wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 9 - Nie wiem

 Lisabelle była dosyć ładną dziewczyną o złocistych włosach, wyważonej sylwetce, radosnych szarych oczach i olśniewającym uśmiechu. Zdecydowanie odziedziczyła wygląd po swoim ojcu, Apollinie. Apollo był greckim bogiem piękna, sztuki, łucznictwa i medycyny. Ostatnie z tych dwóch Lisa również posiadała. Była bardzo dobrą łuczniczką, a do leczenia miała niezwykły dar. Jej dotyk potrafił zneutralizować większość trucizn, co czyniło ją jedną z lepszych uzdrowicielek w Obozie Herosów, czyli jedynej bezpiecznej przystani dla w połowie ludzkich potomków bogów greckich.
 Zdecydowanie nie był to letni biwak. Tu uczono dzieciaki walki i sztuki przetrwania w świecie, gdzie nadal można napotkać różne stwory z mitologii. Wielu z obozowiczów było tak zwanymi "całorocznymi". Określenie to zawdzięczali faktowi, iż praktycznie nie opuszczali tego miejsca. Niektórzy zaczynali naukę bardzo wcześnie, mając zaledwie kilka lat, zaś inni, ci którzy mieli sporo szczęścia, dożywali poza Obozem nawet piętnastki. Nikt starszy tam dotąd nie trafił.
 Właśnie. Dotąd. Zaledwie kilka godzin temu Lisabelle wracając z treningu trafiła na ciemnowłosą dziewczynę, którą właśnie usiłowała zamordować jedna z Łaskawych. Zdecydowanie nie był to jej najlepszy dzień. Lisa miała na szczęście przy sobie jeszcze łuk, więc zdołała zabić potwora, ale stan tej nastolatki... cóż pozostawiał wiele do życzenia. Przy pomocy chłopaków, którzy akurat przechodzili udało się jej dotransportować ją do szpitalika i zabrać się za jej rany.
 Blondynka przeciągnęła się na swoim łóżku, po czym lekko zaspana poszła do rannej. Co kilka godzin musiała sprawdzać jej stan, na wypadek gdyby coś się pogorszyło. Niby ją opatrzyła, ale zawsze wolała dmuchać na zimne, dlatego też zaglądała do niej co godzinę.
 Ziewając otworzyła drzwi do szpitalika i z latarką w ręku podeszła do ciemnowłosej. Tak jak podejrzewała, opatrunek na boku, w który Łaskawa widocznie wbiła pazury, przemiękł trochę. Zdjęła bandaż, ostrożnie przemyła ranę nektarem, czyli jednym z najlepszych uzdrawiających środków jakie istnieją, a także pokarmem bogów, i nie omieszkując przy okazji podpić troszkę, zakryła ją z powrotem.
 - A ty znowu podprowadzasz nektar? - Lisa prawie zakrztusiła się, słysząc czyjś głos. Obróciła się i zobaczyła opalonego blondyna o niebieskich jak niebo po burzy oczach.
 - Weź mnie nie strasz, Will - zganiła go. Chłopak był jej przyrodnim bratem ze strony ojca oraz kimś w rodzaju ordynatora. Jako lider ich domku [w każdym domku mieszkają dzieci jednego z bogów i mają swojego przedstawiciela czyli grupowego. dop. aut.] zajmował się całym szpitalikiem.
 - Co jej się stało? - zapytał, wskazując na wciąż nieprzytomną ciemnowłosą. Lisa skrzywiła się lekko.
 - Atak Łaskawej - odparła - Ślady po pazurach na twarzy już pozszywałam, bok i poszarpane plecy też jakoś się opatrzyło - zrelacjonowała, pokazując odpowiednie miejsca - Zaraz po ataku straciła przytomność, nadal się nie obudziła. Dodatkowo ma szramy na nadgarstkach i mocno podrapaną rękę, ale to wygląda na robotę człowieka. Nie wiem, może te dwa ostatnie to autoagresja? - zamilkła na chwilę, zamyślona, ale zaraz kontynuowała - Sądząc po wyglądzie nie jadła co najmniej tydzień, ogólne jest w złym stanie. - podsumowała
 - A jak się nazywa?
 - Nie mam pojęcia - odpowiedziała - Nie zdążyłam się jej spytać, a nadal nie odzyskała przytomności.
