niedziela, 23 sierpnia 2015

Ogłoszenie (Aktualizacja)

 Wybaczcie, ale nie będzie mnie do 30.08. Mamy wyjazd harcerski do Gorzewa i nie będę miała zasięgu, jak to w lesie. Gdy tylko wrócę, to przysiądę i napiszę next jak najszybciej mi się uda, obiecuję :*
Ania

Ps. Smutno mi, że tylko jedze osoba ze mną została podczas kryzysu :'(  To przykre jak szybko zostałam przez czytelników opuszczona, gdy ogłosiłam ubytek weny... Ale przynajmniej wiem, że na Wiktorię Jabłońską mogę liczyć :D

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 42 - Nie...

 Ciepło stawało się już nieznośne. Płonęłam od środka, mimo że wokół mnie szalała śnieżyca. Spojrzałam błędnym wzrokiem na zamrożone ściany jaskini. A gdyby tak... Z całej siły spróbowałam się skupić, ignorując ból i nieznośny gorąc. Lód, szron i sople zaczęły znikać, a zawarte w nich zimno wracać do mnie. Pozwoliłam sobie na cichą nadzieję, że może mi się uda, gdy rozmroziłam już połowę jaskini.
 Ale właśnie wtedy wspomnienie uderzyło we mnie z siłą kuli do wyburzania, pochłaniając całą moją wolę.
 Cofnęłam się w czasie i znów była przerażona swoją mocą i faktem, że po raz kolejny poraziłam Annę. " Szczęście, że nie dostała w serce. Serce jest bardzo trudno odmienić". Tym razem prosto trafiłam ją prosto w pierś. Po raz kolejny skrzywdziłam ją, naraziłam na śmierć. Ściany mojego pałacu były czerwono-granatowe.
 - Weź się w garść - powiedziałam do siebie - Okiełznaj to! Nie czujesz nic, a nic. Nic nie czujesz, nie czuj nic! - ale nie potrafiłam zapanować nad moim lodowym demonem. Zaczął zwracać się przeciw mnie; ze ścian zaczęły wyrastać sople.
 Nagle upadłam i iluzja znikła, zostawiając mnie łkającą na ziemi. Zwinęłam się w kłębek na twardej skale. Przypomnienie czasu, gdy byłam potworem, bolało.
 Jednak wspomnienia nie miały zamiaru dać mi spokoju. Byłam na przyjęciu z okazji koronacji. Miałam na sobie suknie, zakrywającą mnie od szyi do stóp. Do tego korona i purpurowy płaszcz, oznaka pozycji społecznej i rękawiczki, by poskromić moc. Na głowie miałam misterny kok. Rozmawiałam z dygnitarzami sąsiednich państw. Ale te obrazy były inne. Widziała salę balową i jaskinię jednocześnie, a wszyscy wokół byli z lodu.
 - Elsa! Znaczy Wasza Wysokość, można na chwilę? - odwróciłam się do Anny, ciągnącej za rękę Hansa - Pozwól, że przedstawię. Jego Wysokość Hans, książę Nasturii.
 - Wasza miłość - skłonił się mężczyzna. Skinęłam mu uprzejmie głową. - Czy możesz... - zaczęli razem - pobłogosławić nasze... małżeństwo? - Anka położyła mu głowę na ramieniu, z uwielbieniem wpatrując się w jego oczy.
 - E, małżeństwo? - spytałam zaskoczona
 - Tak! - pisnęła podekscytowana dziewczyna
 - Nie rozumiem, jak to? - starałam się zachować spokój. Miałam cichą nadzieję, że się przesłyszałam.
 - No sami jeszcze nie wiemy wszystkiego. Potrzeba paru dniu, żeby wszystko obmyśleć. Na pewno będzie zupa, lody i szampan i goście... Ej, zamieszkamy tu? - złapała go za ręce
 - Tu? - zdziwiłam się
 - Ja bardzo chętnie! - odpowiedział mężczyzna
 - Anno... - próbowałam zatrzymać słowotok siostry, ale ona właśnie zaczęła się rozkręcać
 - I ściągniemy tu twoich dwunastu braci, co? Spokojnie, wszyscy się pomieszczą... - rzuciła w moją stronę. Jakby mi o to chodziło!
 - Co? Jak to? Momencik. Chwileczkę - udało mi się w końcu przykuć jej uwagę - Nikogo tu nie ściągniesz, ani nie wyjdziesz za mąż - powiedziałam
 - Zaraz, proszę? - spytała zaskoczona
 - Możemy porozmawiać same? Na osobności? - spytałam błagalnie
 - Nie! Jak chcesz nam coś powiedzieć, to słuchamy oboje - przysunęła się do niego
 - Proszę - westchnęłam - nie wychodzi się za nieznajomego.
 - Wychodzi się, jeśli się go kocha - zaprotestowała. Anka miała wielkie serce, ale była naiwna jak dziecko.
 - Anno, co ty wiesz o miłości - odparłam
 - Więcej niż ty! Ty zawsze tylko wszystkich odtrącasz! - te słowa zabolały mnie, jakby wbiła mi nóż w serce.
 - Chcecie błogosławieństwa, ale nie otrzymacie go. - z trudem panowałam nad emocjami - A teraz... przepraszam - zaczęłam się od nich oddalać, by ochłonąć.
 - Wasza wysokość, pozwolisz że... - zaczął Hans, ale mu przerwałam
 - Nie! Nie pozwolę! I... i czas na pana. Koniec przyjęcia, zamknąć wrota - poleciłam służbie
 - Co? Jak to? Elsa, nie, zaczekaj! - krzyknęła i złapała mnie za rękę, zrywając rękawicę. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, przerażona.
 - Oddaj rękawiczkę! - powiedziałam i spróbowałam odebrać jej moją własność, lecz dziewczyna się cofnęła o krok.
 - Elsa, proszę! Proszę, ja nie chcę żyć w ten sposób...
 - Więc odejdź - wyrwało mi się. Westchnęłam ciężko, spuszczając wzrok i odwróciłam się, zmierzając do drzwi
 - Co ja ci takiego zrobiłam?! - krzyknęła. To nie ty mi zrobiłaś, tylko ja tobie, chciałam powiedzieć, ale nie mogłam. Rodzice mówili, że ona nie może się dowiedzieć.
 - Przestań dobrze? - rzuciłam przez ramię zamiast tego
 - Nie, co?! Czemu się ode mnie odwracasz, czemu przed wszystkim uciekasz, czego się tak strasznie boisz?! - wyrzuciła mi. Ogarnęła mnie wściekłość. Odtrącałam ją, by jej nie skrzywdzić, uciekałam by nic nie zniszczyć, bałam się samej siebie... A ona zarzucała mi egoizm.
 - Mówię ci, PRZESTAŃ! - krzyknęłam, machnięciem tworząc mur z lodu. Słysząc okrzyki zaskoczenia i strachu, natychmiast otrząsnęłam się i gniew zmienił się w przerażenie. Najbardziej bolało mnie zszokowane, pełne strachu i niedowierzania spojrzenie Anny
 - Elsa... - wyszeptała wstrząśnięta dziewczyna
 I wszytko zniknęło. Znowu zostałam sama z bólem. Opadłam na kolana, szlochając. Byłam ubrana i uczesana jak wcześniej. Warkocz na bok, przetykany śnieżynkami i lodowa suknia.
 Nagle poczułam na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Uniosłam zapłakane oczy i ujrzałam zatroskanego Czkawkę oraz zaskoczoną Astrid.
 - Co to było? - spytała cicho
 - Moje wspomnienia - szepnęłam, nadal wstrząśnięta tym co widziałam. Dotknęłam mokrego policzka. Po czułam chłód na skórze i zamarznięte łzy pokruszyły się, spadając na ziemię - Ile zobaczyliście?
 - Od momentu, gdy przyszła do ciebie lodowa dziewczyna z mężczyzną u boku - odparł wiking
 - To była moja siostra, Anna z Hansem - powiedziałam głucho - W dniu koronacji - objęłam się rękami, wbijając paznokcie w skórę. Poczułam coś mokrego na palcach i dopiero wtedy zauważyłam, że rozdarłam rękawy, raniąc się do krwi. Astrid delikatnie, lecz stanowczo oderwała moje dłonie od ramion
 - Wypij - poleciła, wciskając mi drewnianą szklankę [Nie no, serio, jak to brzmi... pomóżcie ludzie, jak to inaczej nazwać?! dop. aut.]. Posłusznie wychyliłam zawartość. Nawet nie wiedziałam, że tak zaschło mi w gardle.
 - Czkawka... - wychrypiałam - Normalnie nigdy być cię o to nie prosiła, ale nie mam wyjścia... - urwałam, bo umysł przeszył mi straszny ból
 - O co chodzi? - spytał zaniepokojony wódz
 - Czy mógłbyś... polecieć do Northa. - miałam wrażenie, że ktoś wbija mi rozżarzone szpikulce w głowę - Do jego bazy... - zmusiłam się do utworzenia na dnie jaskini obrazu Mikołaja i jego domu, yeti i pozostałych Strażników. Zajęło mi to kilka minut, bo ból nie pozwalał mi wystarczająco się skoncentrować - To on, a to jego baza - wskazałam na odpowiednie szkice - Te stwory dla niego pracują... jeśli będą chciały cię zatrzymać... powiedz, że chodzi o mnie. Że potrzebuję pilnie... pomocy. Powinny cię zaprowadzić do Northa. To Jack... Piasek, Zając... Ząbek i Pitch. Reszta... Strażników - coraz trudniej było mi formułować słowa - Powiedz im co... się stało. Powinni... coś znaleźć.
 - A jeśli nie znajdą? - jego niepokój jeszcze bardziej się zwiększył
 - Coś... wymyślą - odparłam - Leć... na północ. Wiesz jak dotrzeć... do innych światów.
 - Zaopiekuj się Elsą  - Czkawka cmoknął Astrid w policzek, wskoczył na Szczerbatka, który nie wiadomo skąd się tu wziął, i poleciał. Tak oto zostałam sama z nie do końca przyjazną kobietą-wikingiem. Żyć nie umierać, nie?
 - Co cię łączy z Czkawką? - zapytała Astrid, niby przypadkiem gładząc palcami ostrze topora. Niemal rozbawiła mnie jej zaborczość. Niemal, bo przypuszczałam, że gdybym miała podejrzenia o zdradzie Jacka i przed sobą dziewczynę, z którą teoretycznie mnie zdradza, to zachowałabym się gorzej.
 - Dwudniowa znajomość? A może półtorejdniowa... - zamyśliłam się - W każdym razie, on cię nie zdradza. Nie ze mną - dziewczyna zmrużyła groźnie oczy - Czy ty nie widzisz jak on na ciebie patrzy? - spytałam - Głowę dla ciebie stracił, a ty usiłujesz zabić jego gościa tylko dlatego, że owy gość jest dziewczyną
 - Jak się poznaliście? - spytała, na pozór ignorując moją wypowiedź, ale dostrzegłam w jej oczach radosne ogniki
