mruknęłam
 - Elso, może opowiedziałabyś nam swoją historię? - zaproponowała Ząbek
 - Mogę wam opowiedzieć co się działo od dnia koronacji. Nie lubię rozmawiać o dzieciństwie. - powiedziałam
 - Elsa, proszę... nigdy mi tego nie opowiedziałaś. - Anna zrobiła uroczą minkę, ale trwałam przy swoim postanowieniu
 - Nie Anno.
 - A jeśli ja poproszę? - spytał Jack uśmiechając się łobuzersko. Nie potrafiłam mu odmówić.
 - Dobrze... - westchnęłam cierpiętniczo i rozpoczęłam opowieść - Moc miałam od urodzenia, ale z czasem stawała się coraz silniejsza. Lubiłam się bawić z Anną. Jednak gdy miałam 8 lat doszło do wypadku podczas naszych nocnych zabaw. Została porażona moją mocą. Rodzice szukali pomocy u trolli, którzy uleczyli ją, usuwając z niej magię, więc i wiedzę o mojej mocy. Odseparowali mnie od ludzi, pomagając ukrywać magię. Jednak 10 lat później zginęli na morzu. Anna ciągle pukała do moich drzwi, prosząc bym wyszła, ale za bardzo się bałam. Wiedząc, że obejmę władzę w państwie codziennie próbowałam utrzymać w dłoni świecznik i szkatułkę, nie zamrażając ich, ale nie wychodziło mi to. W dniu koronacji udało mi się to ukryć. Podczas balu rozmawiałam z Anną, jednak podczas rozmowy przypomniało mi się jak kiedyś omal jej nie zabiłam i znowu się od niej odcięłam. Odeszła zraniona. Po 2 godzinach wróciła z chłopakiem u boku, prosząc o pobłogosławienie ich związku. Odmówiłam, a ona zerwała mi rękawiczkę i wszczęła kłótnię. Chciałam odejść, schronić się w pokoju, jednak nie zdołałam zapanować nad gniewem i utworzyłam lodowy mur. Przerażona uciekłam w góry. Tam bez strachu uwolniłam swoją moc tworząc ten pałac, schody do niego prowadzące i odmieniając swój wizerunek. Jakiś czas potem przybyła do mnie Anna. Chciała się ze mną pogodzić, ale bałam się. Powiedziała mi, że sprowadziłam okrutną zimę na Arendell. Tak bardzo chciałam ją chronić... - nie zauważyłam, że po policzku spłynęła mi łza, póki Jack jej nie otarł. Spojrzałam na niego smutno - Próbowała mnie nakłonić do powrotu, jednak straciłam znów kontrolę i poraziłam ją mocą. Nie wiedziałam co się stało, ale Anna się nie poddawała. Wyczarowałam Puszka, by mnie bronił i wygonił stąd moją siostrę. W międzyczasie Hans napadł mój pałac. W napadzie gniewu omal dwóch nie zabiłam. Ostatecznie Hans mnie uratował, kierując w górę grot, który wcześniej był wycelowany we mnie. Strącił jednak lodowy żyrandol, a ja choć uniknęłam zmiażdżenia, to straciłam przytomność. Ocknęłam się w więzieniu. Zniszczyłam je i uciekłam. Po drodze dogonił mnie Hans i wmówił, że zamroziłam Annę. Prawie mnie zabił, ale ocaliła mnie siostra. Kiedy się odwróciłam już była posągiem z lodu. Załamana objęłam ją. Rozmarzła, a ja zrozumiałam jak mogę przywrócić lato w Arendell. Mieszkańcy zaakceptowali moją moc. Wróciłam na stanowisko królowej, ale co jakiś czas wracam w góry na kilka dni. - siedzieliśmy chwilę w cichy, gdy nagle coś sobie uświadomiłam - Anno powinnaś już wracać. Rada będzie się martwić. Co z Carterem?
 - Ma się już lepiej. Erik i Nicodemus nie wrócili...
 - Przepraszam, że cię tak z tym wszystkim zostawiłam... powinnam wrócić na zamek. - powiedziałam zmartwiona
 - Poradzę sobie. Chyba... - westchnęła
 - Moment! - Jack wykonał gest time-out - O co kaman?
 - Mamy problemy w królestwie. - odparłam cicho - Straciliśmy dwóch członków Rady, a jeden jest ciężko ranny - dodałam, po czym zapoznałam go z sytuacją
 - To ten gościu, którego zaatakowali strażnicy? A myślałem, że to zwykły podróżny.