 - Dobra, zmieniaj jej na razie bandaże, a gdy się obudzi to podaj jej miksturę przeciwbólową. Tą co Kay od Hekate zrobił. I dwa razy dziennie ambrozja. Zalecenie lekarza - powiedział, zapisując coś na kartce, którą zaraz położył na szafeczce koło nieprzytomnej, a Lisa zachichotała cicho na te ostatnie słowa. Will zdecydowanie lubił to wyrażenie i dodawał je do prawie każdej wypowiedzi o medycynie.
 - A ty nie miałeś dziś wpaść do Katie? - zapytała blondynka, mając na myśli [jeszcze nie] dziewczynę chłopaka.
 - Odwołałem, bo dziś mój dyżur - odmruknął. Widać było, że nie jest z tego powodu uradowany, ale jako grupowy musiał dawać dobry przykład.
 - Zajmę się nimi - uśmiechnęła się szarooka - Przecież niebo się nie zwali jak na chwilę pójdziesz
 - Powiedział Herkules do Atlasa* - zaśmiał się syn Apollina - Kochana jesteś! - dodał, dając jej krótkiego całusa w policzek i wybiegając z szpitalika.
 Lisa nucąc pod nosem zaczęła sprawdzać zawartość szafek, robiąc spis potrzebnych rzeczy do kupienia. Znowu brakowało bandaży i plastrów, a nektaru oraz ambrozji też przydałoby się skombinować więcej. Lepiej dobrze się przygotować, bo po ostatniej Bitwie o Sztandar [gra zespołowa herosów] poszło całkiem sporo środków, gdyż jakiś żartowniś wpuścił kilka piekielnych ogarów do lasu, a zaskoczeni obozowicze trochę oberwali.
 Blondynka zerknęła ostatni raz na swoją pacjentkę i poszła do Jedenastki, czyli domku Hermesa. Jako że był to bóg wieeeelu rzeczy w tym podróżników, posłańców, złodziejów i handlarzy, drzwi tego przybytku prawie cały czas były otwarte. Chmurnooka weszła do środka, po czym zagwizdała donośnie.
 - Kto skombinowałby trochę rzeczy do szpitalika?! - zawołała - Chętny dostanie całodniową przepustkę na zewnątrz, ale w tym czasie musi zrobić też te zakupy - zastrzegła. Zaraz słyszeć się dało okrzyki entuzjazmu. Niby Hermesiątka radziły sobie i bez tych przepustek, jednak legalnie opuścić obóz jest miło, a nie stresować się, czy ktoś cię nie złapie. Herosi zaczęli się przekrzykiwać.
 Czarnowłosy chłopak z niebieskim oczami i urokiem Supermana, podbiegł do niej i wyrwał jej kartkę.
 - Zaklepane! - krzyknął - Jutro dostawa, Belle - dodał z słodkim uśmiechem. Lisa przygryzła wargę, starając się nie zacząć szczerzyć jak głupia. Lubiła Erika i to jak zdrabniał jej imię.
 - Dzięki - cmoknęła go w policzek. Niebieskooki mrugnął do niej, po czym zaczął się zbierać do wyjścia.
 To nie tak, że nie podobało im się w Obozie Herosów. Po prostu każdy lubi czasem uciec od ciągłych treningów i nauki. No bo ile można?
 Lisabelle z ogromnym uśmiechem wróciła do szpitalika. Jednak kiedy weszła, w środku czekała ją niespodzianka.
 Ciemnowłosa siedziała po turecku na szpitalnej pryczy i zawzięcie coś rysowała. Widać było, że każdy ruch sprawia jej ból, jednak nie przerywała pracy. Blondynka podeszła do niej i położyła jej dłoń na ramieniu. Dziewczyna ledwo zauważalnie wzdrygnęła się.
 - Hej, jestem Lisa, a ty? - spytała. Ale pacjentka zdawała się jej nie zauważać. Jak gdyby nigdy nic dalej szkicowała - Może chociaż powiesz mi jak się tu znalazłaś? Pamiętasz coś? - próbowała dalej. Jednak i to nie przyniosło pożądanego efektu, dlatego w końcu zabrała jej ten notes. Ciemnowłosa zacisnęła palce na ołówku i przymknęła oczy. Belle spojrzała na rysunek, który tak bardzo zaabsorbował jej towarzyszkę.