 - Śniłam sobie zadowolona, że udało mi się wywołać sen, bo Strażnicy nie śpią. I miałam taki piękny sen... - przez chwilę wspominałam go z błogą miną, ale przypomniałam sobie, że Astrid na mnie patrzy i lekko zarumieniona kontynuowałam - I przerwał mi go głos Czkawki. Trochę mnie zaskoczyło, że ktoś obcy jest w moim pałacu, no bo kto lazłby na najwyższy i najbardziej niedostępny szczyt gór? No dobra, moja siostra owszem, ale to bez związku. Uznał mnie za rzeźbę. Zmieniłam postać na normalną, bo wcześniej byłam z lodu, ponieważ nie śpieszyło mi się specjalnie do kolejnego oberwania ostrymi rzeczami i wstałam, by spytać się co on tu robi i kim właściwie jest, ale wtedy rzuciło się na mnie coś wielkiego i czarnego. Spanikowałam trochę i naprawdę przez przypadek stworzyłam Płatek, aby mnie obroniła. Smoki zaczęły walczyć, Czkawka próbował uspokoić Szczerbatka, tyle że moja smoczyca wykorzystała wahanie jego smoka i zamierzała właśnie go dobić, ale jej nie pozwoliłam. Facet chciał... nie wiem co zrobić, machając tym swoim płonącym mieczem, jednak Płatek się to nie spodobało i zamroziła go. Znaczy miecz, nie Czkawkęstawiłam się i próbowałam się dowiedzieć jakim cudem jest w Arendell, ale był mocną wstrząśnięty i nie miał pojęcia o co mi chodzi. Płatek i Szczerbatek zaczęli się bawić, demolując mi pokój, to kazałam im wyjść i za pomocą mocy uporządkowałam salę. Potem musiałam mu tłumaczyć jak to zrobiłam. W każdym razie poprosiłam go, by zabrał mnie na Berk, bo Płatek nie może tu zostać, a ja byłam ciekawa jak wygląda wasz świat. On mi trochę opowiedział o sobie, gdy lecieliśmy, a potem trafiliśmy na was i voilà, koniec historii. - potarłam skronie, bo ból zaczął powracać. Robiło mi się zbyt ciepło.
 Nagle wszystko stało się większe. Astrid wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Spojrzałam po sobie; byłam ubrana w moją dziecięcą, błękitną piżamkę, przewiązaną fioletową tasiemką. Dookoła zaczęłam widzieć salę balową z zamku Arendell. Przede mną pojawiła się pięcioletnia Anna. Najpierw była z lodu, ale już po chwili zaczęło pojawiać się coraz więcej szczegółów i kolorów.
 - Nie... - wyszeptałam wstrząśnięta, uświadamiając sobie co zaraz się stanie, ale było już za późno. Straciłam władzę nad ciałem. Pomiędzy moimi dłoniami pojawiła się śnieżna kulka - Gotowa? - powiedziałam wbrew swojej woli. Miałam ochotę krzyczeć, by przestała, by odeszła, ale była uwięziona we własnym ciele.
 - Ychy, yhy, yhy - przytaknęła wpatrując się w moje ruchy. Rzuciłam kulkę pod sufit, a tam wybuchła i dookoła zaczął padać śnieg. Anka zaczęła biegać i śmiać się.
 - A patrz na to! - zawołałam, tupiąc nogą. Posadzka pokryła się lodem. Pięciolatka zachichotała. Gdy napadał śnieg, zaczęłyśmy lepić bałwana. Ustawiłam się za śnieżnym tworem i poruszając jego patykowatymi dłońmi powiedziałam - Cześć, jestem Olaf i trochę brakuje mi ciepła
 - Kocham cię, Olaf! - dziewczynka przytuliła bałwana, wpatrując się we mnie z radością. Potem zjechałyśmy ze zjeżdżalni. Anka wskoczyła na zaspę, a następnie dalej przed siebie. Tworzyłam pod jej stopami śnieżne górki, by nie spadła.
 - Łap mnie!
 - Ania, zaczekaj! - zawołałam. Nie nadążałam z robieniem górek, bo coraz szybciej skakała. Nagle poślizgnęłam się i straciłam równowagę - Anna! - krzyknęłam wyciągając w jej stronę dłoń, z której wystrzelił promień. Ugodził ją w głowę. Podbiegłam do niej przerażona; była lodowata - A-ania - wykrztusiłam zszokowana. W jej rudych włosach pojawiło się platynowe pasemko - Mamo, Tato! - wzywałam rodziców. Przycisnęłam do siebie zimną jak lód siostrę, łkając i powtarzając - Nie, nie...
 - Elsa, coś ty zrobiła? - usłyszałam głos ojca - Co za dużo to nie zdrowo!
 - To nie moja wina! Przepraszam Aniu...
 - Jest lodowata - powiedziała moja mama, zabierając Annę z moich rąk.
 Nagle wszystko znikło i znów byłam dorosła. Choć pamiętałam jak to się kończyło, że moja siostra żyje i nic jej nie jest, nie potrafiłam powstrzymać łez. Wspomnienie, które uczyniło mnie na powrót przerażoną dziewczynką, patrzącą jak jej siostra umiera na jej rękach, mocno mną wstrząsnęło.
 - Dlaczego wspominasz, skoro tak bardzo cię to boli? - spytała Astrid. Niemal zapomniałam o jej obecności.
 - Myślisz, że specjalnie odtwarzam najgorsze chwile mojego życia? - wychrypiałam - Gdybym mogła już dawno bym zapomniała, pogrzebała te wizje na dnie umysłu. Ale nie mogę - jęknęłam
 Coś szarpnęło mną w górę, wokół rozszalała się śnieżyca. Straciłam nad sobą kontrolę.
 - Elsa! Przed tym nie uciekniesz! - krzyczał Hans, przedzierając się przez burzę w moją stronę
 - Zaopiekuj się moją siostrą! - odwróciłam się w jego stronę, ale nadal się cofałam.
 - Twoją siostrą?! - jego słowa osadziły mnie w miejscu - Wróciła z gór zimna jak lód. Powiedziała, że zamroziłaś jej serce. Nie zdołałem jej już uratować! Skórę pokrył szron, włosy miała jak śnieg... Twoja siostra nie żyje! TY ją zabiłaś!
 - Nie... - wyszeptałam wstrząśnięta. Odwróciłam się, chwiejnie przechodząc dwa kroki i upadłam na kolana, płacząc. Śnieg opadł gwałtownie razem ze mną. Jak to możliwe, że Anna nie żyje... ale znałam odpowiedź. Promień, którym ugodziłam ja prosto w samo serce.
 Gdzieś z tyłu usłyszałam jak Hans wysuwa miecz z pochwy. Jego kroki. Ale nie chciałam walczyć, nie zasługiwałam na życie. Jestem morderczynią...
 - Nie! - krzyknęła Anna. Potem rozległ się dźwięk, jakby rozbitej klingi i ktoś upadł ciężko na podłoże. Niepewnie uniosłam głowę i zobaczyłam lód. Z strachem uświadomiłam sobie, że to moja siostra. Poświęciła się, by ratować mi życie, mimo że na to nie zasługiwałam.
 - Anna! - zawołałam, podrywając się z miejsca i stając na przeciw niej - Nie, nie, błagam... - jęknęłam. Objęłam Ankę, łkając - Nie, nie...
 Wszystko wokół rozpłynęło się, a ja uderzyłam boleśnie kolanami o ziemię.
 - To była twoja siostra? - spytała Astrid, przysiadając obok i podając mi materiałową chusteczkę
 - Tak - zachrypiałam, ocierając twarz
 - Zginęła żeby cię bronić. Musiała bardzo cię kochać - powiedziała blondynka
 - Anna jest wspaniałą osobą. Tak radosna i żywiołowa, a zarazem opiekuńcza i stanowcza... pewnie teraz się martwi, bo miałam ją odwiedzić. Znowu będzie wściekła, że poszłam bez słowa - uśmiechnęłam się lekko - Prawie mnie udusi przytulając i będzie mi zwymyślać, jak mogłam to zrobić. Kolejny raz.
 - Czyli ona żyje? - zapytała Astrid
 - Tak. Rozmarzła kilka minut po tym, jak się stało to co widziałaś. Teraz ma już męża, dwoje dzieci i włada całym Arendell
 - Jesteś zazdrosna? - blondyna uniosła brew
 - Nie - odparłam - Była królową przez dwa lata i wiem ile to pracy. Właściwie nie miałam własnego życia, ciągle tylko kontrolowanie papierów handlu, sprawy państwowe, spotkania z dygnitarzami... Nawet się człowiekowi wyspać nie dadzą.
 - Dobra, już nie marudź - roześmiała się dziewczyna. Lekko zaczynała mnie [znowu] boleć głowa, robiło mi się coraz cieplej.
 W pewnym momencie coś szarpnęło mnie i podniosło do góry. Natychmiast rozpoznałam scenerię wokół mnie. Machnęłam ręką i wzniosłam dookoła Astrid lodowe ściany
 - Ej! - krzyknęła kobieta, uderzając z całej siły pięścią w przeszkodę.
 - Tak będzie dla ciebie bez... - urwałam, bo straciłam kontrolę nad sobą
 - Oj, potrafisz, uwierz mi! - powiedziała Anna - Bo pierwszy raz jak sięga pamięć... - zaczęła śpiewać
 - Och, wolności sen omamił mnie! - odwróciłam się od niej
 - Niepotrzebnie boisz się...
 - Nie ucieknę od burz na serca dnie... - nasze głosy przeplatały się w piosence
 - Gdy staniemy ramię w ramię
 - Ta klątwa ofiar chce! - spojrzałam na swoje dłonie; dookoła coraz szybciej wirował śnieg
 - Naprawimy to co złe!
 - O, błagam cię już nie mów nic, już nie!
 - Spokojnie...
 - Tu wokół strach! - spojrzałam w lód przede mną. Miałam wrażenie, że moje odbicia są podpisane słowem "potwór"
 - Zobaczysz, zniknie mgła...
 - Tu śmierć we łzach! - odśpiewałam jej
 - Razem wszystko odmienimy - zaczęłam się obracać, wiatr szarpał mi włosami i peleryną; Anna miała problemy z utrzymaniem się na nogach - Już nie będzie wiecznej zimy! I staniesz w słońcu dnia jak ja!
 - Nieeeeee jaaaaaaa! - burza wchłonęła się do mojego serca, aby wystrzelić po chwili. Oddychałam ciężko. Wspomnienie wypuściło mnie ze swoich łap, a pode mną załamały się nogi. W oczach mi pociemniało, gdy uderzyłam głową o posadzkę.
 Kiedy rozchyliłam powieki, pochylały się nade mną trzy postacie: jedna szaro-czarna, druga biało-granatowa, a trzecia w odcieniach brązu i beżu. Zmusiłam się do otwarcia całkiem oczu, choć najchętniej odpłynęłabym w niebyt, i rozpoznałam ich.
 Jack, Pitch i Czkawka. Chwileczkę później zobaczyłam także Ząbek, Northa, Piaska i Zająca.
 - Więcej was Księżyc nie miał? - mruknęłam na wpółprzytomna