 Kątem oka zobaczyłam, że North dokładnie ogląda tatuaże na swoich rękach, a Ząbek rozmawia cicho z jedną ze swoich wróżek. Po chwili poleciał do mnie Piasek ukłonił się lekko, zdejmując z głowy kapelusz, który po chwili rozsypał się w złoty piasek i wyleciał przez okno.
 - Anno. Naprawdę musimy się zbierać - powiedział Kristoff - Sven jest głodny, a z tego co widzę to Olaf znowu spadł - mruknął
 - Dobra, dobra! - przewróciła oczami i spojrzała na mnie z przymrużonymi oczami - Tym razem nigdzie nie wiejesz i mnie nie straszysz, jasne? - wycelowała we mnie palcem
 - Postaram się - uśmiechnęłam się
 Jeszcze pięć minut musiałam ją zapewniać, że nigdzie się nie wybieram. Trochę wiary, no! To był wypadek nie celowe działanie!
 Pogawędziłam jeszcze z Jackiem, ale musieli zbierać się na biegun; Mleczuszka widziała koszmary w Zębowym Pałacu, Norce i Bazie North'a.
 Pożegnaliśmy się, a ja poszłam do Puszka. Nie zastałam go jednak w pałacu, co pewnie znaczyło, że wyszedł z bałwankami.
 Wróciłam do pokoju, ale ku mojemu zaskoczeniu nie był pusty.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 6 - Tak mnie straszyć!

 Na początku jazdy bałam się i zaczęłam zamrażać sanie od miejsca, na którym zaciskałam kurczowo dłonie. Potem jednak pomógł mi Jack.
 - Spokojnie, nie patrz się w dół. Patrz na mnie - ujął moje dłonie - Nic ci się nie stanie zobaczysz. Jeszcze będziesz się z tego śmiać - jego niebieskie oczy pomagały uwolnić mi się od strachu - Będzie dobrze, po prostu we mnie uwierz - nagle ogarnęła mnie ogromna chęć dotknięcia jego twarzy
 Ale zanim się zdecydowałam, wylądowaliśmy koło mojego pałacu.
 - Zdecydowanie muszę tu posprzątać po wizycie Jack'a - westchnęłam
 - A co tu do sprzątania? - zapytał Zając
 - Na przykład muszę naprawić barierkę balkonu, bo rozwaliła się jak wywalałam Jack'a z pałacu - mruknęłam - Chodźcie
 Gdy tylko przekroczyłam próg stanęłam jak wryta.
 - JACK!!! - wrzasnęłam wściekła
 - Taaa....?
 - Czy to tu wkomponowałeś Puszka w ścianę?! - zapytałam gniewnie
 - Tjaa... - zaciął się - Nie chciał mnie wpuścić! - bronił się
 - I wiedział co robi - burknęłam
 - Widziałaś tego pięknego sopla? - zapytał próbując zmienić temat
 - Promieniem, który go stworzył prawie oberwałeś - wycedziłam - A teraz panie Taki-Ze-Mnie-Iceman wyciągniesz go stamtąd
 - Przecież ładnie wygląda - wyszczerzył się
 Nagle zza ściany wychynął maleńki bałwanek. A za nim kolejny. I kolejny.
 - O matko! - jęknęłam - Wyciągaj Puszka i to migiem!
 - Kto to? - spytała kobieta-koliber
 - Czesio, Mozil i około dwustu innych. A psik! - kichnęłam i pojawiła się piątka nowych bałwanków - Zawsze jak kicham to pojawia się ich kilka.
 Jack wywalił dziurę w ścianie, uwalniając niezbyt zadowolonego Puszka i załatał ją. Ogromny bałwan zagonił te mniejsze do dalszych komnat.
 Paroma ruchami rąk usunęłam sople zarówno te w tej komnacie, jak i w innych.
 - A teraz z łaski swojej wytłumaczcie mi co się stało - powiedziałam lekko poirytowana
 - Jestem Ząbek, strażniczka wspomnień, to North, strażnik zachwytu, Zając - strażnik nadziei, Piasek - strażnik snów i Jack - strażnik zabawy. Chronimy dzieci przed Pitchem, zwanym także Mrokiem, który jest strażnikiem mroku i strachu. - potem opowiedziała mi o najnowszych dziejach, włącznie z dołączeniem Jack'a - A teraz może ty opowiesz swoją historię? - zaproponowała
 Już otwierałam usta, gdy ktoś gwałtownie otworzył lodowe wrota i wbiegł.
 - Elsa! - zobaczyłam Annę i już po chwili miażdżyła mnie w uścisku
 - Duszę się - jęknęłam
 - Tak mnie straszyć! - zawołała puszczając mnie - Mało zawału nie dostałam jak usłyszałam dwa dni temu twój krzyk! Twój pałac był jak po walce, Puszek w ścianie, a ciebie ani śladu! Dopiero dziś Olaf powiedział, że słyszy jakiś krzyk, a Kristoff stwierdził, że widzi błysk w twoim pałacu! Popędziliśmy tam od razu! Ale jak mogłaś tak mnie wystraszyć!