 Było to kilka scen. Najpierw ciemnowłosa z zagubioną miną przechodząca przez jakieś drzwi, potem ta sama dziewczyna w lesie, to jak idzie... następny był szkic Łaskawej. Wspaniale oddawał nawet najmniejszy szczegół tego potwora. A później... Lisa potrzebowała chwilki, żeby zrozumieć ten obrazek. W samym centrum były oczy. Reszta twarzy była jakby zamazana, a brzegi kartki zaczernione. Na twarzy postaci odbijała się troska. To była ona sama, córka Apollina.
 Zaskoczona blondynka oddała szkicownik właścicielce, a ta zaraz otworzyła szarozłote oczy i zaczęła dalej rysować. Miała nieobecny wzrok.
 Lisa była naprawdę zdziwiona jej zachowaniem. Może atak Łaskawej spowodował traumę, na skutek której tak się zachowuje? A może zawsze tak miała? Istnieje także możliwość, że powodem jest bycie herosem. Niektórzy półbogowie z łatwością mogą przejrzeć Mgłę, czyli magiczną zasłonę, która oddziela świat śmiertelników od boskiego i ukrywa potwory przed wzrokiem ludzi, sprawiając iż wydają się być czymś normalnym na przykład bezdomnym psem, a to może odbijać się na ich psychice. Jeśli ktoś przez lata wmawia ci, że oszalałeś, jest możliwość, iż po jakimś czasie rzeczywiście pomiesza ci się w głowie. A może ona po prostu jest niemową i tak jakoś wyszło, że odcięła się od świata? Zdecydowanie będzie musiała zrobić jej dodatkowe badania.
***
 Bezimienna, jak ją określała Lisa, bo nie udało się jej dotąd poznać jej imienia, była w obozie chyba już drugi tydzień. Trudno było to stwierdzić, gdyż przemykała niezauważana przez niemal nikogo. Tego dnia znowu siedziała pod domkiem boga snu, Hypnosa, tradycyjnie rysując coś w swoim nieodłącznym szkicowniku. Przez chwilę Belle zastanawiała się, czy dziewczyna nie jest córką tego bóstwa, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Ciemnowłosa nie zachowywała się jak mieszkańcy tego przybytku, ona zdawała się w ogóle nie spać, podczas gdy oni robili to niemal cały czas.
 Lisa zatrzymała się na chwilę i popatrzyła na nią. Po policzkach dziewczyny spływały łzy, jednak nie przerywała szkicowania. Trzęsła się pod wpływem szlochów. Ale córka Apolla nie podeszła do niej. Wcześniej próbowała nie raz ją pocieszyć, lecz Bezimienna albo jeszcze bardziej zaczynała płakać, albo uciekała, zanim chmurnooka zdążyła choćby do niej podejść. Nikomu nie pozwalała się do siebie zbliżać.
 No, prawie nikomu.
***
 Elsa już dawno straciła rachubę czasu. Dzień czy tydzień, sekunda czy minuta... nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Był tylko ten ból w sercu.
 Codziennie siadła przy domku podobnym do wiejskiego, krytego strzechą budynku. Dookoła niego rosło wiele maków. Czuła, że gdyby weszła tam, mogłaby przestać cierpieć. Że mieszkańcy tego przybytku byliby w stanie jej pomóc.
 Ale wtedy straciłaby wszystko. Pamięć o Nim bolała, jednak... jednak ona nie potrafiłaby sobie bez niej poradzić.
 Kątem załzawionego oka Elsa zobaczyła ruch. Przetarła twarz i spojrzała w bok. Obok niej usiadła czarnowłosa dziewczyna o obsydianowych oczach. Ona niemal od samego początku była niedaleko i Strażniczka w końcu przyzwyczaiła się do jej obecności. Nigdy się do siebie nie odzywały, nie uśmiechały, po prostu były obok i tyle.
 Aż tyle. To było właśnie to, czego Frozenchild potrzebowała. By ktoś był obok. Nie potrafiła rozmawiać z kimkolwiek, słowa grzęzły jej w gardle, dławiły ją, a ta cisza była ratunkiem, lekarstwem.
 Czarnooka podała Elsie chusteczkę. Ciemnowłosa przyjęła ją bez wahania i otarła łzy. Kiedy znowu spojrzała na swoją towarzyszkę, zobaczyła, że ta wyciąga ku niej dłoń z prośbą w oczach. Córka zimy od razu zrozumiała o co jej chodzi. Przycisnęła prawą rękę do piersi, pochylając głowę i niepewnie podała jej szkicownik. Jej pamiętnik złożony z obrazów. Słyszała jak ta przewraca kartki, ale nie podniosła wzroku.