_________________________________
 Co sądzicie o nagłówku? I dlaczego waszym zdaniem wygląda właśnie tak?

czwartek, 20 sierpnia 2015

Informacja

UWAGA!
 Jeśli to czytasz, to wiedz, że te zmiany wyglądu są chwilowe. Zmieniam szablon, ale aby to zrobić muszę trochę pomieszać w HTML. A tego też powodu widzisz inny szablon. Przy odrobinie szczęścia jeszcze dziś będzie nowy, więc nie masz co się martwić.
Ania

Skończyłam! Nareszcie ;-;
 Jak Wam się podoba? I jak myślicie, czemu nagłówek wygląda akurat tak?
Zmęczona Ania

PS. Na wypadek, gdyby nagłówek nie był czytelny, twarz Jacka to odbicie w kuli :3

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 41 - Ty...

 Razem z Czkawką poszłam do kuźni, bo mężczyzna musiał znaleźć kogoś.
 - Oj, chłopcze, Astrid się to nie spodoba - powiedział niewysoki, grubszy wiking z blond wąsami związanymi w warkocze i zrośniętymi brwiami. Ubrany był w żółtą koszulę z krótkim rękawem, brązowe spodnie w pasy i futrzaną kamizelkę, a na głowie żelazny hełm z dwoma rogami. Zamiast prawej nogi miał metalową protezę, a na miejscu lewej ręki... kowalski młot. Okeeej...
 - Nie no, czemu wszyscy myślą, że zdradzam Astrid?! - Czkawka wyrzucił ręce w górę, a Szczerbatek wydał z siebie dźwięk podobny do śmiechu.
 - Wiesz, tak jakby wyleciałeś w podróż i wróciłeś z dziewczyną - zwróciłam mu uwagę - Swoją drogą macie tu sporo wypadków jak widzę... - zmierzyłam wzrokiem protezy starszego mężczyzny
 - To z czasów wojny ze smokami, już aż tylu nie ma. Czkawka, matka cię nie nauczyła, że należy zająć się gościem? Dziewczyna pewnie zamarza! A tak właściwie jak się nazywasz, ślicznotko? Ja jestem Pyskacz Gbur - skłonił się szarmancko. Księżycu, czy oni nie mogą dać dzieciom normalnych imion, jak Anna czy Jack tylko Czkawka, Pyskacz, Valka...
 - Jestem Elsa, Strażniczka Wiary, dziecię zimy, Pani z Arendell - dygnęłam po królewsku - I ja naprawdę nie marznę. - miałam ochotę dodać słowa "Czy to tak trudno zrozumieć?!", ale uznałam, że zabrzmiałoby to wybitnie niewłaściwie.
 - No nie wiem, ta twoja sukienka nie wygląda na ciepłą...
 - Bo jest z lodu... długo by tłumaczyć! - odparłam lekko zniecierpliwiona. Czy oni naprawdę muszą zadawać tyle pytań? Czkawka widząc, że chociaż się uśmiecham, to jednak lekko zaciskam usta, wtrącił szybko:
 - Nie uważasz, Pyskacz, że wypadałoby urządzić ucztę z okazji przybycia gościa?
 - Dobry pomysł, wodzu. - nie mogłam się powstrzymać i utworzyłam za jego plecami śnieżkę, a potem cisnęłam ją prosto w tył jego głowy - Ej, które to?! - krzyknął odwracając się do grupki dzieciaków. Zachichotałam, zakrywając dłonią usta, patrząc jak gania maluchy, które rozpierzchły się na wszystkie strony.
 - Ty to zrobiłaś - bardziej stwierdził niż zapytał. W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się szeroko - Dobra, Pyskacz wszystko zorganizuje. Jak tylko przestanie gonić dzieci...
 - Czepiasz się. - mruknęłam
***
 Przyznaję, że wikingowie umieją ucztować. Stoły były suto zastawione różnego rodzaju mięsem, serami, jaczym mlekiem, a także piwem i wybornym miodem pitnym. Przyznaję się bez bicia, spróbowałam trochę. Sączysmark pokazał mi jak zrobić pyszny napój z miodu i piwa z odrobiną mleka jaka. Smakowało to wspaniale, więc wypiłam ze trzy kufle, zagryzając chlebem z serem.
 Miałam już lekkie zawroty głowy i było mi trochę za ciepło, ale mimo to była zadowolona. Chociaż usiłujący ze mną flirtować Sączysmark nie był zbyt miłym towarzystwem.
 - Kotku, mam w piwnicy siłownie, może wpadniesz poćwiczyć? - powiedział lekko bełkocząc, kładąc mi rękę na ramieniu
 - Zabierz rękę jeśli ci na niej zależy, mam chłopaka i drugiego nie potrzebuję - odepchnęłam go lekko
 - Ostra jesteś, mała - przysunął się nieco zbyt blisko. Kopnęłam jego krzesło, sprawiając, że lód rozsadził jedną z nóg i mężczyzna zwalił się na podłogę z hukiem.
 - Ups - powiedziałam złośliwie - Mówiłam łapy przy sobie.
 - Elso, a kim są tak właściwie Strażnicy? - zapytała Valka, matka Czkawki.
 - Jest nas siedmioro. Chronimy dzieci w niemagicznym świecie przed Asmodeuszem i jego sługami. Pierwszymi Strażnikami byli Ząbek, North, Piasek i Zając. Kilka lat temu dołączył do nich Jack Frost, a kilkanaście dni temu Księżyc wybrał mnie i Pitcha...
 Jeszcze długo ciągnęłyśmy tą rozmowę. Co jakiś czas też wtrącał się Czkawka, Pyskacz, Astrid, która jednak okazała się miła i Śledzik, którego interesował głównie fakt, że na przykład w Arendell nie ma smoków. Byłam lekko podchmielona, więc odpowiadałam na wszystkie pytania bez wahania. Mówiłam nawet rzeczy, o których na trzeźwo nigdy bym nie powiedziała. Zbytnia szczerość to jedna z wad alkoholu, przynajmniej w tym wypadku. Ale udało mi się zatrzymać dla siebie instrukcje jak dostać się do innych światów. Gdyby wikingowie nauczyli się przekraczać granice, North nie byłby zbytnio zadowolony...
 Co jakiś czas przybywał kolejny smok i z każdym było mi coraz cieplej tak, że miałam problemy z logicznym myśleniem, choć to może była wina piwa, dlatego już przestałam popijać. Momentami miałam wrażenie, że widzę ogień drzemiący w ich cielskach.
 Na zakończenie Czkawka wygłosił jakąś mowę; wszyscy wstaliśmy. Szczerbatek zaryczał i wszystkie smoki odrzuciły łby w tył i wystrzeliły strumieniami ognia w niebo.
 Jęknęłam, dotykając skroni, gdy poczułam promieniujące od nich fale gorąca. To nie była wina ognia, który wybuchnął na tle gwiazd, ale płomieni, które rozgrzały się do białości w ich wnętrzach.  Załamały się pode mną nogi i upadłam na ziemię. Miałam wrażenie, że wszystko wewnątrz mnie się topi. Nie do końca rozumiałam co się wokół mnie dzieje, głowa mi pulsowała bólem, nie mogłam się na niczym skupić.
 - Elsa, co się stało, Elsa! Słyszysz mnie?! - Czkawka pochylał się nade mną i poklepywał mnie po twarzy.
 - Za gorąco... do zimna... wysoko... - zaczęłam mówić bez ładu i składu, nie zbyt przytomna. Zaczął padać śnieg - Źle... muszę z dala... płomienie w nich...
 - Co jej się stało? - zapytał Astrid, która stała najbliżej
 - Smoki wystrzeliły, a ona upadła - odparła blondyna szybko
 - Płatek! Szczerbatek! - mężczyzna wziął mnie na ręce - Gdzie są nosze?! - usłyszałam tupot stóp i ktoś położył mnie na kawałku płótna, zapinając pasami - Płatek, weź to! - smoczyca warknęła i coś szarpnęło mną w górę. Pasy były widocznie po to, bym nie zsunęła się z tych prowizorycznych noszy