 - Reklamacje składaj do Jack'a, to on mnie porwał - spojrzałam krzywo na białowłosego
 - Ile mam jeszcze przepraszać? - przewrócił oczami
 - Mówiłam, że istniejecie! - zaczęła skakać jak małe dziecko - Mówiłam, mówiłam!
 - Ania uspokój się... - westchnęłam
 - Elso, to twoja siostra? - spytała Ząbek
 - Tak, to Anna, księżniczka Arendell - odparłam. Anna patrzyła na strażników zachłannie, jakby nadal nie mogła uwierzyć, że ich wszystkich spotyka.

Rozdział 5 - Muszę wracać

 Gdy dotarłam do granicy lasu, odważyłam się spojrzeć za siebie. Jeszcze nie zaczęli mnie gonić.
 W sumie nie dziwię się, jeśli grzebyk zadziałał jak planowałam, to byli unieruchomieni na 24 godziny. Margines bezpieczeństwa musi być. Ale tam nie było tego chłopaka, więc jak wróci to ich uwolni.
 Dopiero po godzinie, gdy była wyczerpana, przerwałam bieg i zaczęłam myśleć. Gdzie ja właściwie jestem? Ile byłam nieprzytomna? Miałam nadzieję, że Anna nie słyszała mojego krzyku i się nie martwi. Chociaż darłam się tak, że musiałaby być głucha... albo spać. Wtedy też nic do niej nie dociera.
 Zerwał się wiatr, więc szybko ukryłam się w jaskini. Ale wtedy uświadomiłam sobie co przeoczyłam - śnieg! Zostawiłam ślady!
 - Elsa! - krzyczał chłopak. Wycofałam się w głąb jaskini, ale byłam tak przestraszona, że wszystkie ściany pokryły się lodem. Nagle wpadłam na pomysł. Wsunęłam się do wnęki i zamknęłam ją lodem tak, że nie różniła się wyglądem od reszty ścian. - Elsa! - jakiś kształt przeszedł cały czas nawołując. - Ona musi gdzieś tu być, przecież się nie rozpłynęła w powietrzu - mruczał pod nosem - Elsa!
 Kiedy minął moją kryjówkę, bezgłośnie usunęłam lód i cichcem wymknęłam się.
 - Elsa - usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się gwałtownie
 - Nie zbliżaj się - ostrzegłam
 - Ej, no przepraszam! Nie pomyślałem jak to wyglądało z twojej strony! Po prostu byłem ciekawy, a gdy zobaczyłem, że masz moc taką jak ja to tak się ucieszyłem... przepraszam! - kajał się. Spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi oczami... wyglądał tak uroczo jak szczeniak... eee znaczy: teraz to przeprasza? A nie pomyślał o tym wcześniej zanim mnie porwał?!
 Już otwierałam usta, by powiedzieć, że mu wybaczam, gdy usłyszałam jakiś szelest za plecami. Odwróciłam się gwałtownie. Był tam Zając. Kichnęłam, w sumie nie wiem czemu. Nie mam uczulenia na futro, ale przy nim swędział mnie nos. Zwierzak był wściekły. Dobrze, że nie na mnie.
 - Jack! Może byś zaczął dbać o gości?! Elsa przymroziła nas do ścian, bo nie byłeś łaskaw jej nic wytłumaczyć! - warknął. Przezornie przylgnęłam plecami do ściany i powoli zaczęłam się przesuwać w stronę wyjścia.
 - Zając! Nie mów, że znów masz mi coś za złe. Masz? - odparł z zawadiackim uśmieszkiem opierając się na drewnianej lasce.
 - Mam. Ale nie o to tu chodzi. Może byś wtajemniczył Elsę? - wycelował w niego bumerangiem
 - W sumie racja. Wygląda jak ty przy charcie Jamie'go - wyszczerzył się
 - Nie przeginaj koleś - Zając zmrużył oczy
 Byłam już przy drzwiach, gdy coś niebiesko-zielono-żółtego złapało mnie w ramiona i uniosło w górę, by po chwili opuścić.
 - Już się martwiłam, że się zgubiłaś! - zbeształa mnie kobieta-koliber. Wpatrywałam się w nią zaskoczona. Nie tego się spodziewałam, przecież, jak to ujął Zając, przymroziłam ich do ściany! Normalnie w tej chwili powiedziałabym coś bardzo królewskiego i dyplomatycznego, ale wyszło mi tylko:
 - Że co?