 Po chwili dostała swoją własność z powrotem. Otwarty był na szkicu Elsy. Twarz miała skrytą w dłoniach, usta otwarte wpół szlochu. Za jej plecami były uchylone drzwi, a w powstałej szparze... Jack i Anna. Ta dwójka trwała w miłosnym uścisku, szczęśliwi, a ona samotna, zapłakana.
 W tym obrazie zmieniła się tylko jedna rzecz - u dołu był cytaty.
 "Jest na świecie ta­ki rodzaj smut­ku, które­go nie można wy­razić łza­mi. Nie można go ni­komu wytłumaczyć. Nie mogąc przyb­rać żad­ne­go kształtu, osiada cias­no na dnie ser­ca jak śnieg pod­czas bez­wiet­rznej nocy"
 Po policzkach Strażniczki potoczyły się świeże łzy.

____________
* - nawiązanie do greckiej mitologii. Herkules był jednym z ważniejszych herosów, który podczas jednej z misji musiał zdobyć złote jabłka z Ogrodu Hesperyd, córek Atlasa. Sam nie mógł tego zrobić, dlatego był zmuszony prosić o pomoc Atlasa, tytana, który za bunt przeciwko bogom został skazany na podtrzymywanie nieba właśnie.

środa, 9 marca 2016

Rozdział 8 - Jack, proszę...

 Spojrzała smutno w lustro. Jej ciemne włosy były poprzetykane blondem, skóra opalona, lecz dziwnie blada, tęczówki o niespotykanym kolorze, zarazem złotym i niebieskim... Może kiedyś była piękna, ale ogromne, sine wory pod oczami, wychudła twarz, splątane, przetłuszczone włosy i popękane usta skutecznie to przyćmiły.
 Wzięła z lodowej toaletki pierścień, jednak zawahała się chwilkę przed jego założeniem. Ten niepozorny przedmiot stworzony z księżycowej łzy był jedynym co mogło ją powstrzymać, ale i on przegrywał z jej gniewem. Była zbyt potężna. Ogromu mocy jaki otrzymała, nie przewidział chyba nawet sam Pan Księżyc.
 Niezwykła potęga i delikatnie serce. To nigdy nie powinno iść w parze. Dziewczyna powoli uświadamiała sobie, jak wiele jest w stanie zrobić. Gdyby zechciała, dałaby radę pokonać każdego. Jacka, Pitcha, Asmodeusza, Księżyc... jej magii nic nie może powstrzymać.
 Dlatego powinna odejść. Sprawa Mroza zachwiała jej i tak nie zbyt stabilnymi emocjami, przez co bała się, że ktoś może to wykorzystać. Mimo bólu jaki jej zadał, Elsa nadal kochała Strażnika Zabawy. Jednak nie potrafiła na niego patrzeć. I bez niego było jej bardzo trudno. Obraz jego i Anny miała wypalony po wewnętrznej stronie powiek. Kiedy tylko zamykała oczy, na powrót ich widziała.
 "Nie mogę kochać kogoś takiego jak ja..."
 Z ust Frozenchild wyrwał się szloch, ale szybko go zdusiła, zasłaniając sobie usta dłonią. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że jest w Bazie. Zdecydowanie nasunęła pierścionek na palec. Jej ciało pozbyło się resztek chłodu, który się w nim gnieździł. Włożyła do torebki jeszcze tylko szkicownik z przyborami i wspięła się na biurko. Zmusiła się do ostatniego użycia mocy, pomniejszając się do wysokości kilkinastu centymetrów. Z niemałym trudem wspięła się po uchwycie swojego bardzo pojemnego kuferka i wskoczyła do środka.
 Wnętrze pudełka nie wyglądało tak jak się spodziewała. Otaczały ją metalowe ściany, a wokół leżało wiele przedmiotów, które tam kiedyś wrzuciła. A także dwie rzeczy, których wolałaby więcej nie oglądać. Srebrne serduszko na lodowym łańcuszku i bransoletka ze śnieżynką, które kiedyś podarował jej On. Cisnęła ozdóbkami o ścianę, jednak zaraz podbiegła i wzięła je delikatnie, sprawdzając czy przypadkiem się nie uszkodziły.