 Zimne powietrze trochę mnie ocuciło i zniknęło uczucie topienia się. Jednak nadal czułam ten gorąc, jakby zagnieździł się w moim wnętrzu. Wyswobodziłam rękę z więzów, położyłam sobie na sercu, które wydawało się być najbardziej rozpalone i wytężyłam umysł, starając się wykrzesać z dłoni zimno. Owszem, czułam kojący chłód na skórze, ale pod nią nadal szalał ogień. Nie mogłam skupić się na tyle, by zrobić coś więcej.
 Po kilku minutach lotu wylądowaliśmy w jakiejś jaskini, w której wejściu zalegał śnieg. Czkawka rozpiął trzymające mnie pasy, a Płatek zaczęła trącać mnie nosem. Mężczyzna pomógł mi usiąść.
 - Elsa, co się stało? - zapytał zaniepokojony
 - Smoczy Płomień się stał - odparłam skrzywiona, masując skronie. - Nie myślałam, że ogień może mi tak dokopać.
 - Jaki Smoczy Płomień? - zmarszczył brwi. Mimo, że byliśmy we wnętrzu jaskini, padał śnieg i wiał zimny wiatr.
 - Jak smoki wystrzeliły w niebo, to ich wewnętrzne płomienie rozpaliły się do białości. Gdyby to był zwykły ognień, to nic by mi się nie stało. Jednak on jest magiczny i w sumie nie wiem jak, ale mnie trochę poraził. Mam wrażenie jakby zagnieździł w moim wnętrzu, co bynajmniej dla mnie nie jest przyjemne. - uniósł pytająco brwi - Jest mi za gorąco, nie mogę myśleć...
 - Przynieść ci coś? Wodę albo coś? - zapytał zatroskany
 - Wodę poproszę - odparłam, przymykając oczy i opierając się o ścianę. Słyszałam jak powoli się oddala. Gdy tylko usłyszałam łopot skrzydeł Szczerbatka, pozwoliłam mojej mocy szaleć. Śnieżyca rozpętała się z ogromną mocą, uderzając z furią o ściany, wszystko pokrył lód i szron. A ja siedziałam w moim własnym tornadzie z lodowatego powietrza. Skupiając się z całej siły, a nie było to takie łatwe w moim stanie, próbowałam zgasić płomień w moim wnętrzu, ale nie wierzyłam, że mogę to zrobić. To jakby próbować zgasić ogień za pomocą pipety. Niemożliwe.
 Kiedy usłyszałam drapanie pazurów na lodzie, siłą woli zaczęłam uspokajać swoją moc. Kosztowało mnie to wiele sił, ale wstrzymałam ją na tyle, by mężczyzna mógł przejść.
 - Przepraszam za tą śnieżycę, ale coraz trudniej utrzymać mi kontrolę nad mocą. Ona chce mnie chronić - powiedziałam - Bywa dosyć... samodzielna. Dziękuję - dodałam biorąc od niego drewnianą szklankę wody. Tak, wiem, że to głupio brzmi, ale to wyglądało jak szklanka, a było z drewna.
 - Coś jeszcze ci przynieść? Jak się czujesz? -położył mi dłoń na czole; była delikatnie chłodna - Gorączki nie masz.
 - Cholera... - jęknęłam. Dotknęłam twarzy, ale nie wyczułam różnicy temperatury
 - Co się stało? - spytał zaniepokojony
 - Mam gorączkę i to dużą - odparłam słabo - Normalnie mam temperaturę o wiele niższą niż ludzie. Pamiętam, że jak jeszcze byłam człowiekiem, to miałam wrażenia, że Jack jest z lodu, taki był zimny... Czkawka?
 - Tak?
 - Nie chcę, aby to zabrzmiało niegrzecznie, ale jakbyś mógł jutro nie przychodzić. Zamierzam spróbować poradzić sobie z tym za pomocą mocy. Może mi się to wymknąć z pod kontroli, a nie chcę nikogo narażać - spojrzałam na niego błagalnie.
 - Rozumiem. Jednak i tak przylecę, choć dopiero o zmierzchu. Jesteś chora, nie myślisz logicznie. Możesz zrobić sobie krzywdę - uparciuch. W normalnych warunkach wściekłabym się, że traktuje mnie jak dziecko, ale teraz nie byłam w stanie się nawet poważnie zezłościć. Naprawdę było ze mną bardzo źle.
 - Dobrze... - westchnęłam zmęczonym głosem. Kontrolowanie mocy w tym stanie było bardzo trudne - Ale lepiej już idź, proszę
 - Elso...
 - Proszę - jęknęłam, łapiąc się za głowę -  To mnie przerasta
 Moc powoli zaczęła uwalniać się z mentalnych więzów, którymi ją skrępowałam. Próbowałam z nią walczyć, ale to tylko przyprawiało mnie o ból głowy. Z sufitu już spadały pierwsze płatki śniegu, a ze ścian zaczęły wyrastać małe, ale ostre jak brzytwa sople. Przyciągnęłam do siebie nogi i oparłam czoło o kolana, by ukryć łzy spływające po policzkach. Znów stałam się tą małą dziewczynką, nie mogącą poradzić sobie z własnymi emocjami. Bojącą się własnego cienia.
 Gdy odważyłam się podnieść głowę, zobaczyłam Czkawkę, który odchodził zrezygnowany ze zwieszonymi ramionami. Śnieg tłumił jego kroki, nawet stukot metalowej protezy. Patrzyłam zasmucona jak odlatywał. Znowu zostałam sama. Sama z ogniem, który usiłował mnie zniszczyć i lodem, który go powstrzymywał. Sama ze strachem i bólem, które wywoływała we mnie ta walka.
 - W końcu polazł stąd ten dupek - usłyszałam głos. Natychmiast odwróciłam się w stronę, z której dobiegał. W cieniu, w głębi jaskini, zauważyłam znajomą sylwetkę - Myślałam, że nigdy się stąd nie ruszy, cholerny rycerzyk
 Wydawało mi się, że nie potrafię się w tym stanie wściec, ale się myliłam. Gdy zobaczyłam tą dziewczynę o czekoladowych włosach i brązowych oczach od razu wszystko wokół mnie stało się czerwone.
 - Ty... - warknęłam rozsierdzona i wystrzeliłam w jej stronę szkarłatny promień.
 Ona jednak nie uchyliła się przed atakiem. Stała z tym swoim zawadiackim uśmiechem, tak podobnym do uśmiechu jej brata... Jej ciało na ułamek sekundy stało czarną się piaskową figurą z pustą przestrzenią w miejscu serca, w które celowałam. Gdy mój cios przeleciał na drugą stronę, dziura zamknęła się, a Emma znów wyglądała jak dawniej.
 - Strzelaj ile chcesz, Śnieżynko. Drugi raz już ci się nie uda. - spojrzała na mnie z wyższością
 - Po co tu przyszłaś? - wysyczałam
 - Mam dla ciebie ofertę, Królewno - odparła - Podaj mi rękę i żyj ze swoim ukochanym, wolna, niezależna od nikogo... wystarczy, że podasz mi rękę - kusiła aksamitnym, perswazyjnym głosem
 Strasznie tu gorąco, Lodówo. Tym razem nawet twój lód nie da rady - odezwał się głosik. I nagle wszystko nabrało takiego sensu, że mimo mojego stanu, zrozumiałam. To Emma była tym głosem. Specjalnie mnie tu ściągnęła...
 - Odwal się ode mnie. Nie będę się z tobą układać - warknęłam. Dziewczyna zacisnęła usta.
 - Będzie coraz gorzej - powiedziała - Będziesz przeżywać swoje koszmary raz po raz, aż w końcu sama zapragniesz umrzeć - wysyczała - Spłoniesz patrząc mu w oczy, po raz kolejny zostawiając go ze złamanym sercem. Znowu go złamiesz. Będzie patrzył jak umierasz,  bo byłaś zbyt dumna by przyjąć pomoc... - odwróciła się i rozpłynęła w ciemnościach.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 40 - Płatek, nie!