 - Jack mówił, że się go przestraszyłaś i dlatego tak zareagowałaś. On zachowuje się jak dziecko. Jest taki lekkomyślny! - uśmiechała się, więc mimo narzekań było widać, że traktuje go jak syna
 - Eee... - stać mnie było tylko na tyle w takiej sytuacji
 - Nic ci się nie stało? - spytała z troską - Nie zmarzłaś? Jesteś głodna? Nie miałaś problemów po drodze? - teraz to już zbaraniałam. Ona się o mnie martwi?
 - Zwykle nie marznę w samej sukni, ale tym razem musiałam wziąć płaszcz. A głodna nie jestem, bo wzięłam jedzenie z szafki. - powiedziałam, jak już się otrząsnęłam
 - Skąd właściwie wzięłaś płaszcz i torbę? - zmarszczyła lekko brwi - Z tego co wiem, żadnego tam nie było, a ty miałaś inne ubrania.
 - Tak ta suknia wyglądała wcześniej. Gdy uciekłam rok temu, to przemieniłam ją. A reszta to prześcieradło i poszewka na poduszkę, tylko zaczarowane - uśmiechnęłam się lekko
 - Ja jednak wolę drugą wersję tej sukienki. - odwróciłam się  zaskoczona i zobaczyłam Jack'a, który przykucnął na szczycie swojej laski - O wiele lepiej w tamtej wyglądasz. Ta jest taka... - zawahał się - sztywna
 - Muszę wracać do Arendell - oznajmiłam przypominając sobie o siostrze
 - Powinnaś odpocząć - powiedział postawny, siwy facet
 - Anna będzie się martwić, bo na pewno usłyszała albo ktoś jej doniósł o moim krzyku - spojrzałam ciężko na białowłosego
 - A co się stało? - zapytał Zając
 - Krzyczała, żeby ją puścić, to puściłem - wyszczerzył się chłopak
 - Kilkanaście metrów nad dachem zamku - wykrzywiłam usta
 - Jack... - westchnęła kobieta
 - Ale naprawdę powinnam wracać. Możemy porozmawiać w moim pałacu - zaproponowałam - Wytłumaczycie mi wszystko.
 - Ja jestem za - powiedział Zając - Zimno tu.
 - Jesteśmy na biegunie, koleś - powiedział Jack naśladując jego ton
 - Piasek ma rację - powiedział Wielki Facet - Przenieśmy się sprawnie, bo on niedługo zacznie pracę.
 - Ja może pójdę tunelami... - zaproponował Zając
 - O nie stary. - zagwizdał przeciągle i po chwili obok wylądowały sanie. Wsiedliśmy, ale Zając się ociągał. Mężczyzna przewrócił oczami i łapiąc go za pokrowiec na bumerangi, wsadził do pojazdu - Zapnij się, Elso!

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 4 - Porwanie

 - Weź się w garść... okiełznaj to... - powtarzałam chodząc po sali - Nie czujesz nic, a nic... nic nie czujesz... nie czuj nic! - ale moc nie chciała mnie słuchać. Ściany sali były czerwone.
 Nagle usłyszałam ryk Puszka i zobaczyłam wlatującego białowłosego chłopaka.
 - Nie zbliżaj się! - krzyknęłam wyciągając przed siebie ręce
 - Wrzuć na luz! - odparł pokazując puste ręce. Właściwie jedną, bo w drugiej miał ten kij. Machnięciem dłoni wytworzyłam przednim blok lodu. Wzleciał i przykucnął na ostrych krawędziach sopli u jego szczytu. Chwilę później zjechał po nim jak po zjeżdżalni.
 On mnie przerażał. Śledził mnie, wślizgnął się do mojego prywatnego pałacu, załatwił Puszka i lata. No i zachowywał się chamsko, ale to raczej wkurzało.
 Ściany zmieniły kolor na żółty, a dookoła zaczynał padać gęsty śnieg.
 - Laska, rozchmurz się! - uśmiechnął się, wziął garść śniegu, uformował w kulę i dmuchnął w nią. Zalśniła lekko, a potem rzucił nią we mnie. Uniknęłam pocisku, a wtedy zaczął robić nowe. Postanowiłam użyć sztuczki, którą wypróbowałam na strażnikach, gdy chcieli mnie zabić.
 Najpierw wzniosłam dwa lodowe mury po jego bokach, a potem dorobiłam trzeci, który poruszał się i zmuszał go do cofania się.
 - Ej! - żachnął się - Łooo! - zawołał wypadając z balkonu.