 Jack był dla niej niczym narkotyk. Jego brak ją wyniszczał, ale obecność także. Była na niego wściekła, nienawidziła go za to co jej zrobił, jednak... w jej sercu nadal pozostała miłość do niego. Potrzebowała choć najmniejszej więzi, żeby móc dalej funkcjonować, a ją zapewniała jej ta biżuteria.
 Bransoletkę odłożyła na jakiś stosik kartek, a wisiorek zapięła na szyi i ukryła pod bluzką, mając płonną nadzieję, iż to w końcu ulży jej cierpieniu. Westchnęła i pozwoliła łzom spłynąć po twarzy. Odwróciła się, nie mając pojęcia co teraz robić, a wtedy jej wzrok padł na drzwi. Zesztywniała, sama nie wiedząc nawet czemu.
 Ale potem sobie uświadomiła co było tego powodem. Od kiedy w jej kuferku były drzwi?! Wyglądały całkiem zwyczajnie i niewinnie. Proste z gładko wypolerowanego wiśniowego drewna... Podeszła niepewnie i nacisnęła klamkę. Uchyliła je odrobinkę, po czym wyjrzała. Za nimi rozciągał się las. Widziała go już kiedyś. Przeszła przez próg i zamknęła za sobą drzwi. Przez chwilę jeszcze widziała ich kontur, ale i on zaraz rozpłynął się w powietrzu. To była droga bez odwrotu. Dziewczynie nie pozostało nic innego jak ruszyć przed siebie.
 Jakieś kilkaset metrów dalej dostrzegła wzgórze, a na nim ogromną sosnę. Coś jej mówiło, że nie powinna tam być, dlatego czym prędzej skierowała się w dokładnie przeciwną stronę. Szła dosyć szybkim krokiem, chcąc uciec od tego dziwnego uczucia, które nie było zbyt przyjemne.
 Jednak to co pojawiło się przed nią było o stokroć gorsze od tego. Była to skórzasta, skurczona wiedźma o straszliwej twarzy, skrzydłach nietoperza i groteskowych szponach zamiast stóp. W łapie trzymała ognisty bicz nabijany kolcami.
 Zszokowana Elsa nabrała gwałtownie powietrza, zwracając tym samym na siebie uwagę stwora. Potwór zaskrzeczał przeraźliwie i ruszył w jej stronę. Przerażona dziewczyna odwróciła się na pięcie, po czym zaczęła biec najszybciej jak mogła. Pędziła przed siebie jakby od tego zależało jej życie.
 W sumie tak było.
 Tym razem popędziła prosto na sosnę. Może i czuła, że to nie jest jej miejsce, ale jednocześnie wiedziała, że tylko tam może znaleźć ratunek. Będąc jakieś kilkadziesiąt metrów od celu, potknęła się o wystający korzeń i upadła. Coś chrupnęło jej w kostce i nogę zalała fala ostrego bólu. Jęknęła bezgłośnie.
 Rozległ się kolejny ryk stwora i poczuła jak coś rozrywa jej plecy. I kolejny raz. I znowu. A potem ostre pazury wbiły się jej w bok i przewróciły ją na plecy, powodując kolejną falę cierpienia, jednak ciemnowłosa nie była w stanie wydać z siebie nawet najcichszego dźwięku. Szpony przeorały jej twarz.
 Nagle ciosy przestały na nią spadać, a zamiast tego poczuła jakby coś niby piasek wysypało się na nią. Opuściła ręce, którymi się zasłaniała i zobaczyła nad sobą szare tęczówki. Elsa wydała z siebie coś na kształt jęknięcia, kiedy ich właścicielka zaczęła badać jej rany. Dziewczyna o chmurnych oczach zagwizdała przeciągle.
 - Chodźcie! Mamy ranną! - zawołała, ale Strażniczka słyszała to jakby przez ścianę. Jej powieki były takie ciężkie...
***
 - Jack, wyjdź, proszę - powiedziała Ząbek, pukając do drzwi pokoju, który zajmował Frost podczas pobytu w Bazie.
 Jednak chłopak jej nie odpowiedział.
 - Jack, proszę... - końcówka jej wypowiedzi zmieniła się w szloch. Zając podszedł do niej i położył jej futrzastą dłoń na ramieniu - Dlaczego Elsa znowu uciekła? Dlaczego próbowała się zabić? - głos kobiety-kolibra brzmiał połaczliwie. Po jej policzkach spływały łzy.