 Przeraziłam się, słysząc ryk. To co się dalej stało, to przysięgam na tarczę Księżyca w pełni, że był wypadek! Do jednego głosu dołączył drugi, nieco wyższy i zniknął ciężar, który przygniatał mi klatkę piersiową. Oparłam się na rękach, ciężko oddychając. Spojrzałam ze strachem na kotłujące się stwory obok mnie. Czarny i biały. Dwa smoki szczepiły się w śmiertelnym uścisku i szukały miejsca, by zatopić kły w ciele przeciwnika. Czarnowłosy mężczyzna zbliżył się do walczących.
 - Szczerbatek, przestań! Nie wolno! - czarny smok odwrócił łeb, spoglądając na niego. Druga bestia wykorzystała szansę i powaliła przeciwnika. Szykowała się do zadania ostatecznego ciosu, czyli splunięcia w przeciwnika niebieskim ogniem.
 - Płatek, nie! - zwołałam, zrywając się na nogi. Skąd wiedziałam jak się nazywa? Właśnie nadałam jej imię. W końcu to ja ją stworzyłam. No, nieświadomie stworzyłam, ale jednak. Musiała być mi posłuszna - Zostaw go - smoczyca posłusznie zeszła z czarnego smoka, do którego zaraz podbiegł nieznajomy i zaczął go głaskać po łbie. Podeszłam do białołuskiej i zaczęłam ją miziać.
 - Wspaniały z ciebie smok, moja mała, kochana Płatek. Śliczna jesteś...
 Ja natomiast nie mogłam przestać się zachwycać Płatkiem. Tym jak światło odbijało się w jej śnieżnobiałych łuskach, niebieskimi jak morze oczami... nawet nie wiedziałam, że tak potrafię. Smoczyca była dokładną kopią czarnego smoka, różniła się tylko kolorami i płcią. No i faktem, że była moim smokiem, a nie... właśnie, jak on się nazywa?
 - Czy to Nocna Furia? - spytał mężczyzna
 - Jeśli twój smok jest Nocną Furią, to ona też - odparłam, skupiając na nim swoją uwagę. Był wysoki, mniej więcej wzrostu Jacka i nawet przystojny. Jego ciemne włosy opadały lekko na lewą stronę, miał także opaloną cerę z kilkoma piegami i lekki zarost. Ubrany był w skórzany, czarno-brązowy kostium. Na prawym ramieniu, sprzączce na piersi i hełmie, który trzymał pod pachą był wytłoczony symbol przypominający łeb smoka. W stroju było pełno kieszonek, na przykład miejsce na nóż na lewym przedramieniu czy na coś przypominającego baterie przy prawej nogawce. Hełm miał trzy rzędy kolców przypominających smocze. Jakby go Kinia zobaczyła w szkole, to zaraz by na niego poleciała. Cóż, ona jest bardzo kochliwa.
 Młody mężczyzna zbliżył się do Płatek o kilka kroków i dopiero słysząc dziwny, metaliczny dźwięk, zorientowałam się, że ma protezę w lewej nodze. Smoczyca zawarczała groźnie. Wyciągnął z schowka przy nogawce... coś. Pstryknął przycisk i z tego czegoś wysunął się trzyczęściowy szkielet ostrza i zapłonął. Dopiero teraz załapałam, że to miecz. Mężczyzna zaczął nim poruszać w hipnotyczny sposób, ale Płatek strzeliła i jego mieczyk teraz był w bloku lodu. Wspominałam już, że mój smok pluje lodem? Nie? No to teraz już wiecie.
 - Chyba nie spodobał się jej twój ognisty miecz - stwierdziłam i zachichotałam widząc jego zaskoczoną minę.
 - Ona strzela lodem. - powiedział z głupią miną - Jak to możliwe?
 - To mój smok - odparłam jakby to wszystko tłumaczyło
 - Nocne Furie nie strzelają lodem, Białowłosa Dziewczyno, Której Imienia Nie Znam
 - Księżycu, gdzie moja etykieta! I pomyśleć, że to ja pouczałam Annę. Jestem Elsa, Strażniczka Wiary, dziecię zimy, Pani z Arendell. A ty jak się nazywasz?
 - Czkawka, wódz Wandali, Pogromca Smoków... - powiedział skołowany
 - Aaa, Czkawka! Z Berk, prawda? Na coś się jednak lekcje Northa zdają - uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale mężczyzna nadal miał niezbyt pewną minę - Jak trafiłeś do Arendell?
 - Leciałem - odparł unosząc brwi - Czemu pytasz i co to Arendell?
 - Pytam się, bo nie powinieneś móc tu dotrzeć. To fizycznie nie możliwe. A Arendell to kraj, w którym się znalazłeś. Panuje tu moja młodsza siostra, Anna. Nie ma tu smoków, w odróżnieniu od świata, w którym ty mieszkasz.
 - Świata? - spytał zaskoczony
 - Jakimś cudem udało ci się przekroczyć granicę, co nie powinno się wydarzyć. Żeby udać się do innego magicznego świata, trzeba wiedzieć gdzie się kierujesz. A z tego co widzę, to właśnie cię uświadomiłam, że istnieje coś takiego jak Północne Wyspy i że nie należą one do Smoczego Archipelagu. Wnioskując z twojej miny to nie masz bladego pojęcia o czym mówię - westchnęłam - Smoczy Archipelag twój świat. Północne Wyspy mój świat. Ty jakimś cudem dostać się tu.
 - Nie jestem idiotą - spojrzał na mnie ponuro - Twoja smoczyca zawsze jest taka... nieruchoma? - spytał. Spojrzałam na Płatek. Rzeczywiście siedziała sztywno i śledziła wzrokiem ruchy przybyszów.
 - Mnie się pytasz? Ty jesteś tu znawcą smoków. Ja ją znam jakieś pięć minut - Czkawka zrobił jeszcze głupszą minę - Na jasność Księżyca... - mruknęłam. Ile można tłumaczyć? - To, że ona w ogóle powstała, to przypadek. Taki odruch obronny. Przestraszyłam się i stworzyłam smoka. Zwykle nad tym panuję, ale to i tak nic, parę lat temu zrobiłam tu zimę stulecia...
 - Słucham?!
 - Przejdźmy do pokoju dziennego, bo zaraz się wywalisz - powiedziałam i zaprowadziłam go do sali jadalnej. - Płatek zapoznaj się z Szczerbatkiem - poleciłam smoczycy. Usiadłam u szczytu stołu i wskazałam mu miejsce po mojej prawej. Usiadł, ale nadal dziwnie się na mnie patrzył. Westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Durne trzynaście (przypadek? nie sądzę) lat w zamknięciu i nie potrafię się dogadać z obcymi.
 - Kto cię zamknął? - spytał mężczyzna. Czyli powiedziałam to głośno, cholera... Wyprostowałam się i położyłam dłonie na blacie.
 Odetchnij, bo się udusisz, Lodówo.
 Bosko, jeszcze wrócił ten głosik... Ale posłusznie wzięłam oddech, bo zorientowałam się, że od paru minut nie oddychałam.
 - Rodzice - odpowiedziałam już opanowana. Jednak już zaczął pojawiać się szron na stole; nie potrafiłam o nich mówić bez emocji. Zawsze wtedy powracała tęsknota i smutek. Szybko odmroziłam blat, ale Czkawka to zauważył.
 - Jak ty to... co?
 - Płatek, przynieś miecz. - smoczyca natychmiast zniknęła za drzwiami, bo po chwili powrócić z bryłą lodu w pysku. Postawiła ją na stole i usiadła obok. Tworzenie istot żywych to nigdy nie była moja mocna strona. Dotknęłam jej pyska i skupiłam się, chcąc dać jej wolną wolę. Płatek zamruczała i zamrugała zaskoczona. A potem w podskokach podbiegła do Szczerbatka i zaczęła się z nim ganiać po sali. - Płatek! - krzyknęłam niezadowolona, bo smoki zaczęły niszczyć mi meble - Pobawcie się w sali albo na zewnątrz! Chyba wolałam już mieć w pałacu ogromnego bałwana, on przynajmniej nic nie niszczył...
 - Bałwana? - spytał mężczyzna - Byłabyś tak łaskawa i wytłumaczyła mi co się tu, na Thora Wszechmogącego, dzieje?!
 - Czego się tak wściekasz? - przewróciłam oczami. Otwierał już usta, ale nie pozwoliłam mu nic powiedzieć - Daj mi chwilkę, to nie takie proste. - zamyśliłam się. Jakby to najprościej wytłumaczyć? Dobra, spróbujmy tak - Jak już wspomniałam to rodzice trzymali mnie z dala od ludzi przez trzynaście lat. Bali się, że kogoś skrzywdzę. Nie potrafiłam kontrolować swojej mocy, zraniłam przez przypadek moją siostrę. Weź tak na mnie nie patrz! - uniosłam ręce w obronnym geście - Już nad tym panuję! Zginęli na morzu, gdy miałam osiemnaście lat. Jeszcze trzy lata nie opuszczałam pokoju, mimo siostry, która codziennie usiłowała namówić mnie na wyjście, ale ja za bardzo się bałam. W wieku dwudziestu jeden lat odbyła się moja koronacja. Oczywiście musiałam się pokłócić z siostrą, bo jakżeby nie, no i moja moc przestała być tajemnicą. Spanikowałam i zwiałam tu, w góry i stworzyłam sobie pałac. W wyniku zawiłej historii, w której w ostatecznym rachunku ucierpiał jeden gościu, bo Anka walnęła go z pięści w twarz, wróciłam na zamek, a ludzie mnie zaakceptowali. Zginęłam dwa lata później, po dwóch kolejnych Księżyc mnie wskrzesił.