 Chociaż wiedziałam, że umie latać poczułam irracjonalny lęk. Podbiegłam do barierki i wychyliłam się. Nagle coś porwało mnie w powietrze. Pisnęłam. Okazało się, że chłopak złapał mnie w pasie i gdzieś lecieliśmy.
 - Puszczaj! - krzyknęłam oburzona. Byliśmy już nad Arendell.
 - Wedle życzenia - powiedział i zwolnił uścisk. Wydarłam się na całe gardło. Złapał mnie tuż nad dachem zamku. - Wiesz jak pięknie wygląda zorza z bliska?
 - Nie! Nie próbuj!!! - wrzeszczałam i szarpałam się, ale mnie ignorował, wzlatując coraz wyżej i wyżej. A im wyżej tym rzadsze powietrze, więc powoli słabłam. - Nie... Nie mogę... od... chać... - wyszeptałam, gdy znaleźliśmy się przy zorzy. Nie miałam czym oddychać. Po chwili ogarnęła mnie ciemność.
***
 Zaspana otworzyłam oczy. Słońce było już wysoko.
 - Dlaczego znowu nikt mnie nie obudził! - jęknęłam - Carter mnie zabije! Już 3 razy zaspałam na zebranie Rady! - wstałam szybko. Ku swojemu zdziwieniu zorientowałam się, że nadal jestem w sukni. Może po prostu byłam padnięta.
 Zaskoczyło mnie również to, że szafa była pusta. Sandie wzięła wszystko do prania? No cóż, pomyślałam, pójdę w tej.
 Podeszłam do toaletki i uczesałam się. Kosmetyków też nie było. Znowu Anna robi mi kawały?
 Śnięta poszłam w stronę jadalni. Usłyszałam, że ktoś tam rozmawia, ale nie rozpoznawałam ich głosów. Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta na progu.
 Kobieta-koliber fruwała rozsyłając na różne strony maleńkie wróżki, wyglądające jak miniaturowa wersja jej.
 Jednocześnie rozmawiała z beżowo-żółtym, niskim ludkiem, który wyglądał jak zrobiony z piasku. Znaczy chyba rozmawiali. Nad jego głową pojawiały się obrazki.
Obok potężnie zbudowany siwy facet z brodą kłócił się z... zającem. Nie no, serio. Z wielkim, stojącym na dwóch łapach zającem z pokrowcem na bumerangi na plecach. Wykłócali się dosyć ostro.
 Rozchyliłam usta z zaskoczenia.
 - Chłopcy uspokójcie się! Ona tu jest! Straszycie dziewczynę! - zganiła ich kobieta-koliber
 Przypomniały mi się wczorajsze wydarzenia. Wykonałam kilka chwiejnych kroków w tył, po czym pobiegłam z powrotem do pokoju. Wpadłam do środka i zatrzasnęłam z hukiem drzwi.
 Powinnam od razu się zorientować! Przecież mój pokój miał błękitne ściany, a nie drewniane! A toaletka nie była wykuta z lodu!
  Kilkoma ruchami rąk doprowadziłam moją suknię do stanu z dnia koronacji. Potem złapałam poduszkę, wyjęłam ją z poszewki, którą przemieniłam mocą w płócienna torbę i napchałam do niej jedzenia, które leżało na szafce.
 - Halo? - usłyszałam głos kobiety zza drzwi - Przepraszam za Jack'a, on jest strasznie lekkomyślny...
 - Ząbek, ona musi się uspokoić - powiedział męski głos
 - Jak zwykle! Jack robi coś głupiego i na nas spada odpowiedzialność! Sprowadził jakąś dziewczynę, a my nawet nie wiemy kto to! - zrzędził ktoś inny
 - Jestem Elsa, królowa Arendell! - krzyknęłam do nich. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Złapałam prześcieradło, zarzuciłam sobie na ramiona i przemieniłam w granatowy płaszcz.
 - Elsa, otwórz! - prosiła kobieta
 Złapałam leżący na toaletce grzebień i dmuchnęłam w niego. W środku zaczęło pulsować światło. Wrzuciłam go w szczelinę pod drzwiami. Otworzyłam okno i przerzuciłam nogi przez parapet
 Usłyszałam odgłos uderzających o ścianę czterech postaci. Wybuchający lodem grzebień to lekka przesada, ale byłam zdesperowana.
 Niespokojnie spojrzałam na przepaść pod moimi nogami. Mój pomysł już nie wydawał mi się taki wspaniały. Wzięłam głęboki oddech i stworzyłam kawałek schodów. Niepewnie postawiłam na nich stopy. W miejscu, które zetknęło się z moim butem, rozbłysło lekkie światło i utworzyło  się kilka kolejnych stopni. Narzuciłam na głowę kaptur i pobiegłam.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 3 - Za kogo ty się uważasz?!