 - Asmodeusz ją złamał - odparł cicho Strażnik Nadziei
 - Co z Mrokiem? - spytała ledwo słyszalnie. Słudzy Księżyca już zaczynali akceptować fakt, że Pitch także został wybrany. Jednak tylko Toothiana potrafiła się zdobyć na troskę o niego. To Elsa go wprowadziła do ich grona, a Księżyc zaakceptował ten wybór.
 - Odkąd się dowiedział, siedzi i wpatruje się w ścianę - powiedział Szarak - Jeśli uda nam się odnaleźć Elsę, wszystko wróci do normy. Musimy tylko ją znaleźć - próbował ją pocieszyć
 - Nie wiem, czy to wystarczy. - westchnęła Zębuszka - Asmodeusz musiał zrobić jej coś strasznego, że odeszła...

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 7 - Droga, Wiki...

 Ząbek była naprawdę zdziwiona, gdy udało jej się w końcu znaleźć Pitcha i Piaska. Oboje leżeli nieprzytomni na podłodze, a pomiędzy nimi...
 Zębowa wróżka widziała ją w takim stanie zaledwie kilka razy. Ciemnobrązowe włosy rozsypały się jej na posadzce, opalona skóra mimo wszystko była blada... dziewczyna nie miała na palcu pierścionka, jednak Strażniczka Wspomnień nie zwróciła na to uwagi. Pisnęła z radości na całą Bazę, ściągając przy okazji Northa i Zająca. Tylko Jack został u siebie wraz z Roszpunką, która próbowała go uspokoić.
 - Elsa? - wykrztusił zaskoczony Mikołaj - Zając, weź ją do skrzydła szpitalnego, a ja spróbuję dobudzić chłopaków - polecił. Szarak nadal był w szoku, ale wykonał polecenie. Mężczyzna natomiast potrząsnął solidnie śniącymi, jednak oni byli pogrążeni w zbyt głębokim śnie.
***
 - Niech ktoś znajdzie Jacka - powiedziała Toothiana - Ja się nią zajmę. - Strażnicy pokiwali głowami i wyszli, udając się na poszukiwanie ducha zimy. Musiał się dowiedzieć, że Elsa została uwolniona. Zasługiwał na to. Każdy widział, jak bardzo kocha dawną władczynię Arendell. Łatwo było też zauważyć jak bardzo wyniszcza go jej nieobecność.
 Zębuszka spojrzała na pogrążoną we śnie brązowowłosą. Nie był to spokojny odpoczynek. Co chwila po jej pobladłej twarzy przebiegał grymas. Nagle się uspokoiła, a jej powieki zatrzepotały. Z ust wyrwało się jej stęknięcie, a potem otworzyła do końca oczy.
 - Obudziłaś się - uśmiechnęła się szczęśliwa - Tak się o ciebie martwiliśmy... - dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, ale Ząbek szybko złapała ją za ramiona. Elsa drgnęła pod wpływem jej dotyku i spojrzała na kobietę niepewnie. Wręcz z lękiem - Nie powinnaś się przemęczać.
 - Mogę... w pokoju? - zapytała ledwo słyszalnie. Jej głos brzmiał słabo i płaczliwie, ale wróżka uległa, widząc to błaganie w jej oczach. Pomogła ciemnowłosej wstać oraz zaprowadziła ją do właściwego pomieszczenia.
 - Tylko musisz poleżeć - zastrzegła kolibrzyca. Strażniczka Wiary pokiwała niemrawo głową i skierowała się w stronę łóżka. Zębuszka posłała jej dobrotliwy uśmiech, ale ta odwróciła wzrok.
 Toothiana nie wiedziała co się jej stało, ale przeczuwała, że to nic dobrego. Elsa unikała jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego czy fizycznego. Jakby nie potrafiła go znieść. Jack zdecydowanie powinien z nią porozmawiać. Może Asmodeusz znowu jej coś zrobił i dlatego tak się zachowuje? Cokolwiek to spowodowało, mocno odbiło się na jej psychice.
***
 Elsa nie wiedziała co robić. Z nerwów trzęsły się jej dłonie. Miała świadomość, że teraz zawołają Jego, a ona nie była pewna, czy potrafi choć przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Wspomnienie jak całował Annę na jej oczach nadal było zbyt świeże.