 - To ile masz lat, bo się pogubiłem? - zapytał
 - Kobiet nie pyta się o wiek - wydęłam usta - Umarłam w wieku dwudziestu dwóch, a odżyłam jako wieczna siedemnastolatka. A, zapomniałabym - machnęłam ręką i rozmroziłam jego miecz. Chłopak patrzył się na to, nie dowierzając. Jeszcze kilka promieni i sala wróciła do stanu sprzed zabawy smoków.
 - Jak ty to...
 - Mam moc to korzystam - uśmiechnęłam się - A teraz czas na moje pytania - zatarłam ręce
 - Podobno coś o mnie wiesz z lekcji Morta - powiedział
 - Northa - poprawiłam go - Ale przestałam słuchać po kilku minutach, bo on strasznie zanudza. Z jego wykładu o Smoczym Archipelagu pamiętam jedynie, że zamieszkują ten świat wikingowie, największą wyspą jest Berk, sześć lat temu oswoiłeś Szczerbatka i zbratałeś swoich współplemieńców z smokami. Od roku jesteś wodzem, bo twój ojciec nie żyje, masz dziewczynę, Astrid bodajże i razem ze znajomymi prowadzisz Akademię. I to wszystko co pamiętam - wzruszyłam ramionami.
 Leć z nim. Płatek polubiła Szczerbatka, tam będzie szczęśliwa - odezwał się głosik. Zamyśliłam się na chwilę. W sumie racja. No dooobra, jestem ciekawa jak wygląda Berk.
 - Mogę polecieć z tobą do Smoczego Archipelagu? Arendell to nie miejsce dla Płatek. Po drodze byś mi trochę o sobie opowiedział.
 - Czemu by nie? - stwierdził - Szczerbek! Płatek! - zawołał smoki. Biały smok podbiegł do mnie w podskokach "klaszcząc" płytkami grzbietowymi, które się rozdwoiły. - Siodło już masz jak widzę, strzemiona również. Tylko czy dałabyś radę naprawić jej ogon? Sterowanie nim bywa problematyczne i smok nie może latać sam.
 - Zrobiłam dokładną kopię Szczerbatka - przyznałam - Ale Płatek powinna być samowystarczalna, bo przecież nie może zostać w Arendell... - machnięciem poprawił wadę jej ogona
 - Czemu by nie? - powtórzył
 - Północne Wyspy to nie miejsce dla smoków. Sam fakt, że ty i Szczerbek tu jesteście, to zamieszanie w porządku naszego wymiaru. Lepiej będzie jak wrócicie do swojego świata.
 - A ty? Tobie wolno być na Berk? - spytał wiking
 - Jestem Strażniczką, mogę podróżować po światach. To jeden z przywilejów. Polecimy? Jestem ciekawa jak wygląda Smoczy Archipelag - zatarłam ręce
 - Nie będzie ci zimno? U nas jest chłodniej niż tu...
 - Od lat coś w objęcia lodu mnie pcha - zanuciłam - Ja nigdy nie marznę. Kolejny plus tego, że mam moc lodu. Lecimy? - mężczyzna patrzył na mnie niezdecydowany - Czkawka, przecież nie zamarznę! To mi się przydarzyło raz i wystarczy.
 - Dobra
 Wiking pokazał mi co i jak, po czym wsiedliśmy na smoki. Płatek i Szczerbatek urządzili sobie wyścigi, pędząc z zawrotną prędkością przez chmury. Było to wspaniałe uczucie, ale jednak wolałam latać sama  albo jak Jack trzymał mnie w ramionach...
 Po drodze Czkawka opowiedział mi trochę o sobie. O tym jak znalazł swojego smoka, jak przekonał innych, że te stworzenia wcale nie są bezmyślnymi mordercami, jak po dwudziestu latach odnalazł matkę... jego historia sama w sobie nie była nudna, a on do tego umiał opowiadać, nie to co poniektórzy... Nawet nie zauważyłam kiedy przenieśliśmy się do Smoczego Archipelagu.
 - To Czkawka! - usłyszałam męski głos - Nie jest sam!
 Przed nami pojawiły się dwa smoki z jeźdźcami. Ten, który nas pierwszy zauważył był nawet wysoki, krągły, z blond włosami, zielonymi oczami i miłym wyrazie twarzy. Miał na sobie brązową, futrzaną bluzę z krótkim rękawem, zielone spodnie i futrzane kozaki. Dosiadał ciemnobrązowego smoka w małe, fioletowe plamki. Obok niego leciał niewysoki, ciemnowłosy, umięśniony mężczyzna z piegami, ubrany w bladozieloną koszulę bez rękawów, czarną, futrzaną kamizelką,  brązowe spodnie i skórzane buty. Na głowie miał hełm z dwoma zakręconymi rogami. On siedział na czerwonobrązowym smoku, większym od jego brązowego towarzysza.
 - Ooo, Astriś, twój chłopak przyleciał z inną. Mówiłem już, że pięknie dziś wyglądasz? - powiedział uwodzicielsko drugi. Dopiero wtedy dostrzegłam niebieskooką blondynkę za nimi. Miała warkocz, opaskę z niebieskimi kuleczkami, czerwoną spódnicę nabijaną ćwiekami, getry, jasnoniebieską koszulę, ochraniacze pokryte beżowym futrem oraz karwasze z jasnobrązowego materiału na rękach. Dziewczyna, podobnie jak jej niebiesko-żółty smok, nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną. Może to wina faktu, że wpatrywała się we mnie z żądzą mordu i obosiecznym toporem w ręku stojąc na swojej bestii? To tylko taka luźna refleksja... zbliżała się zdecydowanie zbyt szybko na przyjacielską wizytę.
 Zrobiłam z palców pistolet i wycelowałam w jej stronę.
 - Nie podlatuj! Mam broń i nie zawaham się jej użyć! - Astrid to zaskoczyło do tego stopnia, że się zatrzymała i opuściła nieco topór, patrząc się na mnie jak na idiotkę.
 - Stary, ta laska jest jakaś nienormalna! Chora jakaś czy co?! - zawołał ciemnowłosy mężczyzna
 - To było głupie z twojej strony. - powiedziałam ze stoickim spokojem i strzeliłam w niego śnieżką z palca. Tak, to jest możliwie. A przynajmniej dla mnie.
 - Tylko na tyle cię stać, Blondi? - zawołała rozgniewana Astrid
 - Nie, a co? Chcesz sprawdzić, Wojowniczko? - również stając na smoku
 Tak, wiem, nie powinno się drażnić ludzi, ale nie mogłam się powstrzymać. Tak zabawnie wykrzywiała usta, gdy się wściekała. Dziewczyna zacisnęła palce na toporze. Nagle zamachnęła się i rzuciła nim we mnie.
 - Astrid! - krzyknął zszokowany Czkawka. Błyskawicznie oceniłam swoje szanse. Gdyby broń osiągnęła swój cel, straciłabym co najmniej dwie godziny na regenerację. Wywinęłam salto w tył i spadłam w dół. Byłam jakieś trzysta metrów nad ziemią.
 Zderzenie czołowe za trzy, dwa, jeden...
 W ostatniej chwili rozłożyłam skrzydła i wzleciałam w górę, kryjąc się pośród chmur. Podleciałam do nich po cichu, cały czas chowając się przed ich wzrokiem.
 - Astrid, oszalałaś?! - krzyczał wódz Wandali - Ona była gościem! Jak mogłaś ją zabić?!
 - Skąd wiesz, że nie żyje? - burknęłam dziewczyna, ale minę miała nietęgą
 - Jej smoczyca jest tutaj! Nie miała szans, to było z trzysta metrów!
 Stworzyłam ogromną śnieżkę, większą od mojej głowy i cisnęłam nią w Astrid. Oszołomiona blondyna ześlizgnęła się ze smoka, ale zanim spotkała się z ziemią, schwyciłam ją za kaptur.
 - Na przyszłość prosiłabym nie rzucać we mnie ostrymi przedmiotami, mam dosyć prawie umierania. To potrafi zrobić się naprawdę nudne - powiedziałam, podlatując do ogłupiałych Jeźdźców i wrzucając ją na jej smoka. - I ogarnij się, nie podrywam ci chłopaka.
 - Więc co robisz z nim? - zapytała nieufnie
 - Wypełniam obowiązki. Jakimś cudem dostał się do mojego pałacu. Moim zadaniem jest pilnować, by ludzie nie przekraczali granicy, a on to właśnie zrobił. - odparłam z powagą
 - Serio? - uniosła brwi
 - Nie. Ale faktem jest, że znalazł się tak gdzie go nie powinno być, wparował do mojego pałacu i przyczynił się do rozwalenia mi jednej z komnat. - wyszczerzyłam się
 - To Płatek nie ja! - zaprotestował Czkawka
 - Ale gdyby nie ty i Szczerbek, to Płatek by nie istniała, więc siedź cicho jak dziewczyny rozmawiają. - Pogromcy Smoków zabrakło słów
 - Ale jeśli choćby spróbujesz go podrywać...
 - Spoko, nie będę próbować, Wojowniczko. Nie zamierzam spędzić kilku kolejnych godzin w transie.
 - T-ty latasz... - wydukał blondyn
 - No rzesz, Amerykę odkryłeś, wiesz?