 "Jesteś jej winna prawdę" powiedział Carter
 - Mamy kłopoty w Di Lare - powiedziałam zrezygnowana
 - Co się stało? - zapytała poważniejąc
 - Prawdopodobnie straciliśmy Erika i Nicodemusa. Carter wrócił mocno poraniony... nie wiem co się tam dzieje. Wszyscy tam są przerażeni... jedna ze służek zaczepiła Cartera jak wychodził z zamku i powiedziała, że coś złego dzieje się z władcą. Nocami rozmawia ze sobą...
 - Co przydarzyło się Carterowi? - zapytała rzeczowo. Nie wiedziałam, że ten mały chochlik może być tak poważny.
 - Miał się spotkać w gospodzie z Erikiem i Nicodemusem, ale strażnicy zawlekli go do lasu. Chcieli go zabić, lecz zdołał się jakoś wybronić. Mówił, że zerwał się straszny wiatr, który go omijał. Podczas ucieczki stracił przytomność, a wtedy ktoś przeniósł go do Arendell. Obok siebie znalazł kawałek lodu, na którym wyskrobano "Uwierz". A ja nie mam bladego pojęcia co to ma znaczyć! - jęknęłam
 - Wiatr i lód? - spytała. Przytaknęłam - Była taka jedna bajka. Uwielbiałam ją jak byłam mała! Był tam taki Jack i Zając, i Zębuszka, i Piasek, i Mikołaj... I Jack, Jack Frost, miał moc lodu jak ty i potrafił latać! I właściwie nad wiatrem panował...
 - Ale to tylko bajka - zaoponowałam
 - Ale to prawda - odparła z błyszczącymi oczami Anna - Jak byłyśmy małe to raz się z nami bawił, bo on jest strażnikiem zabawy, ale musiał coś załatwić i poleciał, i parę razy go potem jeszcze widziałam jak bawił się z dziećmi! Rozpętywał bitwy na śnieżki!
 - Anno, udam się do lodowego pałacu na kilka dni. Potrzebuję chwili wytchnienia...
 - I porządnej drzemki - wtrąciła rudowłosa
 - ... i czy mogłabyś mnie zastąpić? - skończyłam
 - Jasne! Z Kristoffem wszystkim się zajmiemy, jak zwykle - wyszczerzyła się
 W sumie miała rację. Raz na jakiś czas robiłam sobie urlop, a ona wszystkim się zajmowała. Jak na razie każdy jej *ekhm* nowatorski pomysł powstrzymywał jej chłopak.
 Poszłam do pokoju i spakowałam torbę. W sumie wrzuciłam tam tylko książkę z legendami, parę kosmetyków i trochę jedzenia.
 Pożegnałam się z siostrą i wyszłam. Zobaczyłam dzieci rzucające się śnieżkami. Miały chyba po 7-8 lat, ale jeden był starszy... wysoki, blady siedemnastolatek z zawadiackim uśmiechem i radosnym błyskiem w oczach bawił się z nimi. Jego włosy były tak białe, że niemal szare. W ręku miał haczykowaty kij, lekko oszroniony, a ubrany był w niebieską bluzę i brązowe spodnie. Co najbardziej mnie zaskoczyło był boso.
 - Królowo - powitał mnie strażnik - Czy znowu udajesz się do swego pałacu?
 - Tak - odparłam - Anna się wszystkim zajmie - uśmiechnęłam się lekko. Kątem oka zobaczyłam, że tamten chłopak mi się przygląda. Chociaż odwrócił się od dzieciaków, żadna śnieżka nie poszybowała w jego stronę.
 Trochę mnie to peszyło, więc szybki krokiem upuściłam dziedziniec. Zauważałam go niemal wszędzie. Raz był przy kramie, potem koło bramy, miałam wrażenie nawet, że widzę go w lesie.  Coraz bardziej podenerwowana, już niemal biegłam. Uspokoiłam się dopiero na Lodowym Wierchu, przy wrotach do mojego pałacu. Ale wtedy zobaczyłam, że wślizgnął się za mną do środka.
 Wielki bałwan wyszedł zza ściany. Chłopak wycelował w niego kijem, jakby chciał go ostrzelać.
 - Bałwan na sterydach - skwitował cicho, a w jego głosie pobrzmiewało zaskoczenie.
 Jego zachowanie zaczynało mnie irytować. Najpierw lazł za mną, potem wślizgnął się do mojego pałacu, a nie był łaskawy nawet się przywitać, i zachowywał się jakby był tu sam.