 Rozejrzała się po pokoju. Wszystko leżało na swoich miejscach, jakby nikt niczego nie dotykał od jej odejścia. Może rzeczywiście tak było. Jej wzrok padł na laptopa i zdecydowała.
 Otworzyła klapę i włączyła urządzenie. W międzyczasie znalazła swoją niemal bezdenną torebkę i wrzuciła do niej kilka kompletów ubrań oraz trochę kosmetyków. Nie zapomniała także o wyciągnięciu ze skarbonki pieniędzy. Może i mogła stworzyć je w każdej chwili, ale tak czuła się normalniej. Przysiadła przy komputerze i zalogowała się na Facebooka. Na szczęście Wika była dostępna.
 ~Elsa: Mogłabym wpaść do ciebie na trochę?
 ~Wiktoria: Jasne, nawet nie musisz pytać, Elsuś
 Strażniczka westchnęła. Kinga kiedyś wymyśliła jej to przezwisko z czystej złośliwości i jakoś już tak zostało. Z czasem nawet się przyzwyczaiła.
 Wzięła do ręki notatnik i szybko nagryzmoliła krótki liścik, po czym wyrwała kartkę i złożyła ją kilka razy. Zostawiła wiadomość na łóżku, a następnie wyciągnęła z szafki ostatnią kulę Northa, jaką miała. Wyszeptała miejsce, do którego chciała się udać i rzuciła nią o podłogę. Włożyła do torebki jeszcze tylko skrzypce, a potem przeszła przez portal.
***
 Wiktoria akurat robiła kawę. Wiadomość od Elsy ją ucieszyła, bo dawno się nie widziały. No, ale Strażniczka raczej ma też swoje zajęcia, a nie tylko szkołę. Mimo to jednak stęskniła się za tą szatynką. Przez te kilka miesięcy bardzo się zaprzyjaźniły.
 Nagle w całym mieszkaniu zabrzmiał dzwonek.
 - Już idę! - zawołała dziewczyna, odstawiając delikatnie kubek z trójwarstwowym latte, które tak bardzo lubiła Królowa Lodu. Wiktoria otworzyła drzwi z uśmiechem, który zaraz znikł, jak tylko zobaczyła w jakim stanie jest jej przyjaciółka - Boże, Elsa, co się stało? - spytała zaniepokojona, wpuszczając ją do środka. Zaprowadziła ją szybko do salonu i przyniosła im obydwu kawy, po czym usiadła na przeciwko dawnej władczyni Arendell.
 Córka zimy nie wyglądała zbyt dobrze. Jej złote oczy pozbawione były blasku, a pod nimi uwidoczniły się wory. Twarz miała pobladłą, a włosy potargane. Wbrew pozorom Elsa zawsze dbała o swój wygląd, więc to jeszcze bardziej zestresowało zielonooką.
 Przez chwilę popijały bogaty w kofeinę napój, aż Strażniczka zebrała się na odwagę, by się odezwać.
 - Jack mnie zdradził - wyszeptała. Jej ciałem wstrząsnął spazm szlochu, a z oczu popłynęły łzy. Zszokowana Wiktoria objęła ją, pozwalając by wypłakała się w jej bluzkę.
 - Shhhh... spokojnie, Elsuś - powiedziała łagodnie, głaszcząc ją po włosach - Dupek nie był ciebie wart. - warknęła, a potem lekko ją odsunęła od siebie i zapytała - Co to za suka, która z nim jest?
 - Nie mów tak o niej - zaprotestowała słabo, pociągając nosem - Po mojej śmierci, Jack zaczął pocieszać się z Anną i dorobili się dwójki dzieci. Ona wyszła za Krostoffa i blondyn myśli, że maluchy są jego, ale to nie przeszkodziło im w byciu kochankami. I przez ten czas nawet słowem o tym nie wspomniał! - zaszlochała - Całował się ze mną, udając, że nadal mu na mnie zależy, żeby potem polecieć sobie do Anki!
 - Spokojnie, jakoś to będzie - pocieszała ją Wika - Jak ci o tym powiedział?