_________________________
Przepraszam za spadek jakości i częstotliwości przybywania rozdziałów, ale umieram. Jest za gorąco... do tego w moim planie dnia jest dosyć mało czasu na pisanie. Przykładowy plan mojego dnia:
6:30 - pobudka
7:00 - 10:00 - rwanie borówki w upale, mózg wysiada
10:00 - 12:00 - odzyskanie częściowej sprawności psychicznej i obiad.
12:00 - 13:00 - przerwa, chwila przy kompie i opijanie się inką z lodem
13:00 - 19:00 - ważenie borówki, rwanie borówki, dziurawienie węża od nawodnienia
19:00 - 20:00 - przerwa, trochę przy kompie, oglądanie odcinka "Dr. House"
20:00 - 21:00 - ładowanie samochodu wózkiem widłowym, jazda na skup i wyładowywanie ręczne.
21:00 - 6:30 - spanie
 Wybaczcie, ale po prostu mózg mi wysiada z gorąca, więc rozdziały mogą pojawiać się rzadziej

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 39 - To nie to samo!

- ...i jestem tu. - skończyłam opowieść. Usłyszałam piknięcie i wysunęłam zaskoczona telefon z ukrytej kieszeni. To w Arendell jest zasięg? Spojrzałam na wyświetlacz; Kinia pisała, że ma nowego chłopaka. Ciekawe jak tym razem będzie wyglądało ich zerwanie, bo ona nie ma szczęścia do facetów.
 "Gratulacje" odpisałam szybko "Ale nie mogę na razie pisać, u Anki jestem"
 - To jest to magiczne pudełeczko? - spytała Anna
 - Tak - pokiwałam głową. Musiałam jej dużo tłumaczyć, bo w Arendell nie ma techniki i moja siostra nie rozumiała niektórych rzeczy. Telefon przedstawiłam jej jako magiczne pudełko, przez które można rozmawiać, a komputer jako coś w rodzaju książki. No cóż, innych pomysłów na wytłumaczenie jej tego nie miałam.
 - Jack ma siostrę Emmę, tak? - spytała rudowłosa
 - Uhm - przytaknęłam
 - I ona jest zła? - skinęłam głową - Ale na pewno? Ty...
 - Anka, to nie to samo! - przerwałam jej, potrząsając głową - Ona jest taka z wyboru! Służy najgorszemu ze wszystkich, Asmodeuszowi!
 - Jak niegdyś Pitch. Czym on się od niej różni? Ty po prostu nie chcesz, by ona była dobra, bo wtedy nie mogłabyś jej nienawidzić. - z sufitu zaczęły padać śnieżynki. Anna złapała jedną na dłoń, przyjrzała się jej i uśmiechnęła lekko - Ze śniegu wnioskuję, że trafiłam w sedno. - otworzyłam usta chcąc zaprotestować, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Zmusiłam zaciśnięte w pięści dłonie do rozprostowania palców i położyłam je powoli na kolanach.
 Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo dorosła stała się Anna. Głupio mi było przyznać, ale może nawet bardziej niż ja. No cóż, ona miała dwadzieścia dwa, prawie dwadzieścia trzy lata, a ja po wieki miałam mieć lat siedemnaście.
 - Koniec tematu, Anno - powiedziałam chłodno
 - Elsa, nie możesz wiecznie...
 - Wo shuo gou le* - przerwałam jej, bliska wybuchu
 - Eee... co? - spytała zaskoczona
 - Wystarczy. Czy to tak trudno zrozumieć? - uniosłam brew
 - Powiedziałaś, wo szo goł le czy coś...
 - Sorry, po prostu jako Strażniczka znam wszystkie języki i czasem mi się mylą - przyznałam. Wzrok Anny powędrował do zegarka.
 - Och! Już dziewiąta. Muszę położyć dzieci spać - powiedziała.
 - Też się muszę zbierać - uśmiechnęłam się lekko, pojmując aluzję - Dawno nie byłam w Lodowym Pałacu. Pa! - pożegnałam się z siostrą. Otworzyłam okiennice i skoczyłam.
 - Elsa! - krzyknęła przestraszona Anna, wychylając się przez okno. Wyrównałam lot i pomachałam jej. Rudowłosa trzymała rękę na sercu, jakbym przyprawiła ją o zawał, ale uśmiechała się.
 Szybko doleciałam do pałacu, po drodze chłonąc mroźne górskie powietrze. Tak naprawdę to góry Arendell były moim domem. Nie zamek mojej siostry, nie baza Northa tylko właśnie góry. Zimne, niedostępne... miejsce gdzie mogę być sobą. Nikogo przy tym nie krzywdząc... dobra, wykreślić to ostatnie! Te czasy minęły i już nie wrócą. Moja moc to nie przekleństwo tylko dar łączący się z sporą odpowiedzialnością. Ale tym razem nie zrobiłam wielkiej zimy, więc raczej jest lepiej niż wtedy.
 W pałacu nie było ani Puszka, ani małych bałwanków. Dziwne... może Jack ich wywalił? Poszłam do pokoju i wzięłam z półki książkę. Położyłam się na dużym łożu, zrobionym z lodu. Ale nie potrafiłam się skupić na lekturze. Czułam na skórze czuły dotyk Jacka, jego pocałunki we włosach... Księżycu, nie potrafiłam nawet przeczytać nawet jednego akapitu przez wspomnienia jego pieszczot!
 Och, dlaczego nie zabrałam ze sobą Jacka? Dlaczego w ogóle wyjechałam?! Jak ten znajomy głosik w mojej głowie mógł mnie przekonać do czegoś takiego?! Jestem z dala od niego zaledwie kilka godzin i już tęsknię...
 Dałam sobie mentalnego policzka. Skup się! Jak wrócisz to będziesz się z nim całować teraz zajmij się... właśnie. Nie mam nic do roboty.
 Odłożyłam księgę na biurko i poszłam do górnej sali pałacu, tej w której kiedyś walczyłam ze strażnikami Szwindękanta.
 - Czas na przemeblowanie - oznajmiłam lodowym ścianom. Przyjrzałam się pomieszczeniu i oceniłam je krytycznie. Nie było w nim właściwie żadnych ozdób, prócz ogromnego żyrandola i mojej śnieżynki w podłodze.
 Machnięciem dłoni utworzyłam naprzeciw wejścia prosty, lodowy tron. Po namyśle dodałam jeszcze co najmniej dziesięć razy większy płatek śniegu, który rozpościerał się za nim niczym pawi ogon. Jeden ruch i na oparciu oraz podłokietnikach pojawiły się arendellskie wzory. Taki mały patriotyczny akcent.
 Rozsiadłam się na tronie jak, no cóż, królowa. Był wygodny w odróżnieniu od zwykłych. Trony są niewygodne, by przypominać władcom, że kiedyś oddadzą władzę w ręce potomków. By robili to bez żalu.
 Dobra, ale koniec tej filozofii. Spojrzałam przed siebie i... uświadomiłam sobie, że nie mam co robić. Naprawdę. Jak człowiek nie musi spać, to nagle ma strasznie dużo czasu i nie ma co z nim zrobić... zamyśliłam się. A może i sen mogę wywołać jak trans? W trans nie chciałam zapadać, nie potrzebowałam znowu oglądać wszystkie swoje wspomnienia.
 Usiadłam po królewsku, z lekkim uśmiechem spoglądając na punkt w oddali i zmieniłam swoje ciało w lodowy posąg.
 Wiem, to głupie, ale naoglądałam się za wielu filmów...
 Skupiłam się i zapadłam w płytki sen. Właściwie to był koszmar.
 Biegłam przed siebie. Było strasznie gorąco, a jedyne co widziałam to płomienie. Żółty ogień, parzył mi skórę, wywołując straszny ból, ale nie to było najważniejsze. Musiałam znaleźć Jego. Próbowałam krzyczeć, ale coś mnie dławiło i z moich ust wydobywał się zaledwie szept. Bałam się o Niego. Bałam się, że płomienie zrobią Mu krzywdę. Mimo że powoli umierałam potrafiłam myśleć tylko o nim.
 - Jack... - wyszeptałam. Już nie miałam siły. Upadłam na podłogę i pozwoliłam płomieniom pochłonąć moje ciało. Nie byłam w stanie się obronić; lód, który tworzyłam od razu wyparowywał. Ten ogień nie był zwyczajny. Czułam gniew zawarty w tych płomieniach, a także strach i rozpacz. Ktoś, kto go wywołał zrobił to w desperacji.
 I nagle zobaczyłam Jacka. Znaczy bardziej poczułam jego objęcia, bo widziałam tylko fragment jego oszronionej bluzy. Koszmar się skończył, a zastąpił go piękny sen.
 - Kocham cię, Śnieżynko - zamruczał. Przyciągnęłam go bliżej siebie, a jego usta odnalazły moje. Poczułam dotyk Jacka na nagiej skórze, gdy wsunął dłoń pod moją bluzkę. I właśnie w tym momencie usłyszałam obcy głos:
 - Widziałeś kiedyś tak dokładny posąg? Ta dziewczyna wygląda jak żywa. - ktoś pogładził mnie po policzku i przeciągnął dłonią po lodowych włosach. Do moich uszu dobiegł dźwięk skrobania posadzki,  odgłos węszenia i cichy warkot - Och no weź! Ciekawe czy ktoś tu mieszka? I jak zbudowali coś takiego... - mężczyzna, bądź chłopak, jak się zorientowałam po głosie, odszedł kilka kroków i przechadzał się po komnacie.
 Odmieniłam swoje ciało i zamrugałam oślepiona, gdy odzyskałam wzrok. Widząc w pałacu obcego wstałam, chcąc z nim porozmawiać. Ale zdążyłam zobaczyć tylko, że jest wysoki. Krzyknęłam, osłaniając rękami twarz, gdy coś czarnego rzuciło się na mnie, przygwożdżając do ziemi.