 - Wpadłam na parę dni, Puszek - powiedziałam do bałwana
 - Ona to zna? - spytał siebie zdziwiony. To już mnie wściekło.
 - Wyjdź. Teraz. - wycedziłam stojąc nadal tyłem do niego. Widziałam jego odbicie w lodowej ścianie. Przekrzywił lekko głowę, wyglądał tak uroczo... znaczy nadal zachowywał wkurzająco. Zacisnęłam dłonie. - Wyjdź w tej chwili, bo za siebie nie ręczę - zagroziłam, ale on nadal się zachowywał jakbym nie mówiła do niego.
 Odwróciłam się powoli i wbiłam w niego wściekły wzrok. Lekko zmarszczył brwi zdziwiony.
 - Nie wiem kim jesteś, ale masz natychmiast wynieść się z mojego pałacu - wycedziłam. Chłopak obejrzał się za siebie - Do ciebie mówię! Ty w niebieskiej bluzie z białymi włosami! - krzyknęłam. Zszokowany chłopak rozchylił usta - Nie dość, że masz czelność za mną łazić to nawet się nie przywitałeś! Wparowałeś do mojego pałacu! I udajesz idiotę! Za kogo ty się uważasz?! - machnęłam wściekła ręką i przypadkowo cisnęłam lodowym promieniem w ścianę, tworząc kilka sopli.  Natychmiast przestraszona przycisnęłam dłoń do piersi. Nie zdarzyło mi się tak utracić kontroli od dni koronacji.
 Wbiegłam szybko po schodach do Wielkiej Sali, nawet nie oglądając się za siebie, by sprawdzić jego reakcję.

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 2 - Złe wieści

 Następnego dnia wstałam wcześnie i udałam się do jadalni na śniadanie. Popijałam sok pomarańczowy, gdy do pomieszczenia wpadła zadowolona Anna.
 Rudawe włosy splotła w dwa warkocze, na jasne czoło opadała jej grzywka, z pod której wyglądały jasnoniebieskie oczy.
 Ubrała się jak zwykle - w gorset i spódnice w kolorze brudnej zieleni, a pod tym miała beżową koszulę.
 - Elsa! Hej! - zawołała rozpromieniona, dosiadła się do mnie i zaczęła nawijać - Kristoff zabrał mnie wczoraj w góry! Byliśmy niedaleko twojego pałacu! Ale musieliśmy wrócić, bo Olaf spadł z klifu i rozpadł się, więc musieliśmy mu pomóc...
 Przyznaję, nie słuchałam. Co jakiś czas tylko kiwałam głową, albo wtrącałam jakieś monosylaby. Jej to wystarczało.
 Ale jej paplanina nie była w stanie wyciszyć moich rozmyślań. Co się działo w Di Lare? Coraz bardziej się denerwowałam. Zacisnęłam dłonie na blacie stołu.
 - Elsa, co się stało? - spytała Anna łapiąc mnie za rękę i wyrywając z rozmyślań.
 - Nic, nic. Zamyśliłam się tylko - uśmiechnęłam się przepraszająco
 - Zamrażasz stół - zauważyła. Natychmiast oderwałam dłonie od blatu
 - Myślałam o rodzicach - skłamałam
 Anna nie odpowiedziała tylko ścisnęła lekko moją dłoń, by okazać mi wsparcie.
 Nagle do jadalni wbiegł strażnik. Zerwałam się z krzesła.
 - Carter wrócił... - wydyszał - Jest z nim źle... musi natychmiast się z królową widzieć... mówi, że to sprawa najwyższej wagi...
 Od razu ruszyłam za nim, zostawiając zaskoczoną siostrę. Byłam na tyle zdenerwowana, że zostawiałam za sobą lodowe ślady butów. Weszłam bez pukania do szpitalika. Carter wyglądał źle.  Miał rozcięty policzek, wiele ran od miecza i siniaków. Sandie położyła mu  wilgotną szmatkę na czoło i zabierała się za inne obrażenia.
 - Królowo - powiedział słabo, gdy mnie zobaczył
 - Carterze, co się stało?
 - Byłem na zamku w Di Lare. Gdy pytałem o ta służkę, to odpowiedzieli, że jej nie ma. Zobaczyłem jednak jak idzie korytarzem. Stwierdziłem, że jest przecież tam, ale zatrzasnęli mi drzwi przed nosem. Z Erikiem i Nicodemusem miałem się spotkać w gospodzie, ale nie zjawili się. Zamiast nich przyszło kilku zamkowych strażników. Wywlekli mnie do lasu i zaatakowali. Nagle zerwał się silny wiatr. Mnie omijał, ale na nich naparł z całą siłą. Uciekłem, lecz niedaleko potknąłem się i straciłem przytomność. Obudziłem się w Arendelle, tuż koło zamku.