 - Nie przyznał się sam - mruknęła, ocierając twarz - Dzień po bitwie, w której go ocaliłam, podsłuchałam jego rozmowę z Anną. Nie zrobiłam tego specjalnie, po prostu... tak jakoś poczułam, że muszę go zobaczyć i... Księżycu... Anka panikowała, że się dowiem o dzieciach, a on ją pocałował - zaczęła jeszcze głośniej szlochać - Powiedział... ż-że nie może... nie może mnie kochać, b-bo jestem... taka jak on - wykrztusiła z trudem - Jemu się tylko zdawało... bo jestem... tak do niej... podobna... - łkała
 - Spokojnie, Elsa. Weźmiesz sobie mały urlop i u mnie zostaniesz, Księżyc zrozumie - przerwała jej Wiktoria - Ale teraz powinnaś sobie poleżeć, zdrzemnąć się chociaż na chwilę... nie pozwolę, żeby się do ciebie zbliżył. - czarnowłosa postawiła ją na nogi i pomogła jej przejść do swojej sypialni. Tam położyła ją do łóżka i okryła kołdrą. Strażniczka skuliła się, cały czas popłakując. Zielonooka usiadła koło niej i zaczęła uspokajająco głaskać ją po głowie. Szlochająca dziewczyna wtuliła się w nią - Nawet cię nie dotknie za to co zrobił - obiecała
***
 Elsa mieszkała u Wiktorii już tydzień. Siedem dni, w ciągu których już nie odezwała się nawet krótkim słówkiem. Po prostu patrzyła się w ścianę i płakała. Drugiego dnia, gdy Wika wróciła ze szkoły, zastała ją ze żyletką w dłoni i zakrwawioną ręką. To był pierwszy raz, kiedy coś sobie zrobiła. Po tym wypadku ciemnowłosa ukryła przed nią wszystkie ostre przedmioty jakie miała, ale złotooka wtedy z braku innych możliwości drapała się do krwi. Na to także Wiktoria znalazła sposób, obcinając jej paznokcie i spiłowywując je na okrągło. Potem Elsa uderzała we wszystko co miała pod ręką, nabijając sobie dziesiątki siniaków. Wika już nie wiedziała co zrobić ze zrozpaczoną przyjaciółką. Bała się, że kiedy kolejny raz wróci do mieszkania, zastanie ją martwą. Przestała nawet chodzić do szkoły, by móc ją pilnować.
 Dziś ktoś zapukał do ich drzwi. Zmęczona zielonooka otworzyła je, nie spoglądając przez wizjer, kto tam stoi. I okazało się, że to błąd.
 - Wika, tu jest E... - Jackowi nie dane było skończyć, bo nagle rozbudzona dziewczyna spoliczkowała go tak, że aż się zachwiał. Ząbek, która mu towarzyszyła, pisnęła zaskoczona.
 - Jak śmiesz w ogóle wymawiać jej imię po tym co zrobiłeś! - krzyknęła wściekła
 - Wika, o co... - Wiktoria pchnęła go z całej siły, przerywając jego wypowiedź
 - Nie zbliżaj się do niej! - wrzasnęła
 - Wybacz - warknął chłopak, popychając ją i wbiegając do środka. Szybko odnalazł odpowiedni pokój, po czym wszedł do środka. Ale jedyne co zastał to otwarte okno z powiewającymi firankami. Elsa uciekła.
 Kiedy się odwrócił zobaczył przyjaciółkę córy zimy z jakąś kartką w dłoniach. W jej szmaragdowych oczach błyszczały łzy.
 - To wszystko twoja wina! - krzyknęła załamana - Zobacz co narobiłeś! - wyciągnęła w jego stronę papier. Jack wziął ją zdrętwiałymi palcami i zaczął czytać.
Droga Wiki,
 Wybacz mi, ale musiałam to zrobić. Wiem, że może wydawać Ci się to głupie, ale naprawdę nie daję rady. Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś, że nie pozwoliłaś mi ze sobą skończyć. Pamiętasz jak znalazłaś mnie z poharatanymi nadgarstkami? Byłam o krok od zrobienia ostatniego cięcia, tego które przyniosłoby mi ulgę na zawsze, ale Ty interweniowałaś.
 Przepraszam, że tyle przeze mnie zmarnowałaś czasu. Nie powinnam Ci mieszać w życiu.
 Postanowiłam, że odejdę. Nie próbuj mnie szukać i tak Ci się nie uda. Ukryję się tak, że nikt, nigdy mnie nie odnajdzie.
 Jeszcze raz przepraszam i dziękuję Ci za wszystko.
Elsa
 - Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! - wrzasnęła Wiktoria, wrzucając go za drzwi. Nawet nie zaprotestował, był w zbyt wielkim szoku.