________________________
*- (chiński) [wym. ło szło goł le] - "mówię wystarczy" {hehehe, edukujcie się dop. aut.}
~~~~
Jak Wam się wydaje, kto odwiedził Elsę?

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział 38 - Elsa, co to miało być?!

 Miałam ochotę wydrzeć się na cały głos. W sumie nie wiem co chciałam wykrzyczeć, ale po prostu byłam wściekła. Skuliłam się na łóżku i zatkałam sobie usta poduszką. Z ust wyrwał mi się kolejny stłumiony krzyk złości.
 - Elsa! Otwórz te drzwi! - krzyczał Jack. Dobijał się od dłuższego czasu. Nie mógł wejść, bo zablokowałam mocą drzwi i okna.
Nie dopuszczałam do siebie nikogo. Potrzebowałam wyżyć się na czymś, a nie chciałam by owym "cosiem" byli Strażnicy. Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić, ale to nic nie dało. Złość była zbyt wielka, by dało się ją od tak zignorować.
 Byłam tak zesztywniała od długiego leżenia w jednej pozycji, że gdy wstałam i zrobiłam pierwszy krok, to nogi się pode mną załamały. Upadłam ciężko na podłogę. Jeszcze bardziej zirytowana zerwałam z nóg baleriny i cisnęłam nimi w przeciwległą ścianę. Podniosłam się z trudem, walcząc ze sztywnością mięśni i podeszłam do biurka. Utworzyłam niewielki niezniszczalny kuferek, do którego wchodziło o wiele więcej niż można by się spodziewać i zaczęłam ze złością wrzucać tam ważne dla mnie rzeczy, ulubione książki, pierścień od Księżyca i bransoletkę od Jacka, komórkę i laptopa. Zapakowaną skrzynię postawiłam pod ścianą, a potem zaczęłam wyładowywać złość na otaczających mnie przedmiotach. We wnętrzu pokoju rozszalała się ogromna burza, sprawiając, że niemal nic nie było widać. Ciskałam lodem na prawo i lewo demolując pokój. Chciałam zniszczyć wszystko dookoła, zrównać z ziemią bazę i okoliczne góry, aż pozostałaby tylko śnieżna pustynia. Wiedziałam jednak, że muszę nieco się ograniczyć i jedyne co mogę zdemolować to mój pokój.
 Nie wiem ile czasu minęło, ale gniew już znikał. Teraz pojawiała się pustka.
 - Elsa! - krzyczał dalej Jack, tym razem próbując otworzyć okno - Co ty tam wyprawiasz?! - spojrzałam w stronę, z której dochodził głos. Podeszłam do okna, patrząc na chłopaka bez słowa i zamroziłam je - Elsa!!
 Na księżyca, czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? Muszę pobyć sama. Wiatr szarpał mi włosy i ubrania, śnieg siekł policzki, a latające w powietrzu odłamki boleśnie raniły skórę. Ale przynajmniej czułam, że żyję. Ból zapełniał pustkę, z którą nie potrafiłam sobie sama poradzić, a jednocześnie bałam się podzielić swoimi myślami z innymi...
 Włóż pierścień...
 Podeszłam do kufra, wyciągnęłam z niego pierścień i nałożyłam go na palec. Gdzieś na granicy świadomości odnotowałam moment przemiany i okropne zimno, które mną trzęsło. Ale to było jak przez grube szkło, jakby to nie były moje odczucia.
 Pozwoliłam burzy dalej szaleć, a sama upadłam na posadzkę. Chłód wyciągał ze mnie siły, sprawiając, że coraz trudniej mi było się poruszać. Tak bardzo chciało mi się spać, choć gdzieś głęboko w pamięci coś wołało, że nie wolno mi tego robić... coś mi świtało w głowie, ale gdy byłam o krok od uchwycenia odpowiedzi ta wymykała mi się w rąk. To było chyba ważne... ale czy jest jeszcze coś ważnego? Jest zimno i ciemność, która majaczyła w oddali, szybko się przybliżając.
 Muszę wstać, uświadomiłam sobie. Pani od biologii mówiła kiedyś, że wychłodzenie organizmu może być szkodliwe dla ludzi, a w skrajnych przypadkach powodować śmierć. Tyle że ja nie jestem człowiekiem i zimno nie powinno na mnie robić wrażenia... Mój umysł był strasznie ociężały i chociaż wiedziałam, że odpowiedź jest oczywista za nic nie mogłam sobie przypomnieć czemu czuję chłód.
 Złapałam się biurka i usiłowałam wstać, jednak burza nie dawała za wygraną. Gwałtowne podmuchy wiatru zwalały mnie z nóg, włosy co chwilę wpadały na twarz. Jakimś cudem udało mi się podnieść i z trudem ruszyłam przed siebie. Próbowałam iść przed siebie i jakoś się stąd wydostać, ale wicher nie miał zamiaru mi pozwolić, szarpał mną to w jedną, to w drugą stronę.
 Coś mi mówiło, że mogę powstrzymać śnieżycę, jednak z powodu zimna nie byłam w stanie jasno myśleć. Jeszcze kawałek, przekonywałam siebie, tylko kilka kroków.
 Gdzieś przede mną mignęło coś bordowego. Wytężyła wzrok, ale śnieg zamazywał wszelkie kształty.
 - Jack... - zachrypiałam. Z ciemnoczerwonego czegoś ktoś wyszedł.
 Ale zaczajona gdzieś na granicy świadomości czerń wybrała sobie właśnie ten moment, by mną zawładnąć. Straciłam przytomność.
***
 Dziwnie się czułam. Z moim ciałem było wszystko dobrze, ale psychicznie czułam się strasznie obolała, jakbym przebiegła sprintem kilka kilometrów, wyturlała się w żwirze i udawała worek treningowy boksera. Bolało mnie wszystko, chociaż nie bolało mnie nic.
 Z trudem otworzyłam oczy, ale zaraz je zamknęłam, bo poraziło mnie światło. Z ust wydobył mi się cichy jęk.
 - Elsa, co to miało być?! Oryginalna próba samobójcza?! - usłyszałam czyjś pełen złości krzyk
 - Ciszej, głowa mi pęka... - mruknęłam, patrząc błagalnie na wściekłego Jacka
 - Biorąc pod uwagę, że całkiem niedawno omal nie umarłaś z wychłodzenia to nic dziwnego - odezwał się spokojnie Pitch
 - Że what? - zapytałam skołowana
 - Zrobiłaś śnieżycę w pokoju - powiedział gniewnie białowłosy - Nie chciałaś mnie wpuścić. Zaniepokoiłem się, bo zza drzwi słychać było huk i gwizd wiatru. Jako, że nie mogłem dostać się do środka, byłem zmuszony prosić o pomoc Pitcha. Gdy tylko się przenieśliśmy to nas zmiotło. Nie mogłem przejąć kontroli nad burzą, więc Mrok zrobił tarczę. Ale i ona okazała się za słaba i musiał zaczerpnąć mocy z Znaku. Jak już ciebie znaleźliśmy, to byłaś w ludzkiej postaci. Na najlepszej drodze do zamarznięcia. Nagle śnieżyca znieruchomiała i znikła, a ty leżałaś zemdlona. A właściwie umierałaś z wyziębienia! Czy ty w ogóle...
 - Też cię kocham - przerwałam mu - Która godzina? Mam lekcję z Northem, a nie wypada się spóźniać.
 - Dziewiąta, a i dziś masz geografię magicznych krain. Mikołaj cię zanudzi - Jack uśmiechnął się złośliwie. Wykrzywiłam usta w odpowiedzi i wstałam. Jednak zaraz zakręciło mi się w głowie i białowłosy musiał mnie złapać - Gdzie tak lecisz? - zaśmiał się. Dobrze, że szybko poprawił mu się humor. Cmoknęłam go w policzek i poszłam do Głównej Sali. Oczywiście North już czekał, ale nie miał się do czego przyczepić, bo weszłam punktualnie o ósmej trzydzieści. Przed zieloną tablicą było siedzenie dla Mikołaja oraz stolik z krzesłem dla mnie. Usiadłam z cichym westchnieniem i otworzyłam notatnik, w którego mniej więcej połowie miałam ołówek.
 - W naszym wymiarze jest wiele światów. - zaczął swój wywód North - Głównym z nich jest świat niemagiczny, który jest także największy. Jako Strażnicy opiekujemy się właśnie nim i w razie problemów wspomagamy tez światy magiczne, takie jak Północne Wyspy, w których skład wchodzi na przykład Arendell, Korona i Nasturia, Mityczna Szkocja, Smoczy Archipelag, Dawny Ląd... - z całych sił próbowałam skupić się na tym co mówi, ale to nie było proste, bo mówił strasznie monotonnie - Większość Strażników ma swoje małe światy. Na przykład moja baza, Zębowy Pałac, Nora... są różne sposoby dostania się do innych światów, w twoim i Jacka przypadku jest to latanie. Jeśli chcesz się dostać do niemagicznego świata to musisz lecieć na południe, natomiast żeby udać się do magicznego świata trzeba kierować się na północ i myśleć gdzie się chce dolecieć...
 Godzinę później miałam już dosyć, ale na szczęście to był już koniec lekcji. Podziękowałam grzecznie Northowi i poszłam do pokoju. Stanęłam zaskoczona w drzwiach, widząc Jacka wylegującego się na moim łóżku.
 - Jak tam lekcja? - wyszczerzył się do mnie chłopak
 - Nudy, nudy, nudy... - westchnęłam, kładąc notatnik na biurku - Ale przynajmniej wiem jak dolecieć do Arendell. Chciałam jeszcze poczytać trochę o tych światach - z regału wyciągnęłam opasły tom. Ważył dobry kilogram jak nie więcej.
 - Że ci się chce... - powiedział białowłosy, gdy położyłam się koło niego na łóżku i otworzyłam księgę. Chłopak przekręcił się na bok i przyciągnął mnie do siebie. Teraz opierałam się o jego pierś, a on głaskał mnie po ramieniu. Jego bluza była miękka jak śnieżny puch, więc było mi wygodnie. Zaczęłam czytać. Nie minęła jednak minuta, a poczułam jego pocałunki na włosach, co bardzo, ale to bardzo, mnie dekoncentrowało. Zresztą sama lektura nie była zbyt ciekawa.
 Po pięciu minutach się poddałam. Odsunęłam od siebie księgę i spojrzałam zrezygnowana na chłopaka. On w odróżnieniu ode mnie szczerzył się jak głupi.
 - Idiota - powiedziałam z kamienną twarzą. Jego uśmiech zrobił się nieco nerwowy. Wpiłam mu się w usta z nieznaną mi dotąd gwałtownością. Czułam, że się uśmiecha - Jesteś idiotą, wiesz? - wyszeptałam między pocałunkami. Jack zaśmiał się cicho w odpowiedzi i objął mnie.
 - Ale twoim idiotą - zamruczał mi do ucha. Wtuliłam się w niego.
 - Ale będziesz musiał mi udzielać korepetycji, Lodowy Móżdżku, bo nie dajesz mi się uczyć - odparłam
 - Myślisz, że coś pamiętam z tych lekcji? Wiatr wywiał mi je z głowy - zaśmiał się cicho
***
 Kolejne lekcje z Northem nie były ciekawsze. Znaczy to co mówił, owszem zaciekawiło mnie, ale sposób w jaki to robił pozostawiał wiele do życzenia. Nauczanie tak monotonnym tonem powinno być zakazane! Proszki nasenne przy tym to pikuś.
 - Największą wyspą Smoczego Archipelagu jest Berk. Świat ten zasiedlają Wikingowie. Przez wieki polowano tam na smoki, ale sześć lat temu niejaki Czkawka, syn Stoika Ważkiego, dawnego wodza Berk zmienił to. Oswoił pierwszego smoka, ostatnią Nocną Furię o imieniu Szczerbatek. Gdy smok ocalił mu życie, jego współplemieńcy zaufali smokom i teraz każdy tam ma własnego pupila. Rok temu Stoik zginął, ratując syna; aktualnym wodzem jest dwudziestojeden Czkawka. Ma dziewczynę, Astrid Hofferson. Razem z przyjaciółmi, Śledzikiem, Sączysmarkiem i Bliźniakami, czyli Mieczykiem i Szpadką, prowadzą Smoczą Akademię. Pomaga im także Valka, matka Czkawki. Była ona pierwszym Smoczym Jeźdźcem na całym Smoczym Archipelagu, oswoiła smoka imieniem Chmuroskok rasy Stormcutter. Tak samo jak Szczerbatek jest to jedyny znany smok tego gatunku. Ras smoków jest wiele, najczęstsze to: Koszmar Ponocnik, Śmiertnik Zębacz, Gronkiel, Zębiróg Zamkogłowy, Straszliwiec Straszliwy...
 - O Księżycu... - mruknęłam pod nosem. Za nic tego nie spamiętam.
 Wróć do Lodowego Pałacu...
 - Wróć do Lodowego Pałacu - powtórzyłam cicho i zmarszczyłam brwi. Skąd u mnie taka myśl? Ale tak właściwie to miałam odwiedzić Annę, więc może powinnam wyjechać? Oczywiście Jack też ze mną poleci, jakżeby inaczej.
 Sama... czy jesteś tak niesamodzielna, że nawet siostry nie możesz sama odwiedzić?
 - Nie jestem dzieckiem, nie potrzebują ciągłej opieki - mruknęłam. Źle ze mną, kłócę się sama ze sobą.
 Boisz się sama o czymś decydować... pokaż im, że jesteś silną, niezależną kobietą, a nie strachliwym bachorem.
 - Och, zamknij się! - warknęłam cicho. Nie wiem co to za część mnie, ale jest wyjątkowo złośliwa. Nazwała mnie bachorem! Menda jedna...
 Coraz gorzej ze mną, zaczęłam się wyzywać...
 Bachor, bachor, bachor - nucił głosik
 - Shut up, to polecę - burknęłam. Głos od razu się uciszył.
 Po lekcji od razu poszłam do pokoju. Tym razem Jacka nie było, a szkoda... no trudno. Szybko napisałam na kartce krótkie wytłumaczenie swojej nieobecności, że wyjechałam (wyleciałam?) na kilka dni do Arendell, odwiedzić siostrę. Przebrałam się w krystalicznie błękitną suknię z półprzezroczystymi rękawami i przezroczystą peleryną, pokrytą płatkami śniegu. Rozpuszczone włosy splotłam w francuski warkocz i teraz wyglądałam, jak to ujęła Anna, jak Królowa Śniegu. Nie musiałam się zbytnio skupiać, by przy używaniu mocy do prostych rzeczy, na przykład robienia śnieżynek w warkoczu. To było dla mnie równie naturalne co oddech.
 Otworzyłam szeroko staromodną okiennicę i stanęłam na parapecie. Przez chwilę rozkoszowałam się lodowatym powietrzem bieguna i skoczyłam. Skrzydła, które na marginesie nawet nie wiem kiedy stworzyłam, rozłożyłam dopiero kilka metrów nad ziemią. Spojrzałam w górę; baza z tej perspektywy wydawała się maleńka, bo byłam u podstawy klifu, na którym stała.
 Odetchnęłam głęboko mroźnym powietrzem i poleciałam na północ, do Arendell.

__________________________
Wybaczcie opóźnienie, ale borówka sama się nie oberwie. Do tego jeszcze niedawno była burza i musiałam załatać porwaną siatkę. Takie minusy mieszkania na wsi z sadem :\