 - Kto cię przeniósł? - spytałam
 - Nie wiem - odparł - Obok mnie leżał kawałek lodu, na którym ktoś wyciął jedno słowo: Uwierz.
 Coś drgnęło w mojej pamięci. Jakaś historia... czy może raczej bajka... zamyślona ruszyłam w stronę biblioteki.
 Po jakimś czasie wpadła tam Anna.
 - Co się stało? - zapytała bez żadnego wstępu.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział 1 - Królowa nie ma lekko

 - Królowo! Królowo! - rozległ się krzyk
 Zamrugałam nieprzytomnie. O co chodzi? Znowu Anna zgubiła się w górach?
 - Taaaak? - ziewnęłam
 - Królowo, jest już późno! Trzeba wstawać! - wołała służka
 - Już idę, Sandio, jestem na nogach od chrr... - przysnęłam na moment i zaraz się ocknęłam - wschodu słońca...
 Ruszyłam się niechętnie z ogromnego łóżka, wykonanego z białego drewna, i podeszłam do toaletki. Na głowie miałam platynowy stóg siana, a na policzku odcisnęły mi się ślady poduszki. Rozczesałam leniwie włosy i splotłam je w warkocz.
 Zerknęłam w lustro. Pod niebieskimi oczami miałam wory, bardzo widoczne z powodu mojej jaśniutkiej cery. Przemyłam twarz i zrobiłam sobie lekki make up, bo ostatnio jak weszłam w takim stanie, to Anna zmusiła mnie do drzemki. Nie żebym nie chciała spać, ale obowiązki wzywały.
 Założyłam jasnoniebieską suknię, którą stworzyłam sobie jeszcze w moim lodowym pałacu, gdy uciekłam z zamku.
 Stłumiłam ziewnięcie i spojrzałam na zegarek.
 - Już 10?! Dlaczego nikt mnie nie obudził! - jęknęłam. Za półgodziny miałam radę w sprawie... w sumie nie wiem jakiej. Nie poinformowano mnie, tylko kazano mi się stawić o tej godzinie w Wielkiej Sali.
 Pobiegłam szybko do jadalni, gdzie na szczęście już Sandie naszykowała mi śniadanie. Podziękowałam jej i szybko spałaszowałam pancakes z nutellą. Popijając mokkę poszłam na miejsce zebrania.
 Czekało już tam 10 starszych panów, moich doradców.
 - Królowo, coś marnie wyglądasz - powiedział z troska jeden z nich, chyba Carter.
 - Nie wyspałam się - mruknęłam. Usiadłam u szczytu stołu i powiodłam po nich wzrokiem - W jakiej sprawie rada została zwołana?
 - Coś dziwnego dzieje się w Di Lare
 - A mianowicie? - natychmiast oprzytomniałam
 - Ludzie tam są przerażeni, choć nie wiadomo czemu. Gdy spytaliśmy się tamtejszego władcy, odparł, że to nic takiego. - zamilkł na chwilę - Ale kiedy wychodziliśmy, jedna ze służek podbiegła do nas i powiedziała, iż z jej panem dzieje się coś złego. Rozmawia sam ze sobą nocą w komnatach.
 - Eriku, Nicodemusie, przeprowadźcie śledztwo i koniecznie sprowadźcie do mnie tę służkę. Musze z nią porozmawiać - zasępiłam się - Ile wie Anna?
 - Nic jej nie powiedzieliśmy bez twojej zgody - odparł Erik
 - Nie chcę jej martwić - westchnęłam
 - Powinna wiedzieć co dzieje się w jej królestwie - wtrącił Carter
 - Jest jeszcze młoda... należy się jej coś od życia - jęknęłam - Jestem jej to winna, za tamtą ucieczkę...
 - Co zrobisz w tej sytuacji? - zmienił temat Nicodemus
 - Muszę to przemyśleć. Ogłaszam koniec narady - obwieściłam i udałam się do biblioteki

Prolog

Iskra lodu w morzu ciemności. Maleńkie światło w otchłani mroku.
Tak maleńkie... tak słabe...
A wystarczy niewiele, by mu pomóc...
Tylko czy on się odważy sprzeciwić Radzie? Czy ona będzie na tyle silna, by wyciągnąć go z otchłani?
Czy nie przeszkodzi jej lód...

Kilka słów na wstępie

No dobra. To mój pierwszy tego typu blog, więc proszę o wyrozumiałość. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Będzie o Elsie i Jacku, ale nie zabraknie i ich wroga Mroka.

Narka, Ania